Jest styczeń.
Dziesięć lat temu.
Przeglądam jakiś magazyn, a tam
wywiad z (nieżyjącym już obecnie) Markiem Jackowskim.
[„nieżyjącym obecnie”-
jakże absurdalnie to brzmi... czyż nie jest tak, że „umarłość” nie zwalnia
ludzi z ich obecności w naszej codzienności..?]
I czytam:
„Bezsensem jest dążenie do tego, by wszystko było poukładane – książki na
półkach, problemy z dziećmi, sprawy zawodowe.
Tak naprawdę nigdy się nie skończy układanie książek na półkach, nigdy
nie skończy się bieganie, nigdy nie przestanie się mieć problemów z dziećmi.
Jedyne, co jest pewne w naszym życiu, to to, że świat się ciągle
zmienia.
Niezmienna jest tylko prawdziwa miłość, choć wiele ma twarzy, odcieni i
barw…”
Zapadają we mnie te słowa.
Zapadają tak intensywnie, że
gryzmolę je sobie w swoim ukochanym kajecie z czerwonymi okładkami.
Tym z
ulubionymi myślami, sentencjami, spostrzeżeniami i wielokropkami niedomówień.
Jestem wówczas o tę dychę młodsza.
Nieświadoma tego, co mi się w
życiu przytrafi.
Nieświadoma tego, że będę wspominać te wyczytane gdzieś słowa,
utkwione mi w duszy mentalnymi hakami, dziesięć lat później, będąc matką, życiową
partnerką chłopa z deklaracjami, mającą kredyty na szyi, kota-furiata, bujną szeflerę
w donicy i parę zmarszczek pod oczami.
Bynajmniej nie tych od śmiechu.
I myślę sobie, ta inna, dawna ja – Naprawdę tak jest? A więc skazani
jesteśmy na wieczną gonitwę, bałagan, rozrzucone skarpetki, książki w stosikach na chybotliwym taborecie
miast schludnych rządków na półkach w regale; jedne problemy zastępujące inne,
kłopoty przyprawiające o bezustanne ćmienie czerepu..?”
Mija dekada.
Znów przeglądam czerwony kajet.
Przerzucam strony, wczytuję się w
koślawe wersy.
[leśna! i ty to nazywasz
charakterem pisma!? toż to dramat i zgrzytanie zębami! – nie raz pastwił się
nade mną O. – mistrz kaligrafii i uporządkowania]
Czytam ponownie to, co latami
zapisywałam śliniąc czubek ołówka.
I stwierdzam, z przekonaniem
kiwając głową - Jackowski miał rację.
Ten galop nigdy się nie kończy.
Nie pauzuje. Nie zamiera.
Bezsensowny jest trud bezustannego
porządkowania.
Składania codzienności w kosteczkę i układania jej na półkach.
No dobra, przyznaję, bywa to hmm... wykańczające.
Ale ów codzienny bałagan podlany
jest tak gęstym sosem miłości,
[niezależnie od jej „twarzy,
odcieni i barw”]
że kładąc się spać niezmiennie
myślę sobie po cichu:
„jak dobrze, że mogę być cząstką
tego chaosu”.
……………………………………………………………………………………………….
Od niemal dziesięciu godzin
nieprzerwanie leje deszcz.
Wiatr gwiżdże przez przeżarte
przez kota uszczelki.
Dunia, ze świeżo nabytym guzem,
startym naskórkiem i dziecięcymi łzami zrekompensowanymi dopiero_co_upieczonym_ciastem_ze_śliwkami
wreszcie zapadła w krzepiący sen.
On siedzi i czyta.
W przerwach podchodzi do mnie i przytula.
Całuje.
Córko – mruczy cicho, bynajmniej nie do mnie, dmuchając mi ciepłym powietrzem w ucho - śpij
mocno i głęboko. I nie budź się, broń Boże.
Jutro znów wstanę z głupawym
uśmiechem na ustach.
Niedospana.
Szczęśliwa.
Mówią: doceniaj szczęście, jakie
cię spotyka.
Odpowiadam więc:
Tak czynię!
Właśnie, ten galop nigdy się nie kończy .Troski i kłopoty się zmieniaja i chyba nigdy nie ma tak żeby wszystko bylo poukładane jak książki na półce -równiutko a jak ułożymy to za chwilę trzeba jedną wyjąć no i juz sie naruszyły pozostałe . Ehh.
OdpowiedzUsuńTo życie i im dalej w las to ten bagaż coraz cięższy.
Lubię te Twoje teksty:) pozdrawiam!
Iskro, trafnie napisałaś o tych naruszonych książkach.
UsuńWłaśnie tak to jest.
Ostatni wers łechce ego;) Dziękuję:)
Niby się wie, niby tak proste, ale tak ciężko zrobić let_it_go i se żyć po prostu...ech
OdpowiedzUsuńps. lowe <3
Wiesz co, Bajeczko, z czasem to chyba przychodzi coraz łatwiej.
UsuńSzczególnie, gdy nie widzi się przesadnie brzemiennych w skutki usiłowań uporządkowania tej wiecznie zabałaganionej rzeczywistości;)
PS. Ja też:)
No cóż samo życie. Każdy dzień jest podobny, ciągle robimy to samo. Może dlatego ten czas tak szybko ucieka? Życie jest tak ulotne a my zajęci tym ciągłym układaniem książek, sprzątaniem zapominamy o tych najważniejszych rzeczach.
UsuńAleee wpis.
OdpowiedzUsuńBardzo dla mnie.
Bardzo niepoukładane mam. I mniej się układa niż układało.
Może lepiej zatem?
Senkju! Będę myśleć! :)
Wiesz, Juti, kiedy miałam cały ten bajzel najbardziej poukładany?
UsuńJak bezskutecznie czekałam na dziecko.
Miałam tego Ordnungu w cholerę i ciut i jakoś mi to jednak życia nie umilało.
Zatem pora chyba nauczyć się doceniać ten codzienny bałagan. Co da się uporządkować, choćby na chwilę, ułożyć w schludnych stosikach na półkach.
A reszta? A niech ją pies trąca;)
Myśl, myśl:)
W sedno! Chętnie z tego mojego niepłodnościowego Ordnungu zrezygnuję i z przyjemnością zatopię się w macierzyńskim chaosie:) Tymczasem... z pewnym żalem wracam układać te książki na półkach, bo czasem trudno zobaczyć, że nawet bez dzieci nie tylko to mi pozostaje...
UsuńCodzienność z kotem-furiatem nie może być banalna :-) Czyń tak! Ja też się staram.
OdpowiedzUsuńMasz rację, z NASZYM kotem faktycznie nie jest banalnie;)
UsuńA że się starasz (i, śmiem twierdzić, świetnie Ci to wychodzi!) to widać po Twoich wpisach.
Czytam każdy.
Każdy.
:*
Jackowski ma (miał w sumie) wiele racji, ale i Ty. lubię wpadać do Twojego pociągu (mam nadzieję, że pendolino to nie jest) ;), poczytać, posiedzieć, przyjrzeć się w odbiciu szyby wagonowej, wysiąść i za jakiś czas znów wsiąść. na gapę, bez biletu, za to z uśmiechem na gębie :)
OdpowiedzUsuńserdeczności!
Moniko, wsiadaj śmiało:) To klekot stary, żadne tam srendolino, nikt Ci tu z tytułu braku biletu fochów strzelał nie będzie. Zresztą, sama kierowniczka pociągu zdaje się, że na gapę podróżuje;)
UsuńNajważniejsze, żebyś nawet wsiadłszy tu z markotną miną, wysiadała z tym uśmiechem, o którym tak miło, (TAK miło!) napisałaś :D
A jednak porzadkowanie mnie uspokaja. I frustruje jednocześnie. Bałagan też mnie frustruje... jak to puścić wszystko? Nie mam czasu myśleć w dzień więc zarywam noce...
OdpowiedzUsuńA jedyne czego mi na prawdę brakuje to tego przytulenia i ciepłego oddechu...
Leśna, jak Ty coś napiszesz... :-*
Domagaj się, domagaj tego przytulania! No jakże to...:/
UsuńSkąd się biorą takie umiejętności literackie? Błyskotliwość, humor, spostrzegawczość, głębokie refleksje lekkim piórem pisane... Nie moja liga;) Jestem pod wrażeniem Leśna!!! Już trzeci raz wracam do tego wpisu. Tyle w nim treści...
OdpowiedzUsuńJeszcze tu zajrzę:) Jak przetrawię jeden akapit zajmę się kolejnym i kolejnym, a potem sięgnę do pierwszego:)
Uczuciowa! Czyś Ty na tych urlopach zaliczyła jakiś kurs w stylu "Jak zawstydzić bliźniego"?;)
UsuńNo siedzę ci ja a policzki mi płoną.
Dzięki, kobieto, za każde dobro słowo, każdą literę.
Wracaj, ilekroć zechcesz. Drzwi zawsze otwarte:)
No taka prawda, że jak z jednej strony załatasz, to z drugiej zaczyna wyłazić, to się nigdy nie kończy i czasem po prostu szkoda czasu na łatanie i przyjemniej trochę pochodzić z tą niezałataną dziurą. Ale jeśli mam być szczera, to ja jestem z tych pedantycznych, a sprzątanie mieszkania jest u mnie na szczycie listy sposobów na odprężenie (biedny mój mąż). Ale wytrwale pracuję nad sobą i uczę się odpuszczać, na różnych płaszczyznach.
OdpowiedzUsuńMalwo, Malwo...nie napisałam nigdzie, że to łatwe. To odpuszczanie. Wciąż się uczę tolerować te dziury i popuszczone oczka, a i tak nierzadko dzień kończę zgrzana od harówy, która prędzej czy później okazuje się, że psu na budę była;)
UsuńCo do sprzątania, rozumiem doskonale. U mnie sprzątanie najlepsze na chandrę. Tak że jeśli wejdzie kto me w progi i ujrzy błysk, że oko bieleje, od razu wiadomo, w jakiej kondycji psychicznej musiała być gospodyni;)
Wow, trafiłam tu znienacka... I zostaję.
OdpowiedzUsuńCudowny wpis, daje jakieś ciepło i wytchnienie. Masz rację: nigdy nie będzie momentu, kiedy będzie można usiąść na dłuższą chwilę z myślą, że wszystko jest w kostkę złożone. Zawsze jest coś, jakiś rozpraszacz.
Dziękuję Ci, że mi o tym przypomniałaś.
Do następnego przeczytania! :-)
Pozdrawiam
Ż.
www.epokadumania.blogspot.com
Do przeczytania! I dziękuję za wszystkie ciepłe słowa, zadumana Ż.:)
Usuń