wtorek, 18 sierpnia 2015

Prawo Murphy’ego

Weekendowy reset po kolejnym tygodniu morderczych upałów i licznych obowiązków. Od jednego i drugiego oboje czujemy się wyżęci niczym ścierki do naczyń.
Wyjeżdżamy.
Przed nami 300 kilometrów z hakiem, ale za hakiem perspektywa błogiego nicnierobienia, rwania malin z krzaczków i wymaczania Duni w dmuchanym basenie do rozpuszczenia naskórka.

Po 200 kilometrach pokładowy komputer wywala alarmujące komunikaty, na wyświetlaczu miga mnogość czerwonych ikonek, wskazówka prędkościomierza leży zdechła na zerze choć auto grzeje po autostradzie. 
Cuda, panie, cuda.
Po kolejnych 5 kilometrach przestaje działać klimatyzacja. Ot, tak [pstryk].
O. skonsternowany nagłym zdziczeniem łagodnego dotąd pojazdu ostatecznie decyduje się zjechać na najbliższą stację paliw. Wjeżdżamy na potężny parking, O. gasi auto, wysiada i zagląda pod maskę.
Na oko wszystko jest w porządku. Płyn chłodzący jest, poziom oleju w absolutnej normie.
Ki czort?
Wsiadamy do auta. 
O. przekręca kluczyk. Wredne bydlę nie chce odpalić.
Terkotanie zdechłego akumulatora.
Mogiła.
Koniec jazdy.

Opcje? Dociera do nas, że holowanie auta jest nieuniknione.  Ale w którą stronę?  
Tam, dokąd zmierzaliśmy mając do przejechania jeszcze niewiele ponad sto kilometrów? Jest piątek pod wieczór. Następująca po nim sobota w kalendarzu zaznaczona na czerwono, czyli wszyscy mechanicy wszechświata zamiast tkwić w warsztatach, wysmażać się będą przy grillu. W niedzielę tym bardziej nie znajdziemy nigdzie fachowej pomocy. W poniedziałek bladym świtem O. powinien stawić się w pracy…
Totalny impas kwitnie bujnym kwieciem.

A do domu? To ponad dwieście kilometrów. Na lawecie. Z pozłacaną stawką za każdy pojedynczy kilometr. I z koniecznością zorganizowania osobnego transportu dla mnie i Duni.

Matkoboskoczęstochosko…  Aleś nas, losie wredny, zrobił na szaro, na cacy, na amen…

Cóż, kierunek: dom.

Dwie godziny czekania na lawetę przez O. Trzy i pół godziny czekania na transport do domu przeze mnie i dziecinę. 
Weekendowy wyjazd, który zakończył się obficie osypanym polską walutą powrotem pojazdu na tarczy oraz naszym zjechaniem do domu o pierwszej w nocy w charakterze psychicznych zwłok.

Po czymś takim człowiek chciałby się położyć i tak zostać co najmniej do przyszłego roku.
…………………………………………………………………………………………………

A jednak położyć się nie możemy.
Gdyż albowiem w świetle nowego, zapewne jeszcze piękniejszego dnia, trzeba zataszczyć Dunię naszą drogą przed oblicze pewnej Ważnej Komisji. 
Ważna Komisja wysyła Ważne Dokumenty, ma władzę, by wezwać kornego obywatela w wyznaczonym czasie i miejscu oraz dysponuje Ważnymi Członkami Komisji, którzy drapią się po głowach i robią zafrasowane miny.
Ważni Członkowie Komisji posiadają też trzecie oko. Nie wiem dokładnie gdzie, ale na pewno je mają, bo wydają ważkie decyzje, od których sporo zależy nie rzucając nawet widoczną parą oczu na petenta. Domyślam się zatem, że mają gdzieś ukryte zapasowe, trzecie oko pracujące na podczerwień.

Dunię-petentkę obejrzano zatem tym trzecim, niewidzialnym okiem nie podnosząc nawet głowy i nie odrywając dwojga widocznych oczu od sterty Ważnych Dokumentów, machnięto nam dłonią, iż mogą już iść i jeszcze, że Ważny Dokument Na Własność do odbioru za tydzień.

A potem się okazało, że nasze szczodre, opiekuńcze państwo, ta cudna kraina mlekiem, miodem i empatią płynąca chce dać mamie Duni trochę grosza, takie małe kieszonkowe. 
Zawsze lepsze niż nic, szczególnie gdy ma się w perspektywie mało urokliwą opcję niezarabiania. No bo mama Duni do pracy wrócić nie może. Najpierw to szczerze nie chciała (i nadal nie chce), ale teraz to już po prostu nie może. I ta niemoc jest od niej zupełnie ale to zupełnie niezależna.
Zatem.
Nadwiślański opiekuńczy kraj chciał Duńczynej mamie pomóc. Tak przynajmniej deklarował w Innych Ważnych Dokumentach.

- Pani nie pracuje, czy tak?
- Jeszcze jestem na urlopie, ale zaraz potem idę na wychowawczy.
- Aaaa… to my pani pomagać jednak nie będziemy mogli. 
- Ale jak to? Przecież nie mogę wrócić do pracy, muszę skorzystać z wychowawczego. Niepłatnego, jak państwu wiadomo.
- Wiemy, rozumiemy, ale pomóc nie możemy. Chyba że rozwiązałaby pani umowę o pracę.
- ??? Muszę złożyć wypowiedzenie i zagrozić stabilizacji w swojej rodzinie, by państwo zechciało użyczyć mi opiekuńczego ramienia?!
- Takie jest prawo…


Takie. 
Jest. 
Prawo. 
…………………………………………………………………………………………………

Szpital dziecięcy.
Odstawiamy Duńkę na oględziny.
Zdrowa matka, zdrowy ojciec, zdrowe dziecko.

Zagadka: które z nich jako pierwsze rozłożyło się w objęciach zdobycznego, poszpitalnego, wypasionego rotawirusa?
I kto był następny zaraz potem..?
…………………………………………………………………………………………………

Buzi, kochani.
Nudnego lata.
W razie czego mam na zbyciu pakiet rozmaitych atrakcji.
Rozmaitych.