- Nooo… -
potwierdzam wielce elokwentnie.
Mimochodem czuję, że mięsień sercowy pika mi gdzieś tamw zakamarku
lekutkim żalem(?) podlanym sosem z ziaren sentymentu i łodyżek nostalgii.
Żalem dobrze wygotowanym.
Żalem dobrze wygotowanym.
Rośnie panna.
Zmienia się.
Zauważam to najczęściej dopiero podczas przeglądania
pierdyliarda wypstrykanych dotąd zdjęć. [że też komputer nam jeszcze nie pękł od nagromadzonych
pikseli]
To już nie mój maleńki zasiniały noworodek miauczący jak młode
kocię. Już nie puszyste niemowlę, z rozkosznym drugim podbródkiem,
fałdkami na brzuszku i kogucim grzebykiem w kolorze blond.
To także nie pijany młodocianą niestabilnością krasnal chwiejący się przy komodzie w usiłowaniach samodzielnego spionizowania kilkunastomiesięcznego ciała.
To także nie pijany młodocianą niestabilnością krasnal chwiejący się przy komodzie w usiłowaniach samodzielnego spionizowania kilkunastomiesięcznego ciała.
To mała dziewczynka.
Ze wzrostem ponad metr. [PONAD METR!]
Ze wzrostem ponad metr. [PONAD METR!]
Z włosami po pas.
Z kompletem ślicznych białych zębów.
Smukłymi palcami pianistki i długimi nogami przyszłej lekkoatletki(?).
Z tzw. charakterrrem.
[ojjj…! pierze fruwa, szkło zgrzyta, drzazgi lecą… zdarza się…]
Z ugruntowanymi upodobaniami oraz antypatiami.
[acz bywa kuriozalnie, vide:
- Co to? - pyta córka.
- Ananas - odpowiadam usłużnie.
- Dunia lubi ananasa - stwierdza latorośl, dla podkreślenia komunikatu kiwając płową łepetyną.
- Dziecko, - próbuję wtrącić kontrę ostrożnie - nigdy żeś go nawet nie spróbowała. Nie chciałaś mimo mego cierpliwego namawiania.
na nic to.
ona wie lepiej nawet bez konieczności przeprowadzania prób organoleptycznych.
w przypadku pożywienia, którego dziewczę {ponoć} nie lubi jest dokładnie TAK SAMO. nie musi próbować. wie sama z siebie, że "nie lubi"]
[acz bywa kuriozalnie, vide:
- Co to? - pyta córka.
- Ananas - odpowiadam usłużnie.
- Dunia lubi ananasa - stwierdza latorośl, dla podkreślenia komunikatu kiwając płową łepetyną.
- Dziecko, - próbuję wtrącić kontrę ostrożnie - nigdy żeś go nawet nie spróbowała. Nie chciałaś mimo mego cierpliwego namawiania.
na nic to.
ona wie lepiej nawet bez konieczności przeprowadzania prób organoleptycznych.
w przypadku pożywienia, którego dziewczę {ponoć} nie lubi jest dokładnie TAK SAMO. nie musi próbować. wie sama z siebie, że "nie lubi"]
Z rozbujałą niczym wiosenne forsycje miłością absolutną do
książek.
W języku zarówno ojczystym, jak i języku language.
[-…there were two in the bed and the little one said: roll over, roll
over, so they all rolled over and one fell out. There was one in the bed and
the little one said ‘goodnight’. – czytam po raz tysięczny.
- No! One fell OUT! – prostuje mnie młodociana koneserka literatury.]
[- No normalnie nie można przysiąść na kanapie, bo ta zaraz namierzy i
leci z tym swoim „Przeczytasz mi bajkę?” – raportuje mi niby zagniewany O.]
Zatyka mnie z odurzenia miłością do niej, ale też, zupełnie
jakby miłosne minerały i elektrolity musiały pozostać w równowadze, bywa że
łkam sobie po cichu z niemocy.
Oraz poczucia rodzicielskiej niewydolności.
Deficytu pedagogicznych umiejętności.
[dostatecznie fachowej wiedzy..?]
Deficytu pedagogicznych umiejętności.
[dostatecznie fachowej wiedzy..?]
No bywa.
Wszak [myślę sobie {naiwnie..?}]gdyby nie ten cień, nie byłoby przestrzeni zalanej pełnym słońcem.
Gdyby nie podsypana wprost na serce sól, słodycz
doprowadziłaby mnie do zemdlenia.
- Musiu*, a jak Dunia
zachowuje się nieładnie, to też kochasz,
tak? – pyta mnie córka, gdy jeszcze nawet nie zdążyłam ostygnąć po jakimś
kolejnym ekscesie, jakich w pip i ciut ciut każdego niemal dnia.
- Oczywiście, dziecko
– odpowiadam, i by ukryć świeczki w zmęczonych oczach, wtulam nos w jej kark.
Pachnie nieziemsko.
Wciąż najpiękniej na świecie pachnie dzieckiem.
Duńskim maślanym ciasteczkiem.
Słodkim, kruchym, wciąż świeżym, z lekkim posmakiem piołunu.
To jedyne w smaku ciastko, które mimo trzyletniego już stanu zdatności do spożycia, nic a nic nie traci na świeżości.
Ba!
Miesiąc za miesiącem zdaje się jedynie zyskiwać na chrupkości.
Nawet jeśli od czasu do czasu w poprzek przełyku okoniem stanie.
To jedyne w smaku ciastko, które mimo trzyletniego już stanu zdatności do spożycia, nic a nic nie traci na świeżości.
Ba!
Miesiąc za miesiącem zdaje się jedynie zyskiwać na chrupkości.
Nawet jeśli od czasu do czasu w poprzek przełyku okoniem stanie.
Moje duńskie ciacho, z trzyletnią politurą, nadziane bogato rodzynkami wzruszenia, kawałkami gorzkiej czekolady, okruchami migdałów i ziarnami codzienności smakuje przewybornie.
Zniewalająco.
..................................................................................................................................
* mamusiu w wersji duńczynej
..................................................................................................................................
Córko ukochana,
Wzrastaj nieco wolniej,
acz wciąż mądrością nie wszystkim dostępną.
Pielęgnuj w sobie ciekawość,
zdumienie
i zachwyt.
Hoduj wiarę w dobro,
świadomość istnienia zła
i ufność w potęgę dobrej woli.
Sobie zaś życzę, by przyszło mi trwać przy Tobie dostatecznie długo, by móc osobiście przekazywać Ci to, na czego powiedzeniu tak bardzo mi zależy.
ja,
leśna,
Twoja matka
* mamusiu w wersji duńczynej
..................................................................................................................................
Córko ukochana,
Wzrastaj nieco wolniej,
acz wciąż mądrością nie wszystkim dostępną.
Pielęgnuj w sobie ciekawość,
zdumienie
i zachwyt.
Hoduj wiarę w dobro,
świadomość istnienia zła
i ufność w potęgę dobrej woli.
Sobie zaś życzę, by przyszło mi trwać przy Tobie dostatecznie długo, by móc osobiście przekazywać Ci to, na czego powiedzeniu tak bardzo mi zależy.
ja,
leśna,
Twoja matka