piątek, 30 października 2020

Żeż kurrr… jak ja mam dość!

 

To było (i wciąż jest) moje miejsce. To było (i wciąż jest) miejsce wszystkich tych, którzy tu w dowolnym momencie zabłądzili/skręcili bądź też wdepnęli z intencją wdepnięcia, wpisywali się ku potomności, wspierali, negowali, mieli zdania zbieżne bądź odmienne.

Tutaj zawsze byłam i jestem u siebie.

Wtedy, gdy byłam nie-intencjonalnie-bezdzietną- trzydziestką-plus a także wtedy, gdy zostałam intencjonalnie-dzietną-niemal-czterdziestką.

Dlatego też, z tej racji poczucia, iż że jak by nie patrzeć – mój jest ten kawałek podłogi – obok rocznicowych [jak się zdaje]  jedynie urodzinowych Duńczynych wrzutek, zamierzam wystawić niniejszym miskę i ulać wprost do niej żółcią zbierającą się we mnie od lat.

Mam ci ja bowiem dość. DOŚĆ! Po sam czub kokardy.

Mam dość czynienia z tego kraju homo- i ksenofobicznego rezerwatu na tle współczesnej  Europy.

Mam dokładnie po czubek nosa słuchania obetonowanych mentalnie wyznawców KK uzurpujących sobie prawo do urządzania  mi tu wedle swojej wiary krainy dogmatami i wierzeniami urodzajnej.

Dość serdecznie mam upolityczniania wszelkich instytucji i urzędów. Dość mam, PRL-em, który aż nadto dobrze pamiętam śmierdzącego, centralnego sterowania wszystkim i wszystkimi. Mam po kokardę wszechobecnej hipokryzji, nepotyzmu, ignorancji, i ułudnej wiary w to, że wszystek lud tej polskiej ziemi każdą kalumnię, każde łgarstwo, każdą manipulację łyknie niczym pelikan, jeśli tylko opakuje mu się ów towar w odpowiednio skrzący złotem celofan i oprawi ów proces bogobojnym patriotycznym pieniem.

Mam dość tego (nie)rządu, który połamał mi rodzinę.

Który sprawił, że w końcu jasnym się stało, iż jedyne, o czym z rodzonym ojcem w wieku-jak-by-nie-było-senioralnym bez obaw o rękoczyny i rzucanie bluzgów o czym-pogawędzić-by-tu-można,  to o pogodzie jedynie.

Który zmusił mnie do upokarzającej batalii przed sądem, przed stawaniem przed świętymi biegłymi, wszystko po to, by udowodnić, że to niebywałe dobrodziejstwo w postaci możliwości pobierania tzw. świadczenia na dziecko z orzeczeniem o niepełnosprawności , i tak wiązać się będzie z nakazem życia w biedzie, zakazem dorobienia i załatania dziur wszelkich w domowym budżecie.

Mam dość (nie)rządu, który  wbrew obowiązującemu prawu, niezgodnie z prawem powszechnym, w garniturach, pod krawatami i z kwadratowymi hasłami haftowanymi na gębach musztruje mnie w kwestii popylania gdzie bądź w anty-covidowych maseczkach, fundując przy tym ogrom prawnych bubli, niedoróbek i festiwalu niekonsekwencji. W odwłoku mając szeroko pojętą służbę zdrowia.

Wreszcie, mam dość atrapy urzędu dotąd zwanego Trybunałem.

Urzędu, który pod przewodnictwem niejakiej Julii, bynajmniej nie tej od Capulettich, niespełna tydzień temu postanowił zajrzeć w gacie współobywatelkom i i po owym zajrzeniu w bieliznę zdecydować o umeblowaniu im życia tudzież urządzaniu  ich prywatnego sumienia.

Ja się nigdy w politykę bawić nie zamierzałam, ale – niestety – polityka właśnie z buta i prosto w mordę łupiąc wdarła mi się w prywatne progi.

We własne gacie zaglądać będę jedynie ja. Tak tylko zapowiadam.

Od razu też uprzedzam.

Żadne trybunały, żadni starsi panowie z sierścią na pagonach, żadni smutni panowie w czarnych sukienkach nie będą ani mnie, ani mojej córki, ani jej przyszłych dzieci  pouczać, jak ma żyć, tym bardziej jakich życiowych wyborów mam(y)/mają dokonywać.

A tych – praw, znaczy się – odebrać sobie nie pozwolimy.

 

Poszli won.