ukończony czwarty(!) rok.
- A ile ty masz lat?
– dopytuje pani sąsiadka co jakiś czas wożąca się z nami windą na poziom parę
pięter nad nami.
- Oj, z dziesięć…
- odpowiada Dunia zadziwiając mnie swoją matematyczną fantazją.
- Ejże, coś mi się nie
wydaje – rzecze na to nie dowierzając pani sąsiadka [i słusznie].
- Dziesięć, dziesięć.
– brnie dzielnie moja mała blondie.
Kiwając energicznie łepetyną stara się dodać sobie pięć deka
wiarygodności.
- Za lat paręnaście zacznie
sobie odejmować. – Mruga do mnie okiem rozbawiona sąsiadka, gdy rozbrzmiewa
wreszcie nasze ‘do widzenia! Duniu,
pożegnaj się z panią”.
Póki co jednak, Mała – choć wcale nie taka mała, bo to w końcu metr dziesięć, a
nawet ciut więcej – ochoczo sobie dodaje.
Mimo wszystko matczyny licznik bije i sumiennie odlicza.
Cztery.
…
…
…?!
CZTERY????????????????!!!!!!!
Powielę banały, jakie można usłyszeć z ust niejednego
rodzica: Nie wierzę.
Nie wiem, kiedy te cztery przemknęły. Gdzie dokładnie
wsiąkły. Gdzie się rozpuściły.
Nie no, niby dobrze
wiem, ale jednak, jak to?! Gdzie?! Kiedy?? Czemu tak szybko???!
Kolejny rok składam niniejszym w kosteczkę, doprasowuję
dłonią i układam w malowanej skrzyni.
Dokładam do trzech poprzednich.
Zdmuchuję wyimaginowany pyłek.
Wygładzam zmarszczki pamięci.
Moja córka...
Przymiotniki lgną do niej jak trzmiele do naszych wspólnie posadzonych kwiatów.
Trudna.
Bystra.
Wymagająca.
Chimeryczna.
Nostalgiczna.
Jedyna.
Jedna jedyna na zylion.
Moja. Czteroletnia. Córka.
To brzmi dumnie.