piątek, 30 maja 2014

Powieść w odcinkach, czyli ciążowe abecadło (2)



I jak inkubator

O ileż przyjemniej byłoby przechodzić, czy też raczej przeturlać się przez te dziewięć miesięcy nie tracąc swojej tożsamości i nie przeistaczając się w li i jedynie inkubator dla małego kurczaka.
Do tej pory bywałam na przemian: Leśną, panią, w pewnych sytuacjach nawet proszszpanią, a raz to nawet „drogim dzieckiem”, choć wredna metryka z uporem udowadniała co innego.

(- Drogie dziecko, a czemu ty nie na lekcjach? – zdybała mnie wiele lat temu surowa pani dyrektor na korytarzu pewnej szkoły, gdy błąkałam się po niej szukając sali, w której miała przebywać pewna pani, z którą to koniecznie musiałam się spotkać.

Drogie dziecko liczyło sobie wówczas dwadzieścia kilka wiosen i dzieciństwo stanowiło już od dawna źródło wspomnień jedynie…)

Ubolewam, że nikt jeszcze nie chciał się do mnie zwracać per Wasza Ekscelencjo, ale być może to kwestia czasu jedynie i kiedyś wreszcie się doczekam.
Natomiast od kiedy jestem w ciąży, dla połowy świata jedynym adekwatnym określeniem, którym można mnie tytułować stało się „mama”.

- Z ilu kwiatów tę wiązankę mama sobie życzy? (urocza pani w kwiaciarni)
- No, mama, kładź się. Posłuchamy serducha. (położna)
- I jak się mama czuje? (znajoma znajomej, ciotka, sąsiadka, listonosz, obca baba przy windzie…)

Nie jestem już indywidualna. Jestem chodzącym dwupakiem. Moja rola sprowadziła się do bycia mamą in spe.
Dziwne to.




J jak jeżeli

Słowo warunkujące. Słowo-bezpiecznik. Słowo w sam raz na wszelki wypadek.
„Jeżeli kiedyś będziemy mieli dziecko, to…” padało jeszcze dziesięć miesięcy temu w naszych rozmowach z O., choć wcześniej, jak sobie teraz przypominam, poprzednikiem ostrożnego i wiecznie się asekurującego „jeżeli” było krótkie „gdy”: „Gdy będziemy mieli dziecko, to...”.  
 Owo „gdy” było  bardzo pewne siebie i może nawet nieco bezczelne.  

Chyba długo jeszcze będę używała „jeżeli”, o ile w ogóle kiedykolwiek wrócę do „gdy”…





K jak krasnoludki

Generalnie jest ich ponoć 7, choć niejedna z nas pewnie doliczyłaby się większej armii wiernie nam towarzyszącej od pierwszych tygodni. Ale cóż, i ta siódemka już wystarczy, by na pewnym etapie otoczenie bardziej marzyło o rozwiązaniu naszej ciąży, niż my same…









L jak Le Mans

Dla O. od lat czerwiec przynosi pewne wyjątkowe, bardzo wyczekiwane przez niego wydarzenie - na kilkadziesiąt godzin mężczyzna mój bowiem zasiada do oglądania 24-godzinnego wyścigu Le Mans. I ogląda go od początku do samiuśkiego końca (!). 
Bite DWADZIEŚCIA(!)-CZTERY(!!)-GODZINY(!!!)
Nie ma takiej siły, która wyciągnęłaby go w tym czasie z domu.
Może się walić, palić, zalewać, pioruny mogą łupać jeden za drugim a komandosi mogą nam wpadać do mieszkania przez okna – na O. podobne ekscesy nie zrobią żadnego wrażenia.
I właśnie dlatego od jakiegoś czasu nasze dialogi przypominają ten:

- Prześladuje mnie myśl, że być może rozsypię się przed terminem…
- No w sumie lepiej, jakbyś urodziła wcześniej niż później, bo krócej będziesz się męczyć w tej ciąży. Tylko pamiętaj, w weekend 14-15 czerwca jest Le Mans, więc tego… ten… gdybyś była tak miła i nie rodziła właśnie wtedy…

Dobra.
Zacisnę zęby, zewrę uda, wstrzymam oddech i jakoś przetrzymam do poniedziałku.
Jakby co, of course.




M jak mózg

Mózg ciężarnej to organ podlegający specyficznym przemianom. Zupełnie jakby pewne sfery z neuronami zanikały, a inne puchły rozrastając się do nadnaturalnych rozmiarów.








N jak nie narzekaj, kobieto

Czy mi się zdaje, czy  mamy do czynienia ze swoistym terrorem w tym kraju? Coś w stylu: sama tego chciałaś, czego więc marudzisz?
Nie wolno jęknąć, że od ustawicznego zwisu nad sedesem ma się odbite kolana, zakwasy w mięśniach brzucha i poskręcaną jak górska serpentyna przeponę. Nie wolno rozszlochać się nad wizją, że „chyba sobie nie poradzę, nie jestem gotowa, nie wiem czy nas na to stać, boję się, nie nadaję się, nie będę umiała zająć się dzieckiem…” 
Lepiej zamknąć paszczę niż głośno przyznać, że kręgosłup lada chwila rozpadnie się na drzazgi, że trudno w wyrze się obrócić, że w żadne buty nie mieszczą się spuchnięte stopy, że skurcze przepowiadające bolą jak jasna cholera, że to, że tamto, że owamto…
Nie wolno.

Bo „sama tego chciałaś”. Bo „ciąża to nie choroba”.
 
So what?

To z tego tytułu mamy już zawsze unosić się dwa metry nad ziemią, słodko świergolić o zgadze i zdeptanym pęcherzu, gromko wyśpiewywać „Jak dobrze naaam zdobywać góóóóry!” wdrapując się z zipaniem i sapaniem na pierwsze piętro, by następnie bez życia osunąć się na wycieraczkę? 

...sama tego chciałaś!... 

To już teraz nie wolno inaczej, jak tylko z bezmyślnym bananem na gębie i radością w sercu przeliczać topniejące resztki w portfelu, i to bilonu jedynie, bo papierowe banknoty wywiał halny zwany wyprawką

...sama tego chciałaś!...

Należy pląsać klaszcząc uszami, gdy skurcz zegnie nas wpół a perspektywa porodu średnio trzy razy w tygodniu doprowadza do rozstroju żołądka?

...sama tego chciałaś!...
O rany.
Ludzie, dajcie te ciąże przeżywać uczciwie, nie lukrując, nie pudrując, nie przysypując łajna confetti.
Owszem. 
To prawda.
Same tego chciałyśmy. 
Marzyłyśmy o tych dzieciach dźwiganych w naszych brzuchach. 
Cieszymy się na tę piękną przecież wizję dołączenia do naszych rodzinnych konfiguracji tego kolejnego, wyczekanego mikroskopijnego członka naszej rodziny.

Lecz nie zmienia to faktu, że ani ciąża, ani samo rodzicielstwo nie należą do doświadczeń łatwych i wyłącznie przyjemnych.
Pora już chyba, by pomnik matki_Polki_z_popisowym_uśmiechem_na_gębie i muzealnym opisem "Tak, bywa ciężko, ale należy zawsze demonstrować szczęście absolutne" wreszcie skruszał tu i tam i nabrał nieco bardziej ludzkich cech.



O jak opiekuńczość

Wyręcza mnie w czym tylko może, choć sam pracuje nierzadko po 14-16 godzin dziennie. Wyciera smarki, gdy zaliczam kolejny spadek formy a poczucie niepewności wyzuwa mnie z resztek wiary w to, że poradzę sobie w nowej roli. 
Skutecznie pociesza, umie słuchać jak nikt, rozpoznaje każdy nastrój.
Podnosi na noc rolety (bo nie lubię zasypiać w ciemnym sarkofagu) i opuszcza je nad ranem (żeby ostre światło nie obudziło mnie zbyt wcześnie). 
Pilnuje, bym o czasie wzięła poranne lekarstwo budząc mnie i natychmiast po podaniu tabletki otulając z powrotem kocem upomina, żebym nie otwierała oczu i spała sobie dalej. 
Chodzi cicho na palcach i ostrożnie przekręca klucz w zamku, żeby nie zgrzytnął.
Przed wyjściem nakłada jedzenie kotu, by ten głodnym miaukiem nie wyrwał mnie z tego porannego, potabletkowego półsnu.
Dźwiga, sprząta, składa, montuje, organizuje, komplementuje, błyskawicznie reaguje na moje tęskne „Pojechałabym w weekend nad morze…’, przytula niezliczoną ilość razy dziennie, zakłada skarpetki na chłodne stopy i nie protestuje, gdy czytam na głos setną książkę o dzieciach, porodach, karmieniu i całym tym rodzicielskim majdanie.

I tak wcale nie jest dlatego, że jestem w ciąży.
Tak było też przez całe lata przed.

Jest jeszcze tylko jeden mężczyzna, który ma tak samo silnie wpisaną cechę opiekuńczości  w charakter, jak mój O.
To mój ojciec.

I tych dwóch jest niczym betonowy mur.
Nie sposób się przewrócić tracąc oparcie.




P jak paradoks

Kobieta ciężarna jest… hmm… spora. Zazwyczaj nie grzeszy płaską klatką piersiową, ma na czym siedzieć i z całą pewnością do jej korpusu przytwierdzony jest ruchliwy bagaż ukryty pod powłokami brzusznymi.   
Często wygląda jak księżyc zbliżający się do pełni.
A jednak, o bogowie!, mimo wydatnych gabarytów nader często bywa zupełnie, ale to zupełnie przezroczysta. 
Nie widać jej. I jej brzucha też.

To zjawisko zachodzi regularnie w sklepowych kolejkach, autobusach i tramwajach.
I gdybyż tak jeszcze marzenie z dzieciństwa o posiadaniu na własność magicznej czapki niewidki zechciało pozostać owym marzeniem do obecnych czasów, mielibyśmy spektakularne And the dream came true!
Obawiam się jednak, że ziszczenie się marzenia spóźniło się o parę ładnych lat w stosunku do czasu wyklucia się owego marzenia w duszy…

No co za pech.








R jak rozwiązania genialne

- Wiesz co, bardzo dobrze, że kupiłaś rożek z tą kokosową wkładką. Dzięki niej jest sztywniejszy, jak się Kijankę w to wstawi i oprze o regał to dziecko nam się nie przewróci. – błysnął pomysłowością przyszły tatuś.

Co jak co, ale na O. zawsze mogę liczyć w kwestii rozwiązań praktycznych.

I nowatorskich.

- Co zrobimy, jak się okaże, że nie daję rady karmić naturalnie, a mleko modyfikowane nie będzie przez dziecko tolerowane? – zamartwiam się na zapas marszcząc czoło.

- Damy mu parówkę. – błyskawicznie odpiera O.


                                                                                                                             





Zgadza się.
Inaczej skomentować tego nie sposób;)