Nie mam bladego pojęcia o
zielonym wyobrażeniu na temat macierzyństwa wieloletniego.
Ba. Ja guzik jeszcze
wiem o sposobach na swędzące dziąsła, przełamanie niechęci do pietruszki w zupie, stłuczone kolano, pokazy histerii i skuteczną naukę wiązania sznurowadeł.
Nie wiem, jak to jest być
matką z dużym stażem. Doświadczoną.
Taką przyzwyczajoną od lat do swojego dziecka i powiązanej
z nim rzeczywistości. Taką obdarowywaną laurką z koślawym motylem, przeżywającą
szkolną inicjację swojego dziecka, chodzącą na rodzicielskie zebrania, a parę
lat później utyskującą na użeranie się ze sfochowaną nastolatką, podpisującą
w dzienniczku uwagi zarzucające jej krnąbrność i zżymającą się na to, że notorycznie mi podkrada ulubione
perfumy.
Tego wszystkiego nie wiem. Nie znam.
Jeszcze nie.
Ale doskonale wiem, czym
jest trzymiesięczne matkowanie mojemu dziecku.
Mojej Duni.
Jest mozaiką emocji, czymś
bezustannie postępującym, mozolnie obrastającym w nowe doświadczenia.
Macierzyństwo pierwszych
godzin, a potem tygodni jest szokiem i niedowierzaniem (jaka ona malutka! to naprawdę MOJE dziecko???!).
Jest zachłyśnięciem się
nową rolą. Jest rodzącą się świadomością nabywania nowej tożsamości.
Jest strachem (nic nie umiem, niczego nie wiem, na pewno
zrobię jej krzywdę).
Jest nieporadnością (przewijanie trwające 20 minut, ubieranie
jeszcze dłużej, a dziecko i tak finalnie wygląda tak, jakbym ubierała je po
ciemku wciskając nogawki na uszy, a rękawy na stopy).
Jest frustracją (czemu ona ciągle płacze..?), ulgą (gdy dziecko po dwóch godzinach usiłowań wreszcie zasypia i kit z tym, że
jedynie na 20 minut), permanentnym zmęczeniem (czy to dziecko nigdy się nie męczy? nie potrzebuje snu?!!! Ja już nie
mogęęęę…) i zrezygnowaniem (to się
nigdy nie skończy, ona już zawsze będzie wyłącznie wyć i spozierać na nas jak
zbój).
Macierzyństwo wraz z
upływem kolejnych tygodni, które powoli składają się na pełne miesiące ewoluuje
ku czemuś, czemu bliżej do wyczekiwanego spokoju i stanu otrzaskania się z rzeczywistością
wreszcie dobrze oswojoną.
Zapanowuje stały rytm,
względna harmonia, Ordnung, za którym
tym mocniej się tęskni im bardziej chaotyczne były początki.
Trzymiesięczne
macierzyństwo nadal jest zmęczeniem i bywa, że niestety irytacją i frustracją,
przemijającą, ale jednak… Nadal bywa niedowierzaniem. Od czasu do czasu jest melancholią.
Zlepkiem trudnych emocji.
Ale.
Trzymiesięczne
macierzyństwo jest również potężnym wzruszeniem i radością z rzeczy pozornie
banalnych – bo dziecina pokazała
bezzębne dziąsełka w szeeeerokim uśmiechu, bo trzyma sama zabawkę w łapce, bo
zagaduje głużąc rozkosznie, bo patrzy głęboko w oczy i ściska matczyny palec w
swoich paluszkach niczym w imadle…
Macierzyństwo w pieluchach
i ze smoczkiem w ryjku bywa też kłuciem w serce i pieczeniem pod powieką. [bo taka malutka, bo taka kruchutka, bo nie
chcę, żeby spotkała ją krzywda a wiem przecież , że prawdziwe życie nakopie jej
w dupkę, że niejeden ją zawiedzie, sprawi przykrość, zasmuci…]
Trzymiesięczne
macierzyństwo jest uporządkowaną egzystencją, w której wraz z rozwojem dziecka
wciąż pojawia się coś nowego.
Jest mnogością nowych
umiejętności - weźmy
choćby
za przykład używanie jednej
pary rąk do pięciu czynności jednocześnie (z powodzeniem!), oraz wspięciem się na absolutne
wyżyny pod względem organizacyjnym [w erze „przeddzieciowej”
człowiek nawet nie był w stanie sobie wyobrazić jak wiele da radę zrobić w
zaledwie kwadransik].
Jest wyskakiwaniem po
zakupy na jednej nodze i ogarnianiem tematu w siedem minut.
Jest łykaniem zimnego
kotleta i odgrzewaniem zupy po raz ósmy w ramach obiadu zjadanego w porze skandalicznie
późnej kolacji gdyż nie udało się "dzięki" nieocenionej dziecinie siąść do jedzenia o
normalnej porze.
Jest czytaniem „Lokomotywy” i „Ptasiego radia” dwunasty raz z rzędu tylko dlatego, że dziecięca
micha od tego się cieszy.
Jest zablokowaniem się
mózgu na „Aaa, kotki dwa” i bezustannym
ryraniem utworu w głowie - zupełnie jak wtedy, gdy radiowy hicior, który raz wdarłszy się w głowę,
nie chce nam z niej ulecieć.
Jest tworzeniem blogowych
wpisów na raty [w poniedziałek
pierwsze trzy zdania, w środę szukamy utraconego wątku, w piątek – przy dobrych
wiatrach – lecimy z pisaniem posuwając się o kolejne trzy zdania;)]
Jest niepowtarzalną kombinacją
rzeczy trywialnych ze wzniosłymi.
...jak pranie stosów
tetrowych pieluch udekorowanych ulanym mlekiem i wtulanie nosa w pięknie pachnący
niemowlęcy karczek...
...jak przewijanie małego
zasikańca z nozdrzami spuchniętymi od unoszącego się aromatu amoniaku i ból
serca z nagła uświadomionego sobie szczęścia...
Mimo trudów, trosk,
rozmaitych kłód…
Trzymiesięczne macierzyństwo jest zachwycające.