środa, 24 września 2014

Macierzyństwo w powijakach


Nie mam bladego pojęcia o zielonym wyobrażeniu na temat macierzyństwa wieloletniego. 
Ba. Ja guzik jeszcze wiem o sposobach na swędzące dziąsła, przełamanie niechęci do pietruszki w zupie, stłuczone kolano, pokazy histerii i skuteczną naukę wiązania sznurowadeł.

Nie wiem, jak to jest być matką z dużym stażem. Doświadczoną.
Taką przyzwyczajoną od lat do swojego dziecka i powiązanej z nim rzeczywistości. Taką obdarowywaną laurką z koślawym motylem, przeżywającą szkolną inicjację swojego dziecka, chodzącą na rodzicielskie zebrania, a parę lat później utyskującą na użeranie się ze sfochowaną nastolatką, podpisującą w dzienniczku uwagi zarzucające jej krnąbrność i zżymającą się na to, że notorycznie mi podkrada ulubione perfumy.

Tego  wszystkiego nie wiem. Nie znam.
Jeszcze nie.

Ale doskonale wiem, czym jest trzymiesięczne matkowanie mojemu dziecku.
Mojej Duni.

Jest mozaiką emocji, czymś bezustannie postępującym, mozolnie obrastającym w nowe doświadczenia.
Macierzyństwo pierwszych godzin, a potem tygodni jest szokiem i niedowierzaniem (jaka ona malutka! to naprawdę MOJE dziecko???!).
Jest zachłyśnięciem się nową rolą. Jest rodzącą się świadomością nabywania nowej tożsamości.
Jest strachem (nic nie umiem, niczego nie wiem, na pewno zrobię jej krzywdę).
Jest nieporadnością (przewijanie trwające 20 minut, ubieranie jeszcze dłużej, a dziecko i tak finalnie wygląda tak, jakbym ubierała je po ciemku wciskając nogawki na uszy, a rękawy na stopy).
Jest  frustracją (czemu ona ciągle płacze..?), ulgą (gdy dziecko po dwóch godzinach usiłowań wreszcie zasypia i kit z tym, że jedynie na 20 minut), permanentnym zmęczeniem (czy to dziecko nigdy się nie męczy? nie potrzebuje snu?!!! Ja już nie mogęęęę…) i zrezygnowaniem (to się nigdy nie skończy, ona już zawsze będzie wyłącznie wyć i spozierać na nas jak zbój).

Macierzyństwo wraz z upływem kolejnych tygodni, które powoli składają się na pełne miesiące ewoluuje ku czemuś, czemu bliżej do wyczekiwanego spokoju i stanu otrzaskania się z rzeczywistością wreszcie dobrze oswojoną.
Zapanowuje stały rytm, względna harmonia, Ordnung, za którym tym mocniej się tęskni im bardziej chaotyczne były początki.

Trzymiesięczne macierzyństwo nadal jest zmęczeniem i bywa, że niestety irytacją i frustracją, przemijającą, ale jednak… Nadal bywa niedowierzaniem. Od czasu do czasu jest melancholią. 
Zlepkiem trudnych emocji.
Ale.
Trzymiesięczne macierzyństwo jest również potężnym wzruszeniem i radością z rzeczy pozornie banalnych –  bo dziecina pokazała bezzębne dziąsełka w szeeeerokim uśmiechu, bo trzyma sama zabawkę w łapce, bo zagaduje głużąc rozkosznie, bo patrzy głęboko w oczy i ściska matczyny palec w swoich paluszkach niczym w imadle…

Macierzyństwo w pieluchach i ze smoczkiem w ryjku bywa też kłuciem w serce i pieczeniem pod powieką. [bo taka malutka, bo taka kruchutka, bo nie chcę, żeby spotkała ją krzywda a wiem przecież , że prawdziwe życie nakopie jej w dupkę, że niejeden ją zawiedzie, sprawi przykrość, zasmuci…]

Trzymiesięczne macierzyństwo jest uporządkowaną egzystencją, w której wraz z rozwojem dziecka wciąż pojawia się coś nowego.
Jest mnogością nowych umiejętności  - weźmy choćby za przykład używanie jednej pary rąk do pięciu czynności jednocześnie (z powodzeniem!), oraz wspięciem się na absolutne wyżyny pod względem organizacyjnym [w erze „przeddzieciowej” człowiek nawet nie był w stanie sobie wyobrazić jak wiele da radę zrobić w zaledwie kwadransik].

Jest wyskakiwaniem po zakupy na jednej nodze i ogarnianiem tematu w siedem minut.
Jest łykaniem zimnego kotleta i odgrzewaniem zupy po raz ósmy w ramach obiadu zjadanego w porze skandalicznie późnej kolacji gdyż nie udało się "dzięki" nieocenionej dziecinie siąść do jedzenia o normalnej porze. 
Jest czytaniem „Lokomotywy” i „Ptasiego radia” dwunasty raz z rzędu tylko dlatego, że dziecięca micha od tego się cieszy.
Jest zablokowaniem się mózgu na „Aaa, kotki dwa” i bezustannym ryraniem utworu w głowie - zupełnie jak wtedy, gdy radiowy hicior, który raz wdarłszy się w głowę, nie chce nam z niej ulecieć. 
Jest tworzeniem blogowych wpisów na raty [w poniedziałek pierwsze trzy zdania, w środę szukamy utraconego wątku, w piątek – przy dobrych wiatrach – lecimy z pisaniem posuwając się o kolejne trzy zdania;)]

Jest niepowtarzalną kombinacją rzeczy trywialnych ze wzniosłymi.

...jak pranie stosów tetrowych pieluch udekorowanych ulanym mlekiem i wtulanie nosa w pięknie pachnący niemowlęcy karczek...

...jak przewijanie małego zasikańca z nozdrzami spuchniętymi od unoszącego się aromatu amoniaku i ból serca z nagła uświadomionego sobie szczęścia...




Mimo trudów, trosk, rozmaitych kłód…

Trzymiesięczne macierzyństwo jest zachwycające.