Jedna taka - śledziłam jej blog - starała się wiele lat, traciła nadzieję,
potem znów oddawała się w jej szpony, i traciła ją ponownie, i zyskiwała na
powrót, i znów traciła, i ponownie
nadzieja jej wracała… i tak w kółko Macieju…
I tak, i siak, i po prawej, i po
lewej, i na środku… Próba pierwsza, dziesiąta, setna, tysięczna... Lekarz pierwszy, czwarty, siódmy...
Aż wreszcie padło „Poddajemy się, koniec prób, to bez sensu”.
I wtedy zaszła.
Ku swojemu niedowierzaniu.
I lekarza też.
Dwa dni temu popatrzyła swojemu synowi w twarz po raz pierwszy. I napisała
o tym na swoim blogu, jeszcze w oparach poporodowych hormonów, w otumanieniu,
nadal – w wielkim niedowierzaniu.
Odczuwam radość, że obcej kobiecie, niby relatywnie komuś odległemu mi jak stąd
do Saturna. a jednak, że udało jej się posmakować tego kosmosu.
I zazdroszczę…
Miękkie kolana.
Piekące powieki.
Wina,
lejcie więcej wina...
I broda mi
drży, gdy czytam to, co napisała w poporodowej euforii.
Wstyd mi za tę zazdrość, która kazała mi skasować gratulacje w komentarzu.
Ależ banał... Ile żalu między wierszami...
Wstyd mi.
No i super. Zaszła. Wyluzowała i zaszła. Tylko nie róbmy z tego systemu cause + effect. Jak to powiedziała jedna moja mądra znajoma, żyjemy w kraju romantycznym i takie legendy krążą dookoła (ciekawe, pisałam to do Ciebie w komentarzu na swoim blogu, ale potem skasowałam, twierdząc, że to nie na temat, hehe).
OdpowiedzUsuńRównie wiele przypadków jest takich, że wyluzowała i nie zaszła, wyluzowała i rozstała się z facetem, wyluzowała i coś tam jeszcze.
Pobrzmiewa mi to echo sytuacji gdy byłam singielką. Wyluzowałam i przyszła miłość. A dupa. Prawda jest taka, że przy każdym nowym potencjalnie zainteresowanym panu miałam maleńką, tlącą się nadzieję, że to może to, którą tłumiłam w sobie - bo przecież i tak miałam wystarczająco dużo dowodów na to, że faceci to szuje / świnie / zdrajcy, you name it :)
A co do poczucia wstydu... KOCHANA, ja mojej Pięknej Przyjaciółce, po tym, jak dowiedziałam się, że jest w ciąży i rozmawiałam z nią przez skypa, napisałam w emailu - zupełnie szczerze - że właściwie to ja już kocham jej dziecko, bo będzie takie ... jej. Ale ta miła chwila trwała tylko jakieś 3 sekundy i potem zdecydowałam, że tego nie wyślę :)
Nie akceptujemy swoich "ciemnych" stron. A w nich też tkwi jakaś wartość. Tak mówi przynajmniej teoria psychologii zorientowanej na proces, która się właśnie takimi kwestiami zajmuje. Przy okazji - właśnie trwa w całej Polsce ich festiwal POP Kreacje....
PS. Daj linka do bloga tamtej plis :)