czwartek, 7 lipca 2016

A du!

Czasami to po prostu człowiek ma dość.

Po samą kokardę.
Nic, tylko trzaskać ostentacyjnie drzwiami,  walić łbem o ścianę, drzeć posiwiały włos z głowy i pobierać czysty ruski spirytus wprost do krwioobiegu.

[marzenie…!]

Czasem brzemienna w dziecko rzeczywistość ni cholery nie chce przypominać obrazków ze słodkimi aniołkami generowanymi przez reklamowych czarodziejów.
Ni diabła nie przypomina tych ksylitolem dosłodzonych rumianych bobasków w czystych(!) przez cały boży dzień ałtfitach,  grzecznie zgarniających środki spożywcze z podsuwanych doń łyżeczek, równie grzecznie przeglądających poprawne w treści książeczki, bawiących się bez protestów autem/lalą/balonem/bączkiem czy innym kolorowym gadżetem.

Niedrących się. 
Nieskomlących niewiadomoczemu.
Niejojczących.
Niekopiących w ścianę tym intensywniej, im częściej im się powtarza głosem matowym od bezustannej i nieefektywnej repetycji „Nie kop, bo będzie ‘ała’”

[a potem zawsze jest to cholerne ‘ała’ i weź, matka, ratuj]        
                         
Czasem w tej macierzyńskiej rzeczywistości trafia się absolutne dno.

D.N.O.

I tak jeszcze z dziesięć metrów niżej.

Nic nie wychodzi.

No żeż, kuźwa, nic.

Dziecko [z właściwymi sobie atrakcjami akustycznymi] się dąsa, pod oknem z łoskotem zrzucają szklane odpadki, od decybeli czego uszy rozpadają się na drzazgi; sąsiad sufit nad nami z uporem wierci trzeci dzień z rzędu, a listonosz zawsze dzwoni nie w porę, i to wcale nie dwa, a osiemset razy co najmniej…
A jednak najczęściej to sama następczyni tronu + jej fochy wystarczają, by marzenie o kolejnych jej podobnych energicznie odsuwać na pięć metrów od siebie, chłopa dyszącego  zgubną żądzą przeganiać chochlą byle dalej, i to bez konieczności wdziewania wymyślnych antygwałtów zniechęcających do bodaj zapytania o prognozę pogody…

[zresztą, wyznam wam szczerze, dwulatka śpiąca tuż, tuż, niedaleko, stanowi wyborny środek antykoncepcyjny – działa bez pudła, 100% skuteczności]

Moja  chimeryczna księżniczka w wydaniu domowym [czyt. bez włości i aktów własności] miewa takie dni, takie humory, że klękajcie narody.

W takie dni odechciewa się bodaj oddychania.

- Niech no tylko skończy podstawówkę – rzecze O., cedząc przez zęby – wtedy natychmiast wyślemy ją do jakiejś angielskiej szkoły z internatem i tylko będziemy sprawdzać na stronie LOT-u, czy – nie daj Bóg – nie wraca do domu na weekend.

Taa..., kochany tatuś.

Zresztą, matka nie lepsza.

- Muszę wyjść . – Mówię robiąc zbolałą minę.

I uciekam na pół godziny z domu pod pretekstem konieczności dokonania zakupu pół kilo kartofli.
Na pojutrze.

Oddycham wówczas głęboko upajając się półgodzinną dawką wolności absolutnej.


Och.
Bywa naprawdę trudno.
Upierdliwie.
I nerwowo.

Trzaskam drzwiami, klnę pod nosem, alboliteż głośno, gdy dziecko usadzę na tzw. karnym jeżyku, a sama tkwię w bezpiecznej odległości od winowajczyni.
Sama nie wiem, ona ma wówczas szansę ochłonąć, czy może ja..?

W takie dni najchętniej zakopałabym się pod kołdrą nasłuchując:



By odpowiedzieć, tak jak Dunia przy tej okazji:


- A du! 

[hell, yeah, I do...]

Więc niech mnie kto otuli i zapakuje spać.

Aż się wyśpię z tego niewyspania, zmęczenia 
i... 

rodzicielskiej niekompetencji.

19 komentarzy:

  1. Ale mnie ubawiłaś na dobranoc :-).
    "Czasem brzemienna w dziecko rzeczywistość ni cholery nie chce przypominać obrazków ze słodkimi aniołkami generowanymi przez reklamowych czarodziejów." Ha ha ha. Czasem? Moja rzeczywistość to czasem, podkreślam, czasem, i to na bardzo krótko, przypomina obrazek niczym z tefałenowskiej reklamy. Reszta jest j.w. opisano, z rykiem, fochami i wiecznym biciem się, szarpaniem za włosy i popychaniem, od pewnego czasu czynnościami dwustronnymi, bo Misia uznała, że nie można dać sobie w kaszę dmuchać i dzielnie walczy o swoją pozycję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek frustracje z siebie wylewa, z rękawów gniew wytrząsa, a ta pisze, że się ubawiła, no wiecie co..:P
      Moja miła, "czasem" zostało użyte celowo. Z premedytacją.
      Albowiem każdy rodzic z krwi i kości wie doskonale, że odpowiedniejszym słowem w tym kontekście byłoby "nigdy". No dobra, "prawie nigdy";) Ale po cóż kopać siebie samego i jeszcze dźgać czubkiem buta w śledzionę.

      Dzielna Misia, że walczy.
      Gorzej, że matka musi ogarniać pole bitewne;)

      Usuń
  2. Przybij piątkę siostro. Są dni gdy między jego rykiem niewiadomooco a jak rykiem zlatapozycjajachcewidziecwszystko mam ochotę wyjść. Szybko. Może być oknem.
    Ale jutro zawsze będzie nowy dzień z cieniem nadziei na to że pójdzie gładko.Albo jak dziś spacer popołudniu na przykład bez płaczu małej w nosidle i młodego bo chce tam nie tam.
    Przytulam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przybij piątkę siostro. Są dni gdy między jego rykiem niewiadomooco a jak rykiem zlatapozycjajachcewidziecwszystko mam ochotę wyjść. Szybko. Może być oknem.
    Ale jutro zawsze będzie nowy dzień z cieniem nadziei na to że pójdzie gładko.Albo jak dziś spacer popołudniu na przykład bez płaczu małej w nosidle i młodego bo chce tam nie tam.
    Przytulam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przybijam.
      A oknem nie wychodź, toż to (dobrze pamiętam?) siódme piętro!;)

      Usuń
  4. Ha, ha, Leśna, ale się uśmiałam przy tym wpisie:) A człowiek zawsze ma takie idealistyczne wyobrażenia na temat swego ewentualnego dziecka i macierzyństwa, a potem trzeba się mierzyć z rzeczywistością. Jestem fanką Waszej temperamentnej księżniczki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malwo, chcesz, wyrobię Ci legitymację członkowską FC Duńki.
      I przybiję stempel. Kartoflem.

      Kochana, wyobrażenia vs rzeczywistość mają się jak tył do przodu.
      Ot co;)

      Usuń
    2. Oczywiście, że chcę, obowiązkowo z kartoflanym stemplem ;)

      Uściski dla Was!

      Usuń
    3. Posłałam gołębiem. Stemple są. Jeden pod Ciebie, drugi pod Kropka/Kropkę:)

      Usuń
  5. Nie napiszę nic nowego, odkrywczego... Kocham Cię czytać i żal odczuwam, że tak rzadko piszesz o Waszej codzienności - o której jak wiesz marzę. :)
    całuję Was Dziewczyny :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śliwko, żal i ja sama odczuwam. Tęsknię za tym moim kątem.
      Nierzadko układam sobie w głowie słowa, zdania, wpisy, doklejam zdjęcia.
      A potem okazuje się, że nie mam czasu, by faktycznie to zrobić.
      Cóż. Coś za coś.
      Jest Dunia. Jest i codzienność z nią.
      Bardzo, bardzo pracowita.
      Czasami, po prostu, brak mi sił.
      Ale, powiem Ci, wolę ten zapieprz niż bezduńczyną epokę hen kiedyś.
      Nawet kosztem braku czasu.
      Całuję Cię mocno:*

      Usuń
    2. Ale jesteś. I to mnie raduje! :)

      buziaki, popołudniem :**

      Usuń
  6. I do love your style!
    No i nic nie powiem mężowi memu, że Dunia już po angielsku pełnymi zdaniami mówi, bo mi będzie głowę suszył;) Nabawił się chłopina jakiejś tendencji do porównywania dzieci i muszę go co rusz hamować, żeby Miłoszka nie "przetrenował".
    Też poproszę tę legitymację!
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iso, słusznie trzymasz Męża z dala zapędów do porównywania. Słusznie!
      Miałam ci ja swego czasu podobne maniery i sama je sobie ze łba wałkiem do ciasta wybiłam.
      Skutecznie.
      Tymczasem szkolę, faktycznie, acz spontanicznie, dziecię w języku inglisz, który to dziecię łapie w sposób zdumiewający i superchłonny.
      Zatem korzystam póki się (dziecięciu) nie znudzi:)

      PS. Legitka wyrobiona. Można odbierać w sekretariacie;)

      Usuń
  7. Kochana ja uwazam, że cale macierzyństwo jest mocno ubarwione i oblane gruba warstwa lukru. Nie wiem czy kiedyś nadejdzie taki dzień, że wreszcie poczuje się wyspa na albo skorzystam w samotności z WC :) ale i tak ja kocham najbardziej na świecie 😌

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Paradoks rodzicielstwa, czyż nie?:)

      Usuń
  8. Och, jak Laurka miała dwa lata, to jeszcze był prawie sam lukier. Dopiero przed 3 rokiem życia zaczął schodzić. 4-5 lat to była ciągła walka o dominację. Bardzo rzadko wygrywała, bo i ja jestem uparta cholera i do tego nieczuła na dziecięce płacze, ale do tej pory próbuje.
    Jak wszystko idzie po jej myśli, to słodki aniołek, a jak jest w złym humorze i chce się przyczepić, albo uprze się na coś, czego odmawiasz, to apokalipsa.

    Jak często nawiedza Cię to marzenie o powtórce z rozrywki?

    OdpowiedzUsuń
  9. Dunia z innej dostawy chyba niż Laura. Skłamałabym pisząc, że obżarłam się tym lukrem przez ostatnie dwa lata. Trzeźwo nastawiałam się na trudne początki i, cóż, życie nie zechciało mnie mile zaskoczyć;) Dunia w wersji "aniołek" występuje niezmiernie rzadko a jeśli już coś się w tym naszym matriksie poluzuje na złączach, rzeczywistość zawsze sobie musi potem tę aniołkowatość odbić.
    Cóż, jestem (niełatwą) matką (niełatwej) córki, takiej co to ma tzw. charakterek. Plus tego taki, że żadna mimoza z niej nie wyrośnie;)

    Jak często, pytasz? Mimo tego, co napisałam wyżej - co miesiąc, Wężon, co miesiąc.

    OdpowiedzUsuń