Jesień?
Lubię, to za mało. Zbyt wątło.
Banalnie.
Jesień bowiem uwielbiam,
ubóstwiam, kocham bez granic.
Pomyślicie, „Ocho, wielka mi leśna estetka. Też
mi wysiłek, kochać/lubić/szanować tę rdzawo-brązowo-zieloną feerię barw, te
opadające z miłym szelestem pod nogi liście, te ostatnie cieplejsze muśnięcia
słonecznych promieni po plecach okrytych swetrem o grubszym splocie; te
gliniane kubki w grochy z herbatą wspomaganą dryfującym plastrem cytryny bądź
niemal parzącą w palce szklanicą po brzegi wypełnioną świeżo zrobionym, domowym
grzańcem z gwoździkami goździków wpadającymi wprost w diastemę [o ile ktoś taką dysponuje:P]”…
O, nie.
Nic z tych rzeczy.
Jak się bowiem od lat wielu przekonuję,
jestem dziwadłem.
Cyrkowcem z jedną ręką, dwiema głowami i trzema parami uszu
przytwierdzonymi do kostek.
Kocham tę szarą pluchę i
melancholię.
Ten brud pod kaloszami utaplanymi
w kałużach, że aż skarpety nasiąkają brudną cieczą.
Ten ostry podmuch wichru
wyciskający łzę z oka.
[ze zniecierpliwieniem wyczekuję wychłostanego porywistymi smagnięciami listopada, załzawionego od bezustannego chlapania deszczem. dziwadło, a nie uprzedzałam dopiero co lojalnie..?]
Tak, kocham ten wyjący potępieńczo
wiatr, niebo ciężkie od naporu posępnych, stalowo-szarych chmur; jesienną nostalgię
wystającą spod kołdry sinymi z zimna nogami, malinowe zziębnięte po spacerze policzki
i koniuszki uszu.
Lubię ten jesienny smutek.
Zamyślenie.
Zastygłą pozę patrzącej w dal obejmującej się własnymi rękoma w talii.
Miłością darzę chłód wyczuwany spod przeżartych przez kota
uszczelek, zgrabiałe z zimna palce O., karminowy od jesiennych
pięciu_stopni_na_plusie czubek noska Duni i jej czerstwe od wiatru pyzy.
Oboje to kochamy.
Oboje też wstając w sobotni bądź
też niedzielny posępny i ciężki od deszczu oraz chmur poranek, przeciągamy się
leniwie przed oknem mrugając do siebie okiem.
- Ale fajnie, nie..? – pyta rozmarzony O.
Całkowicie retorycznie.
Stoję bowiem wówczas obok, czule przez niego
objęta, i kiwam głową.
……………………………………………………………………………………………………..
Oboje?
Chyba jednak troje.
Dunia.
Nieodrodna pierworodna.
Mówcie jej:
Jesienna Melancholio.
Melancholio w rozmiarze XXS z wielobarwną pogiętą przez wicher umbrellą.
- Idymy tup-tup-tup? - pyta Melancholia.
Deszcz z dzikim szałem tłucze o szyby.
Kalosze, kurtka, parasol.
Idziemy, córko.
Dziękuję. Nawet nie wiesz jak mi dzis dpomoglas. Przypomnialas co dobre.
OdpowiedzUsuńA nam kalosze przeciekaja. Te w rozmiarze 23 i te 36.
No masz, to zakleić kaloszki gumą do żucia bądź puścić wężyk silikonu!;)
UsuńFaktycznie, nie wiem jak bardzo dziś Ci pomogłam, ale cieszę się samym faktem dopomożenia :D Buziak:*
"te ostatnie cieplejsze muśnięcia słonecznych promieni" - czegooooooo???????????????? Gdzie Ty mieszkasz????????? ;)
OdpowiedzUsuńJak to, gdzie?! O rzut berettą, ups... beretem, Bajko;)
UsuńImputujesz, że rzeczone promienie musnęły mnie od karku po rzyć i już dla innych nie starczyło?;)
Leśna, marzycielska, artystyczna i bratnia ma duszo, zwłaszcza jeśli idzie o ciepłe uczucia względem jesieni. Ja uwielbiam też jesienną garderobę: płaszcze, grube rajstopy z warkoczem, szale vel chusty, berety oraz czapki. Tylko wiatru nie lubię. W tym roku mogę szczególnie celebrować ten jesienny czas i staram się to bardzo doceniać.
OdpowiedzUsuńMalwo, tak, tak! Szale, rajstopy, poncza, płaszcze... Ciepło, miło, miękko:)
UsuńUśmiecham się szeroko, bratnia duszo:)))
Leśna, ja też jesienna jestem! Może nie że zaraz uwielbiam, ale bardzo lubię :) Nawet deszczowe klimaty!
OdpowiedzUsuńFran zdaje się być absolutnym wielbicielem kałuż, a jego ukochane buty, także na suchą pogodę, to kalosze :)
buzi dla Duni!
Juti, kalosze wymiatają i u nas;) Niebiosom dziękuję, że córka ma nie wpadła jeszcze na pomysł, by wymóc na nas pozwolenie na sypianie w gumiakach :P
UsuńSpacery zaś uznajemy za niezaliczone, jeśli nie udaje się wdepnąć w minimalną założoną z góry ilość kałuż, przy czym ich rozmiar też jest istotny! Tymi małymi, czyli "tyci-tyci" w nomenklaturze Duni, matka może się spokojnie wypchać;)
Piękny jesienny wpis :-) ja też zaliczam się do miłośników tej pory roku. Jesień to dla mnie czas sentymentalno-melancholijny i przyjemnie jest czuć spójność z naturą. Czy Dunia, podobnie jak moje dziewczyny, uważa że najlepsze są muddy puddles? ;-)
OdpowiedzUsuńA pewnie! Im bardziej muddy, tym lepsza puddle;) Dunia jest też zdania, że warta najwyższej uwagi jest każda kałuża, która przy odrobinie wysiłku, da radę przelać się do środka kalosza wypełniając go podeszczową breją;)
UsuńWpadnij do Juti, tej piętro wyżej, to zobaczysz, co jeszcze dzieciaki lubią wyczyniać z kałużami :P
http://ziomalkowyswiat.blog.pl/2015/07/08/kaluza-troche-brudnej-wody-nonsensopedia/
Obejrzałam i w duchu ucieszyłam się, że moje gwiazdy nie wpadły na ten pomysł. Choć może by i wpadły ale moja interwencja zaczyna się już na etapie wchodzenia do kałuży ;-) Juti, leśna bardzo proszę o radę jak być wyluzowaną mamą której nie straszne litry deszczówki wlewające się do kaloszków nie mówiąc już o maczaniu innych części ciała ;-)
UsuńEch, Beata... najwyraźniej to jednak musi być tak, że albo matka wyluzowana i całego dzieciaka mogłaby spokojnie do pralki wrzucać po spacerze wraz z butami, albo nieco mniej tego luzu, ale oszczędza się na proszku do prania. Jak by nie spojrzeć, zawsze jakieś plusy się znajdą, zatem rozprostuj tę zmarszczkę od myślenia na czole i niczym się nie martw:*
UsuńLeśna wreszcie znalazłam Twojego bloga ☺☺☺☺
OdpowiedzUsuńI co, trudno było?;)
UsuńSiadaj, zaparzę herbaty:)
Co tu będę się rozpisywać po nocy...
OdpowiedzUsuńPowiem tylko...
Dobrze, że jesteś! :* :* :*
Uczuciowa, zaiste nie wiem, nie chciałaś się rozpisywać po nocy czy też bladym świtem raczej..?;)))
UsuńNiezależnie od ostatecznego rozstrzygnięcia tej kwestii, :*:)