czwartek, 12 września 2013

Bo są „lekarze” i lekarze – cz.2


Kalendarzyk prowadziłam sumiennie i regularnie. Jajniki jak dokuczały wcześniej, tak dokuczały nadal; pigułki najwyraźniej wciąż miałam kiepsko dobrane i wiedziałam już, że będę prosiła o ich zmianę. W tym czasie O. zaczął już poważnie się jeżyć ilekroć słyszał o sposobie bycia pana doktora. Mam oczywiści na myśli jego zawodową postawę, bo prywatny wizerunek tego człowieka obchodził nas tyle, co zeszłoroczny  śnieg. Wizyta kontrolna nie wniosła niczego nowego. Kolejna także. Podczas następnej pan doktor potarł palcem czoło, zmarszczył brew i rzekł: „Wypiszę pani skierowanie na laparoskopię diagnostyczną”. Miała potwierdzić ostatecznie, bądź też wykluczyć ową podejrzewaną endometriozę. Na zabieg czekałam bite pół roku, w trakcie którego wciąż funkcjonowałam w charakterze królika doświadczalnego pożerając przeróżne tabletki i tableteczki.
Laparoskopia nie potwierdziła bym cierpiała na endometriozę.
Nie wyjaśniło się także, dlaczego gnębi mnie nawracający ból jajników.
Taki pani urok chyba” – usłyszałam…i dostałam receptę na duphaston. Na "kalendarzyk bólu", jak go nazywaliśmy, pan doktor rzucił okiem raz. Cały jeden raz.

Z początkiem czerwca zeszłego roku odstawiłam pigułki antykoncepcyjne i zaczęliśmy nasze starania o dziecko.
Po miesiącu łykania duphastonu poszłam znowu na wizytę. Kiepsko go tolerowałam, wywoływał takie nudności, że moją najlepszą przyjaciółką stała się herbata z rumianku, która okazała się skuteczna w łagodzeniu po-duphastonowych dolegliwości.
Pan doktor jednak nie wydawał się zbytnio przejęty, orzekł, że tak się czasem dzieje, nie ja pierwsza tak reaguję na lek i „proszę zażywać tabletki dalej i widzimy się za pół roku”.
Nie wyczekiwałam jednak owego półrocza – mojego lekarza odwiedziłam cztery miesiące później. Coraz gorzej znoszone miesiączki, cholerny ból jajników, a do tego już pół roku bezowocnych starań o dziecko – uznałam, że nie ma na co czekać.
Ponownie zrobiono mi usg. Pan doktor popatrzył w ekran, popatrzył w dotychczasową dokumentację i nagle jakby wreszcie się ocknął przypominając sobie, że przecież już dwa lata wcześniej dostrzegł w mojej macicy jakiś polip.
To może być przyczyna państwa prokreacyjnych porażek” – usłyszałam. I wyszłam z gabinetu ze skierowaniem na histeroskopowe wycięcie polipa.
Zgodnie z lekarskimi przewidywaniami miałam zajść w ciążę najdalej w trzecim cyklu od operacji.
Gdy minęły cztery (z wiadomym skutkiem), zgodnie z sugestią zrobiliśmy badanie nasienia. Wyniki przeciętne, ale na pewno nie mające prawa przyprawiać nas o ból głowy i niepokój.
Cóż, wyślemy panią na hsg i może trzeba będzie wdrożyć monitoring cyklu”- usłyszeliśmy jeszcze przed wyjściem.
Poddałam się temu badaniu. Szpital opuściłam z nagranym obrazem na płycie i lakonicznym stwierdzeniem na karcie: „Jajowody drożne. Macica o kształcie dwurożnym.”
Dwa tygodnie później pojawiłam się u mojego lekarza z wynikami.
Rzucił okiem na informację na szpitalnej karcie i oddał mi ją przepisując wynik badania do swojej dokumentacji.
- „Płyty pan nie obejrzy?” – spytałam.
- „A po co?” – odrzekł pan doktor.
Poczułam, że zaciskam pięści pod stołem i ciśnienie mi wzrosło. Nacierpiałam się podczas badania, a ten jełop nawet nie był zainteresowany przeanalizowaniem wyniku!
- „To zdanie na karcie wszystko nam wyjaśnia, jajowody są drożne, a o to nam przecież chodziło, prawda?” – dodał pan doktor.
- „A dwurożność macicy? Co to oznacza?” – próbowałam się opanować i mimo wszystko wywlec z niego jakieś konkretne informacje.
- „Nic takiego. Dla nas to nieistotne”.

Ach, no tak. To pewnie jak zwykle dr Gugiel kleju się nawąchał i androny plecie, a portale specjalistyczne, na których przeczytałam, że dwurożność macicy to „wrodzona wada macicy mogąca utrudniać proces zapłodnienia, zagnieżdżenia jak również prawidłowy rozwój i przebieg ciąży” sprzedają ciemnemu ludowi bzdury wierutne niewarte uwagi.

Już przeczuwałam, że to pan doktor ogląda mnie ostatni raz z bliska, ale jeszcze spróbowałam po raz ostatni:
-„A co z monitoringiem cyklu, o którym wspominał pan ostatnio? Trudno nam skutecznie próbować jeśli nie mamy pewności, czy w ogóle mam owulację…
- „ No tak, tak… Faktycznie, tym bardziej, że miała pani ostatnio…hmm… przypomni pani, iludniowy cykl?”
- „Czterdzieści dni.”- przypomniałam ponuro, bo podczas ostatniej wizyty jak się skarżyłam na ten 40-dniowy cykl, pan doktor machnął ręką i stwierdził, że to dość „normalne”.
- „O, właśnie. No więc musielibyśmy wiedzieć, czy pani owuluje. No ale to ten… no… to już musiałaby pani prywatnie. Wykorzystaliśmy już wszystkie dostępne środki, pozostaje już tylko inseminacja lub in vitro. No, cokolwiek pani zdecyduje, to już w prywatnym gabinecie.”

W tym momencie wiedziałam już na dwieście procent, że u tego pana to my się leczyć dalej nie będziemy. Poczułam się jak potencjalny bankomat. W końcu niepłodna para to świetna maszynka do robienia pieniędzy. Dostatecznie zdeterminowani, z poustawianymi priorytetami, spośród których ten finansowy wcale nie jest na szczycie... - nic, tylko złapać takich, sruu ich na pielgrzymkę po prywatnych gabinetach i laboratoriach (badanie nasienia robiliśmy w pracowni poleconej przez pana doktora - a jakże - jego dobrej koleżanki), a potem się jeszcze pomyśli, jak można by wykorzystać dalej tę ich beznadziejną walkę o potomka. 

Jestem zmęczona.

Za nami czternaście jałowych cykli…



3 komentarze:

  1. Leśna, nie poddawaj się. Szukaj nowego lekarza. Zaszokowana jestem postawą tego doktorka. Żałuję, że nie widziałaś oburzenia mojego męża, kiedy przeczytałam mu Twój post. Ale wiem też, że są wspaniali, kompetentni lekarze. Wierzę, że takiego odnajdziesz. Życzę Ci wytrwałości. I jeśli pozwolisz będę do Ciebie zaglądać częściej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaglądaj, zapraszam!:) Założyłam ten blog w akcie totalnej desperacji, w poczuciu udręczenia, w niemocy i bezsilności; z nadzieją, że ubranie swoich myśli w słowa i wyrzucenie ich gdzieś w tę wirtualną czarną dziurę przyniesie ulgę. Nie zakładałam, że pisanie tutaj zaowocuje poczuciem, że oto ktoś mnie wspiera, stawia do pionu...- a jednak tak się właśnie stało! Dziękuję stokrotnie!

      Usuń
    2. Bardzo się cieszę. Będę zaglądała :)

      Usuń