czwartek, 22 grudnia 2016

W pierwszych słowach mego listu

"Miła moja,

(…) u nas choinki też jeszcze brak, pierników w tym roku nie piekłam
 (wałkowała i z namaszczeniem wycinała piernikowe cuda foremkami Dunia wraz z babcią w zeszłą sobotę),
na razie dziecko me dzielnie mi asystowało przy produkcji bigosu, wigilijnej kapusty i uszek do barszczu.



Na każde zaś sugestywne i pełne niewygasłej nadziei zapytanie, czy tego lub owego spróbuje, słyszałam jedynie:

-Yyyyy... innym razem..?

He, he, he...

Jedyna rzecz, której propozycja spróbowania

[czyt.: pożarcia jednym kłapnięciem paszczy]

spotyka się ze szczerym entuzjazmem to… czekolada. 
W każdej postaci.

[…i po kim to?, pytam, ja – niereformowalna antyfanka kakao, ergo: wyrobów ściśle czekoladowych]

Gdybym, cudem jakimś nieziemskim, zechciała żywić swoje dziecko li i jedynie czekoladą, nosiłabym już dawno koronę supermatki dzierżąc w dłoni szczerozłote berło. 
Nad głową zaś zawisłaby by mi perłowa aureola.

[niedoczekanie….]

Przygotowania do Świąt wrą i bulgoczą generując bąble z powietrza w garnkach, przypalenia na kantach, upychane kolanem w szafie prezenty odbierane w pośpiechu od zmęczonego kuriera 
[dzięki ci, dobry boże, za internety i wirtualne sklepy, inaczej byłabym w czarnej el dojpie…]

Wiesz, jutro pojedziemy po chojałkę, którą Duńka zapewne własnoręcznie sobie wymaca
(maca, dziołcha, wszystkie napotkane w mieście świerki z nabożnym wzruszeniem :P)
i - daj panie - udekoruje.
Udekoruje między innymi wyprodukowanym (z niewielką pomocą matki rodzonej)  łańcuchem z wycinanek (!).


Oraz maleńkimi aniołkami, śnieżynkami i choinkami wyciętymi w masie porcelanowej wybarwionej na biel i zieleń
[dwa wieczory spędzone przy tej porcelanowej działalności!]


Zatem.
Pierniki, jak napisałam, z babcią wykonane.
Lustra wypolerowane (już są świeże ślady dziecięcych łap na ich
powierzchniach, tak że można przesadnie nie zazdraszczać).

Okna umyte.

- Aaale łaaaadnie... - skomentowało moje dziecko widok świeżo upranych
białych firanek na tle wypucowanych okien w naszym apartamą.

Nie powiem, rozmaślania się serce zmarszczonej od przepracowania housewife na tak niespodziane acz przemiłe słowa.

Do rzeczy, do rzeczy jednak...

Bigos upakowany w słoje, ćwikła gotowa i wypala nozdrza, postna
kapusta pyrkocze i okrutnie pośmiarduje kiszonką z kuchennego gara; kapcie lepią mi się od zamokłej mąki użytej do produkcji uszek, podłoga niemiłosiernie przykleja mi się do kapciowej podeszwy błagając o jej umycie. 
Obu tak naprawdę - i tej podeszwy, i podłogi.

Przede mną jeszcze dwa dni z hakiem kuchennego zapieprzu - pasztety,
barszcze, mięsa, ciasta, a po tym wielkie odgruzowywanie mieszkania w
ramach tzw. porządków, inaczej zwał: zacierania śladów...

Ale... dobrze jest:)

Z Dunią coraz bardziej kumającą świąteczne klimaty te przygotowania stają się coraz przyjemniejsze.
Cieszy mnie jej ekscytacja małym Mikołajkiem noszonym na spince do włosów, jej entuzjazm do wykrawania we wszelkich możliwych ciastach kształtów aniołków i choinek, hojne smarowanie klejem pasków kolorowych wycinanek
[palców, nosa i czoła też]



Cóż…
wracam do roboty choć pora późna i witki ze zmęczenia do kolan mi opadają,
a gęba ma usmarowana rozdyźdaną kapustą.
Na potęgę śmierdzącą.

Mimo tego ceramicznego kominka z wanilią, pomarańczą i cynamonem.
Mimo goździków i kardamonu prosto z rozgrzanego gara.

Buzi.”

………………………………………………………………………………………………


No właśnie.

Buzi, moje miłe:*


W zależności od potrzeb i  marzeń życzę:

- odpoczynku
- świętego spokoju
- świątecznego rozpiździaju,
- śladów dziecięcych rączek na świeżo wymytych powierzchniach
- histerii przy stanowisku ze szczekającym pieskiem prosto z chińskiego taśmociągu produkcyjnego gadżetów z lajftajmem obliczonym ściśle na żywotność równie chińskich baterii,
- bezustannego „mama! pomóż!” i „mama! chodź!” gdy ty właśnie z rękoma unurzanymi w mące, wodzie i oleju, tudzież z nożem w siekanej na drobno kapuście, bądź też dłońmi w mięsie na pasztet nie masz nawet jak podrapać się w swędzący pośladek, o potrzebującym dziecku nawet nie wspominajmy…,

… i wreszcie:

- Mama p(rz)ytuli! – dla zaakcentowania powagi sytuacji komunikat okraszony zostaje kiwaniem małej, płowej łepetyny, następnie bezceremonialnym wepchnięciem się w ramiona.


P(rz)ytulam Was zatem.

Mocno.
:*