To było (i wciąż jest) moje miejsce. To było (i wciąż jest)
miejsce wszystkich tych, którzy tu w dowolnym momencie zabłądzili/skręcili bądź
też wdepnęli z intencją wdepnięcia, wpisywali się ku potomności, wspierali,
negowali, mieli zdania zbieżne bądź odmienne.
Tutaj zawsze byłam i jestem u siebie.
Wtedy, gdy byłam nie-intencjonalnie-bezdzietną- trzydziestką-plus a także wtedy, gdy zostałam intencjonalnie-dzietną-niemal-czterdziestką.
Dlatego też, z tej racji poczucia, iż że jak by nie patrzeć
– mój jest ten kawałek podłogi – obok rocznicowych [jak się zdaje] jedynie urodzinowych Duńczynych wrzutek,
zamierzam wystawić niniejszym miskę i ulać wprost do niej żółcią zbierającą się
we mnie od lat.
Mam ci ja bowiem dość. DOŚĆ! Po sam czub kokardy.
Mam dość czynienia z tego kraju homo- i ksenofobicznego
rezerwatu na tle współczesnej Europy.
Mam dokładnie po czubek nosa słuchania obetonowanych mentalnie
wyznawców KK uzurpujących sobie prawo do urządzania mi tu wedle swojej wiary krainy dogmatami i
wierzeniami urodzajnej.
Dość serdecznie mam upolityczniania wszelkich instytucji i
urzędów. Dość mam, PRL-em, który aż nadto dobrze pamiętam śmierdzącego, centralnego
sterowania wszystkim i wszystkimi. Mam po kokardę wszechobecnej hipokryzji,
nepotyzmu, ignorancji, i ułudnej wiary w to, że wszystek lud tej polskiej ziemi
każdą kalumnię, każde łgarstwo, każdą manipulację łyknie niczym pelikan, jeśli
tylko opakuje mu się ów towar w odpowiednio skrzący złotem celofan i oprawi ów
proces bogobojnym patriotycznym pieniem.
Mam dość tego (nie)rządu, który połamał mi rodzinę.
Który sprawił, że w końcu jasnym się stało, iż jedyne, o
czym z rodzonym ojcem w wieku-jak-by-nie-było-senioralnym bez obaw o rękoczyny
i rzucanie bluzgów o czym-pogawędzić-by-tu-można,
to o pogodzie jedynie.
Który zmusił mnie do upokarzającej batalii przed sądem,
przed stawaniem przed świętymi biegłymi, wszystko po to, by udowodnić, że to
niebywałe dobrodziejstwo w postaci możliwości pobierania tzw. świadczenia na
dziecko z orzeczeniem o niepełnosprawności , i tak wiązać się będzie z nakazem
życia w biedzie, zakazem dorobienia i załatania dziur wszelkich w domowym
budżecie.
Mam dość (nie)rządu, który
wbrew obowiązującemu prawu, niezgodnie z prawem powszechnym, w
garniturach, pod krawatami i z kwadratowymi hasłami haftowanymi na gębach
musztruje mnie w kwestii popylania gdzie bądź w anty-covidowych maseczkach,
fundując przy tym ogrom prawnych bubli, niedoróbek i festiwalu niekonsekwencji. W odwłoku mając szeroko pojętą służbę zdrowia.
Wreszcie, mam dość atrapy urzędu dotąd zwanego Trybunałem.
Urzędu, który pod przewodnictwem niejakiej Julii, bynajmniej
nie tej od Capulettich, niespełna tydzień temu postanowił zajrzeć w gacie
współobywatelkom i i po owym zajrzeniu w bieliznę zdecydować o umeblowaniu im życia tudzież urządzaniu ich prywatnego sumienia.
Ja się nigdy w politykę bawić nie zamierzałam, ale –
niestety – polityka właśnie z buta i prosto w mordę łupiąc wdarła mi się w
prywatne progi.
We własne gacie zaglądać będę jedynie ja. Tak tylko zapowiadam.
Od razu też uprzedzam.
Żadne trybunały, żadni starsi panowie z sierścią na
pagonach, żadni smutni panowie w czarnych sukienkach nie będą ani mnie, ani
mojej córki, ani jej przyszłych dzieci pouczać, jak ma żyć, tym bardziej jakich życiowych wyborów mam(y)/mają dokonywać.
A tych – praw, znaczy się – odebrać sobie nie pozwolimy.
Poszli won.
<3
OdpowiedzUsuń