… i żebyśmy w tym roku dorobili się drugiego bąbla… - szepcze mi w
ucho O. w noworoczną wczesną godzinę.
Przytulam się do niego i łykam
łzę.
Gorzką jak piołun.
………………………………………………………………………………………
- Pożerasz te ogórki… – mówi O. wskazując słój z podarowanymi przez
teściową kiszoniakami [mniam…. pycha!... i pochłaniam
czwartego z rzędu…] – może
jesteś w ciąży..?
Prycham pukając się teatralnie w
czoło, żeby sobie chłop nie myślał, że każdy kiszony, każda wypita octowa
zalewa zaraz jako żywo oznaką ciążowego stanu.
[…następnie, gdy po
późnonocnych harcach – {że też mam ci ja ku temu ochotę po całym dniu na
pełnych obrotach…} – pochłaniam na chybcika kolejne dwie sztuki paluchami
wprost z przepastnego słoja]
Zatem.
Żrę jak szalona.
Najpierw w ukryciu, potem już się
nawet nie kryję.
Do ogórków dołącza papryka.
- I co, dobra? – pyta O.
-Eee tam… - odpowiadam krzywiąc się i machając lekceważąco dłonią. –
Mało octowa. Powinna mordę mi wykręcić na
lewą stronę, a tymczasem octu w tym ledwie-ledwie.
Nie przeszkadza mi to jednak
opędzlować słoika do połowy o 23 z hakiem, gdy O. będzie zażywał kąpieli.
………………………………………………………………………………………
Tracę ją, tę ciążę, w bólu
fizycznym, i jeszcze mocniejszym psychicznym kilka dni później.
Tę.
Ciążę.
To.
Dziecko.
Wiem,
czuję,
że Ono było.
……………………………………………………………………………………….
Chwilowo tracę poczucie humoru,
poczucie rzeczywistości, poczucie realizmu.
Bardzo mnie boli.
Tam w środku.
……………………………………………………………………………………….
Tkwię w zawieszeniu i marazmie
Zima sprzyja ku takim zmrożonym
odczuciom.
Potem, czasami, ku własnemu
zdumieniu, nawet uśmiechnę się, zaśmieję(!) się głośno.
Trudno to pojąć.
…………………………………………………………………….
- Dzwoniła W. Pytała, czy nie odsprzedalibyśmy im wózka. –
raportuje O.
- Odpisz, że możemy im go oddać – odpowiadam. – I że w razie czego będą musieli na szybko znaleźć sobie coś innego
– dopowiadam sama nie wierząc w to, co mówię.
Bowiem testów owulacyjnych
powtarzać po raz n-ty już nie zamierzam.
Mówcie mi: „Droga, gorzka Rezygnacjo”.