I
jak inkubator
O ileż przyjemniej byłoby
przechodzić, czy też raczej przeturlać się przez te dziewięć miesięcy nie
tracąc swojej tożsamości i nie przeistaczając się w li i jedynie inkubator dla
małego kurczaka.
Do tej pory bywałam na
przemian: Leśną, panią, w pewnych sytuacjach nawet proszszpanią, a raz to nawet „drogim
dzieckiem”, choć wredna metryka z uporem udowadniała co innego.
(- Drogie dziecko, a czemu ty nie na lekcjach? – zdybała mnie wiele
lat temu surowa pani dyrektor na korytarzu pewnej szkoły, gdy błąkałam się po
niej szukając sali, w której miała przebywać pewna pani, z którą to koniecznie musiałam
się spotkać.
Drogie dziecko liczyło sobie wówczas dwadzieścia kilka wiosen i dzieciństwo stanowiło już
od dawna źródło wspomnień jedynie…)
Ubolewam, że nikt jeszcze
nie chciał się do mnie zwracać per Wasza
Ekscelencjo, ale być może to kwestia czasu jedynie i kiedyś wreszcie się doczekam.
Natomiast od kiedy jestem
w ciąży, dla połowy świata jedynym adekwatnym określeniem, którym można mnie
tytułować stało się „mama”.
- Z ilu kwiatów tę wiązankę mama sobie życzy? (urocza pani w
kwiaciarni)
- No, mama, kładź się. Posłuchamy serducha. (położna)
- I jak się mama czuje? (znajoma znajomej, ciotka, sąsiadka,
listonosz, obca baba przy windzie…)
Nie jestem już
indywidualna. Jestem chodzącym dwupakiem. Moja rola sprowadziła się do bycia mamą in spe.
Dziwne to.
J
jak jeżeli
Słowo warunkujące. Słowo-bezpiecznik.
Słowo w sam raz na wszelki wypadek.
„Jeżeli kiedyś będziemy mieli dziecko, to…” padało jeszcze dziesięć miesięcy temu w naszych
rozmowach z O., choć wcześniej, jak sobie teraz przypominam, poprzednikiem ostrożnego
i wiecznie się asekurującego „jeżeli” było krótkie „gdy”: „Gdy będziemy mieli dziecko, to...”.
Owo „gdy”
było bardzo pewne siebie i może nawet
nieco bezczelne.
Chyba długo jeszcze będę
używała „jeżeli”, o ile w ogóle kiedykolwiek
wrócę do „gdy”…
K jak krasnoludki
Generalnie jest ich ponoć 7,
choć niejedna z nas pewnie doliczyłaby się większej armii wiernie nam
towarzyszącej od pierwszych tygodni. Ale cóż, i ta siódemka już wystarczy, by na
pewnym etapie otoczenie bardziej marzyło o rozwiązaniu naszej ciąży, niż my
same…
L
jak Le Mans
Dla O. od lat czerwiec przynosi
pewne wyjątkowe, bardzo wyczekiwane przez niego wydarzenie - na kilkadziesiąt
godzin mężczyzna mój bowiem zasiada do oglądania 24-godzinnego wyścigu Le Mans.
I ogląda go od początku do samiuśkiego końca (!).
Bite DWADZIEŚCIA(!)-CZTERY(!!)-GODZINY(!!!)
Nie ma takiej siły, która
wyciągnęłaby go w tym czasie z domu.
Może się walić, palić, zalewać, pioruny
mogą łupać jeden za drugim a komandosi mogą nam wpadać do mieszkania przez okna
– na O. podobne ekscesy nie zrobią żadnego wrażenia.
I właśnie dlatego od
jakiegoś czasu nasze dialogi przypominają ten:
- Prześladuje mnie myśl, że być może rozsypię się przed terminem…
- No w sumie lepiej, jakbyś urodziła wcześniej niż później, bo krócej
będziesz się męczyć w tej ciąży. Tylko pamiętaj, w weekend 14-15 czerwca jest
Le Mans, więc tego… ten… gdybyś była tak miła i nie rodziła właśnie wtedy…
Dobra.
Zacisnę zęby, zewrę uda, wstrzymam
oddech i jakoś przetrzymam do poniedziałku.
Jakby co, of course.
M jak
mózg
Mózg ciężarnej to organ podlegający specyficznym
przemianom. Zupełnie jakby pewne sfery z neuronami zanikały, a inne puchły
rozrastając się do nadnaturalnych rozmiarów.
N
jak nie narzekaj, kobieto
Czy mi się zdaje, czy mamy do czynienia ze swoistym terrorem w tym
kraju? Coś w stylu: sama tego chciałaś,
czego więc marudzisz?
Nie wolno jęknąć, że od
ustawicznego zwisu nad sedesem ma się odbite kolana, zakwasy w mięśniach
brzucha i poskręcaną jak górska serpentyna przeponę. Nie wolno rozszlochać się
nad wizją, że „chyba sobie nie poradzę, nie jestem gotowa, nie wiem czy nas na to
stać, boję się, nie nadaję się, nie będę umiała zająć się dzieckiem…”
Lepiej zamknąć paszczę niż głośno przyznać, że kręgosłup lada chwila rozpadnie się
na drzazgi, że trudno w wyrze się obrócić, że w żadne buty nie mieszczą się spuchnięte
stopy, że skurcze przepowiadające bolą jak jasna cholera, że to, że tamto, że
owamto…
Nie wolno.
Bo „sama tego chciałaś”. Bo „ciąża
to nie choroba”.
So what?
To z tego tytułu mamy już
zawsze unosić się dwa metry nad ziemią, słodko świergolić o zgadze i zdeptanym
pęcherzu, gromko wyśpiewywać „Jak dobrze naaam zdobywać góóóóry!” wdrapując się
z zipaniem i sapaniem na pierwsze piętro, by następnie bez życia osunąć się na
wycieraczkę?
...sama tego chciałaś!...
To już teraz nie wolno inaczej, jak tylko z bezmyślnym bananem na
gębie i radością w sercu przeliczać topniejące resztki w portfelu, i to bilonu
jedynie, bo papierowe banknoty wywiał halny zwany wyprawką?
...sama tego chciałaś!...
Należy pląsać klaszcząc uszami, gdy skurcz zegnie nas wpół a perspektywa porodu średnio trzy razy w tygodniu doprowadza do rozstroju
żołądka?
...sama tego chciałaś!...
O rany.
Ludzie, dajcie te ciąże
przeżywać uczciwie, nie lukrując, nie pudrując, nie przysypując łajna confetti.
Owszem.
To prawda.
Same tego
chciałyśmy.
Marzyłyśmy o tych dzieciach dźwiganych w naszych brzuchach.
Cieszymy się na tę piękną przecież wizję dołączenia do naszych rodzinnych
konfiguracji tego kolejnego, wyczekanego mikroskopijnego członka naszej
rodziny.
Lecz nie zmienia to
faktu, że ani ciąża, ani samo rodzicielstwo nie należą do doświadczeń łatwych i
wyłącznie przyjemnych.
Pora już chyba, by pomnik matki_Polki_z_popisowym_uśmiechem_na_gębie i muzealnym opisem "Tak, bywa ciężko, ale należy zawsze demonstrować szczęście absolutne" wreszcie skruszał tu i tam i nabrał nieco bardziej ludzkich cech.
O jak opiekuńczość
Wyręcza mnie w czym tylko
może, choć sam pracuje nierzadko po 14-16 godzin dziennie. Wyciera smarki, gdy
zaliczam kolejny spadek formy a poczucie niepewności wyzuwa mnie z resztek
wiary w to, że poradzę sobie w nowej roli.
Skutecznie pociesza, umie słuchać
jak nikt, rozpoznaje każdy nastrój.
Podnosi na noc rolety (bo nie lubię zasypiać w ciemnym sarkofagu)
i opuszcza je nad ranem (żeby ostre
światło nie obudziło mnie zbyt wcześnie).
Pilnuje, bym o czasie wzięła
poranne lekarstwo budząc mnie i natychmiast po podaniu tabletki otulając z
powrotem kocem upomina, żebym nie otwierała oczu i spała sobie dalej.
Chodzi cicho na palcach i ostrożnie przekręca klucz w zamku, żeby nie zgrzytnął.
Przed wyjściem
nakłada jedzenie kotu, by ten głodnym miaukiem nie wyrwał mnie z tego porannego,
potabletkowego półsnu.
Dźwiga, sprząta, składa, montuje,
organizuje, komplementuje, błyskawicznie reaguje na moje tęskne „Pojechałabym w weekend nad morze…’, przytula
niezliczoną ilość razy dziennie, zakłada skarpetki na chłodne stopy i nie
protestuje, gdy czytam na głos setną książkę o dzieciach, porodach, karmieniu i
całym tym rodzicielskim majdanie.
I tak wcale nie jest
dlatego, że jestem w ciąży.
Tak było też przez całe lata przed.
Jest jeszcze tylko jeden
mężczyzna, który ma tak samo silnie wpisaną cechę opiekuńczości w charakter, jak mój O.
To mój ojciec.
I tych dwóch jest niczym
betonowy mur.
Nie sposób się przewrócić
tracąc oparcie.
P jak paradoks
Kobieta ciężarna jest…
hmm… spora. Zazwyczaj nie grzeszy płaską klatką piersiową, ma na czym siedzieć
i z całą pewnością do jej korpusu przytwierdzony jest ruchliwy bagaż ukryty pod
powłokami brzusznymi.
Często wygląda jak
księżyc zbliżający się do pełni.
A jednak, o bogowie!,
mimo wydatnych gabarytów nader często bywa zupełnie, ale to zupełnie
przezroczysta.
Nie widać jej. I jej brzucha też.
To zjawisko zachodzi
regularnie w sklepowych kolejkach, autobusach i tramwajach.
I gdybyż tak jeszcze
marzenie z dzieciństwa o posiadaniu na własność magicznej czapki niewidki zechciało
pozostać owym marzeniem do obecnych czasów, mielibyśmy spektakularne And the dream came true!
Obawiam się jednak, że ziszczenie
się marzenia spóźniło się o parę ładnych lat w stosunku do czasu wyklucia się
owego marzenia w duszy…
No co za pech.
R jak
rozwiązania genialne
- Wiesz co, bardzo dobrze, że kupiłaś rożek z tą kokosową wkładką. Dzięki
niej jest sztywniejszy, jak się Kijankę w to wstawi i oprze o regał to dziecko
nam się nie przewróci. – błysnął pomysłowością przyszły tatuś.
Co jak co, ale na O. zawsze
mogę liczyć w kwestii rozwiązań praktycznych.
I nowatorskich.
- Co zrobimy, jak się
okaże, że nie daję rady karmić naturalnie, a mleko modyfikowane nie będzie
przez dziecko tolerowane? – zamartwiam się na zapas marszcząc czoło.
- Damy mu parówkę. – błyskawicznie
odpiera O.
Zgadza się.
Inaczej skomentować tego nie sposób;)