piątek, 27 lutego 2015

Zzzzzzzzz…..


Druga dwadzieścia.
Łóżeczkowa lokatorka w pasiastym wdzianku postękuje i rozwiera oko. Przeciw stękaniu i rozwierającym się ślipiom należy działać błyskawicznie. Rodzicielska ręka nurkuje zatem pod koc, wyławia wypluty smoczek i pakuje go w dziecięcą gębulę.
Dziecko zasypia.


Czwarta dziesięć.
Łóżeczko stęka.
Nurkowanie, wyławianie, pakowanie. Łóżeczko pogrąża się we śnie.


Szósta.
Blady świt.
Nieprzytomne oko. Potargany włos. Ziew, że żuchwa trzeszczy.
Z łóżeczka dobiega niepokojące stękanie dzieciny. Brzmi jak zapowiedź rychłej pobudki.
Niedopuszczalne.
Matka lub ojciec dźwigają się na jednej ręce i macając na oślep usiłują wycelować wygrzebanym gdzieś z koca smoczkiem w Duńczyną paszczę. Stękanie cichnie. Rodzice dotąd wstrzymujący oddech, wypuszczają ostrożnie powietrze z płuc i opadają na łóżko.
Lecimy dalej w kimę.

[już nie wspomnę nawet, że w odległych czasach, w mezozoiku chyba, obudziwszy się razem o takiej porze przyszli rodzice niechybnie spożytkowaliby dość produktywnie nieco czasu, a teraz? zabieraj te łapy, człowieku, daj mi jeszcze pospać...]


Szósta czterdzieści.
Blady świt continues.
Nieprzytomne oko, potarganie, ziew – zestaw standardowy.
Z łóżeczka słychać rytmiczne uderzanie odnóżami o przewijak, niedługo potem nieletnia lokatorka postanawia wygłosić przemowę okraszoną licznymi powtórzeniami. Zapewne po to, by starzy zakodowali sobie dobrze cały przekaz.


Siódma.
Pokojowa dotąd przemowa  nabiera teraz jakby tonów pretensji.

[że co? Jeszcze śpią? ja im dam „śpią”! wstawać, nieroby!]

Nieroby dźwigają zewłoki wstają. 
Przecierają oko, przyklepują zmierzwiony włos, tłumią ziewanie.
Jedno ścieli łóżko, drugie drapiąc się po głowie i trąc niewyspane oczy podąża do kuchni.
Mleko dla nieletnich, kofeinowy shot dla tych większych,
Rozdzierające ziewanie utrudnia konwersację, niemrawo omijamy się bez zbędnych słów.

- Śniadanie?
- Uhm, ja zrobię, ty ją nakarm.

...............................................................................................

Sobotni ranek.
Nikt nie musi iść do kołchozu, można by było się wyspać po tygodniu orki.

- Takiego wała – zdaje się mówić nam Dunia – wyśpicie się najprędzej za osiemnaście lat.

________________________________________________

Droga Dunia zaś, z niedzieli na  poniedziałek, gdy ojcu na dobry początek tygodnia budzik grzmi nad uchem, a matka zwleka się wraz z nim, prześpi bez przystanków na stękanie całą noc, by następnie otworzyć swe wyspane oko nieco przed dziewiątą.
Ot, kochane dzieciątko.

[w przyszłości, za te wybryki, potrącę sobie za inaugurowane bladym świtem weekendy solidne odszkodowanie z twojego kieszonkowego, córko miła..]






[bez skłębionego na głowie koca i pozycji "rozjechana żaba" spanie się nie liczy]

poniedziałek, 16 lutego 2015

A tymczasem...


Przewrotne ta-ta w odpowiedzi na błagalne umizgi o jedną-jedyną, tycią-tyciuteńką ma-mę wzięło i wcięło.
Dunia nawija z przejęciem, wygłasza ogniste przemowy, peroruje, dobitnie domaga się uwagi, reakcji i interakcji, ale ta-ta odszedł w wokabularny niebyt.
Na szczęście ta-ta z krwi i kości trwa nadal na posterunku.
I dobrze, bo tylko on może dostąpić zaszczytu odmaczania Duni z trudów codzienności, niezmiennie w głos informując Odmaczaną (oraz jej matkę szykującą w czasie owych ablucji mleko na wieczorny popas), iż zaraz „zwoduje jej u-boota*” i niechże Odmaczana „przestanie łupać odnóżami w wodne odmęty, bo rozlewa wodę na podłodze”.
[łazienkowa posadzka regularnie zalewana jest wodą z kąpieli... i kto to ma wycierać, pytam się..?]



* U-boot hergestellt  in Polen:




Ponadto.
Córka ma wyhodowała sobie blond futro na głowie, które pokryło już niemal w całości dotychczasową zacną tonsurę.
Do tego upodobała sobie robienie miny zwanej kartoflem (wg Leśnej) bądź też świniakiem (wg O.)
Robieniu miny towarzyszy – jak bum cyk cyk! – chrumkanie. 
[...oraz tężenie mięśni ilekroć matka próbuje uwiecznić grymasy fotoaparatem...]
I w sumie to by tłumaczyło O. uparcie trzymającego się wieprzowej nomenklatury.


Co do tego?

Siedzi, ale tylko gdy posadzą.

Przetoczy się, ale tylko gdy popchną palcem.

Zje, ale pod warunkiem, że przy okazji będzie mogła bez ograniczeń wsadzać sobie palce do paszczy, wyrywać matce włosy z głowy i językiem sprawdzać, czy w tym trzymanym przez matkę słoiku aby na pewno jest dokładnie to samo, co owa matka zapodaje na łyżeczce.

Pojedzie, ale tylko jeśli na zielonej fali. Czerwone światło jest passé, jest spazm, tłuczenie nogą w oparcie i nowenna do wszystkich świętych (w bezgłośnym wykonaniu przez matkę) „Niechże wreszcie te cholerne światła się zmienią!”.

Pobawi się z babcią, dziadkiem, ciotką, wujkiem,  listonoszem, domokrążcą, inkasentem i podejrzanym wysłannikiem firmy energetycznej, ale tylko jeżeli u matki na rękach.
Do omdlenia.
Rąk.

[moich, nie jej przecież. jej nie mdleją nigdy...]

Hitem jest szmacisko z metkami (każdą metkę można bowiem nie tylko wylizać z osobna, ale także wszystkie hurtem, by w finale przykryć sobie ową wymemłaną szmatą głowę i zapaść w pięciominutową drzemeczkę).
I kot. 
Kot też jest hitem.
Ukochaną postacią.

[chyba tylko flaszka z mlekiem go przebije...]

Kot generuje wykwit uśmiechu z kategorii bananus-gigantus, czyli gdyby_nie_uszy_uśmiech_owinąłby-mi_się_dookoła_globusa


_________________________________________________________


Napisała mi kiedyś znajoma, matka dziewczynki kilka miesięcy starszej od Duni:

"Tęsknię za nią , jak tylko pójdzie spać. Nie mogę doczekać się rana."

"Ech, egzaltacja..." - pomyślałam jak na leśną zołzę przystało.

No.
To przyszła pora, by posypać łepetynę popiołem.

Dunia śpi.
A mnie morda się cieszy na myśl, że już za kilka godzin przywita mnie radosny kwik dobywający się z niemowlęcego łóżeczka na mój widok.

Tak się porobiło.



poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozmówki



O.: -Jak tam dzisiaj, Leśna? Jak minął dzień?

ja: - Nędznie. Dwie ultrakrótkie drzemki, człowiek ledwie się zdąży wysikać i podrapać po nosie i już trzeba lecieć, bo hrabianka wzywa. Po karmieniu nie mogłam nawet spokojnie pójść umyć butelki, bo zaraz był ryk, że znikam z oczu. I to nie tam żadne kwękanie, ale konkretny szloch i łzy jak grochy. Taki dramat, widzisz.

O.: - No wiesz, czasem się zdarzy jakiś gorszy dzień…

ja: - Rany, przecież wiem. Wcale nie oczekuję, że Dunia zawsze będzie rozkosznym landrynkowym bobasem z bananem na mordce.

O.: - A ja tak! I zamierzam to wyegzekwować!


……………………………………………………………………………………………………………


ja: - Na litość boską, coś ty jej zrobił z tymi włosami? Podłączałeś ją do prądu?

O.: - Ja nic nie robiłem. Samo się.


Uhm. Z pewnością.


……………………………………………………………………………………………………………



ja: - Jak ona ładnie wygląda gdy śpi…

O.: - Nom… prawie jak ja…


……………………………………………………………………………………………………………




- No mówię ci, Stefan, tłumaczyłam matce, że ja to schabowego najchętniej, a ta mi te swoje papki serwuje!

……………………………………………………………………………………………………………


ja (błagalnie): -Córko, powiedzże ‘mama’... Ma-ma. MA-MA. No, powtórz.

Dunia: - Ta-ta. Ta-ta. Ta-ta-ta-ta-ta-ta!




[drogie dziecko, zapamiętam to sobie...]