piątek, 12 grudnia 2014

Leśnym mlecznym duktem


Moja droga mleczna…
Droga?
Oh dear… ścieżka raczej. A jeszcze lepiej – ścieżynka. Ścieżysieniunieczka.

Zaczęło się w szpitalu.
Nie, wróóóóć. W ciąży jeszcze.
Pokapywało mi od jej 19. tygodnia.
Ależ byłam z siebie dumna! Ależ pełna nadziei, że skoro tak, to na pewno oznacza, że po porodzie trysnę fontanną, dzieć spęcznieje od pożywienia, a ja spuchnę w zasłużonym poczuciu dumy, że oto taka supermatkapolka ze mnie.
Że wykarmiłam.
Że dałam radę.

A potem był poród-nie poród.
Przykre to, żałosne chyba nawet, [przepraszam w tym miejscu wszystkie cesarskie Mamy, ale to, co zaraz napiszę dotyczy tylko i wyłącznie moich odczuć związanych ze mną samą, niech żadna z Was nie bierze sobie tego w ogóle do siebie] ale ja do dziś nie umiem powiedzieć „Urodziłam Dunię”
Do dziś nie potrafię pozbyć się tego parszywego poczucia, że ciało mnie zawiodło.
Ergo ja zawiodłam.
Poczułam się wtedy niedowartościowana jako kobieta. Niepełna.
W mojej zrytej tym doświadczeniem głowie panuje niepodzielnie myśl: Ja nie urodziłam Duni, ona się urodziła. Wyjęli ją ze mnie. Ot co.

Jakie to smutne…

Jakie cholernie prawdziwe – podpowiada mi moje wymoczone w emocjonalnej kąpieli  ja.
Jakie nieprawdziwe – odpowiada na to moje zdroworzsądkowe japrzecież próbowałaś, starałaś się z całych sił.

I tak się wciąż czuję, w szpagacie między jednym i drugim ja; mimo zdroworozsądkowych myśli w stylu „gdyby nie ta cesarka, Duni mogłoby tu nie być” ani ciosania mi kołków na głowie przez O., który z uporem powtarza, że dla niego nieważne, jak jego córka wydostała się na ten świat.

Moja dróżka zatem zaczęła się w ciąży, a ciąg dalszy znalazła na szpitalnym oddziale następnego dnia po cięciu.
Ścieżynka znaczona była bezceremonialnym ugniataniem sutków, chowaniem (naturalnego przecież) zawstydzenia wobec licznej w sali gawiedzi, ukrywaniem mlecznego biustu w odmętach koszuli, wyłuskiwaniem piersi, gdy tylko nowo narodzony ssak domagał się pożywienia.

Skutecznego profesjonalnego wsparcia brak.
Publiczności nadmiar.
I tej w szpitalu, i tej we własnych czterech ścianach.
[dziś, po blisko pół roku, mam żal sama do siebie, że nie określiłam jasno granic, że nie postawiłam zapory, że pokornie przyjmowałam bezustannie hordy gości, tolerowałam wysiadywanie godzinami i wpatrywanie mi się w dekolt, przy którym uwieszona była  ssąca Dunia… czułam się z tym fatalnie, ale milczałam w poczuciu, że moje protesty będą uznane przez owych gości za obcesowe…błąd to był ogromny…]

Niepewnością wypchany był cały mój dzień pełen nowych, macierzyńskich zmagań. Czy dobrze przystawiam, czy ona aby  na pewno łyka, czy się najada, czy nie robię czegoś nie tak, jak należy..? Jedna konsultantka, druga, pediatra… ugniatania ciąg dalszy, „pani dziecko jest leniwe”, „proszę dokarmiać, „no tak się czasem zdarza, niechże pani nie płacze”…
Brakowało pokarmu.
Brakowało pomocy.
A dziecko krzyczało z głodu.

Zaparłam się.
Zdołałam wywalczyć laktację na tyle, że coś mi tam powoli kapało. 10, 15, w porywach 20 mililitrów.
Wciąż uwiązana przy laktatorze, szlochająca na widok marnych odciągniętych ilości.
Plan dnia wytyczony zgodnie z porami odciągnięć. Pięć- sześć w ciągu dnia, by uzbierać wieczorną jedną porcję na nakarmienie mojego dziecka.
Między seansami z laktatorem – próby przystawienia na choć nieco dłużej niż minutę.
Czasem nasze dni utkane były z nitek absurdu i poczucia, że jeszcze chwila i oszaleję.  W ciągłym niedoczasie i z marzeniami o magicznie rozciągającej się dobie, bo ledwie kończyłam karmić, już trzeba było siadać do lakatora, a tu zaraz następne karmienie i głodne dziecko do obsłużenia.

Obłęd, obłęd, obłęd.

Nie byłam nafaszerowana teoriami o wyjątkowości kobiecego pokarmu, nie kierowałam się statystykami, naukowymi opracowaniami wykazującymi dobroczynność matczynego mleka.
Ja po prostu chciałam karmić swoje dziecko. Czuć je przy sobie.  Czuć, że daję mu część siebie.
Bo taką mnie matka natura stworzyła. Bo powinnam to umieć, tak jak umieją to miliony kobiet.
Ale matka natura to parszywa zołza.
Rozdziela nierówno, wedle własnego uznania.
[„Temu dała na miseczce, temu dała na łyżeczce, temu nic nie dała…”]

Po jakimś czasie znalazłam sposób. Siadałam z Dunią do karmienia, dawałam jej butelkę, chwilę jadła, butelkę wtedy zabierałam i przystawiałam do piersi. I karmiłam. Ze świecącym jak latarnia morska nosem i wilgotnymi oczami ze wzruszenia, że oto karmię! Potrafię. Dunia zjada ode mnie.

Trwało to dwa tygodnie.

I znów wróciło stare. Dunia odwracająca ode mnie głowę, Dunia krzycząca, Dunia zachłystująca się szlochem, który przechodził jak ręką odjął, gdy dziecina widziała, że nareszcie dają jej butelkę.
Ojciec Duni przejmował ją do karmienia, a ja wychodziłam pospiesznie z pokoju, żeby rozbeczeć się dopiero w łazience, gdzie puszczona z kranu woda zagłuszy kolejny szloch.
Tym razem mój.

Kołowrotek z bezustannym odciąganiem i skutecznym jedynie okazjonalnie przystawianiem znów kręcił się jak durny.


Aż wreszcie… dojrzałam do zejścia z tej mlecznej ścieżki. 
Zapadła decyzja - wygaszam laktację.
Nie wyszło mi tak, jak chciałam.
Ten żal pewnie jeszcze jakiś czas będzie ciągnął się za mną jak ogon.


Ale dziś patrzę sobie w lustrze w twarz i mówię: Dałaś z siebie wszystko.

A Dunia uśmiecha się do mnie szelmowsko.


66 komentarzy:

  1. A jak popłakałam się czytając Twój post.. Zadaję sobie pytania.. Dlaczego my same wkładamy siebie w tak sztywne ramy? Dlaczego jesteśmy dla siebie tak surowe? Cały świat krzyczy, że mamy postępować tak i tak.. I nawet jeśli coś w głębi serca mam cicho szepcze, że wcale nie musimy być jak inne, to próbujemy zdusić tą myśl w zarodku. Kurna, urodziłam się jako wcześniak (przez cesarkę). Moja mama nie miała szans mnie karmić piersią, bo pierwsze 2 miesiące przeleżałam w szpitalu w inkubatorze. I co? Jestem całkiem normalną córką swojej mamy (tak mi się wydaje;). Nie czuję się przez w jakiś sposób gorsza od tych wykarmionych na piersi matki. Jeszcze jedno - ja nie urodzę swojego dziecka, nie przeżyję "nawet" cesarki. I nie chcę przez to czuć się gorsza, choć połowa ludzi pewnie spojrzy na mnie z politowaniem - "Ona nie może mieć dzieci i MUSI adoptować". Nie muszę. Chcę. Dobrze wiesz, ze Dunia jest przy Tobie szczęśliwa, prawda? :) Nie zależnie czy karmisz ją piersią, czy butelką i tak w jej odczuciu jesteś najlepszą matką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo, faktycznie, moja córka jest przy mnie szczęśliwa - te małe roześmiane oczy nie mogą przecież kłamać:) - i z pewnością wszystko jej jedno, w jaki sposób jest karmiona.
      Wiesz, Twój komentarz przeczytałam rano, ale maglowałam go dziś w głowie przez cały dzień i... głupio mi teraz, że zaplątałam się w to pełne win i żalu myślenie zarówno o porodzie, jak i o karmieniu. Masz absolutną rację, zbyt łatwo dajemy się wtłaczać w przeróżne ramki, wpasowujemy się w szablony.
      Polałaś mnie dziś zimną wodą i BARDZO dobrze mi to zrobiło.
      Nie znam Twojej historii, ale trzymam mocno kciuki, byś jak najprędzej mogła realizować się w macierzyństwie.
      Uściski:)

      Usuń
    2. Ewa, ja myślę, że nawet jeśli w ostateczności to my wkładamy siebie w te ramy, to jednak wcześniej wpycha nas w nie otoczenie- społeczna presją, że trzeba urodzić naturalnie, trzeba karmić piersią i nie ma bata (za przeproszeniem) żeby zejść z tej wytyczonej ścieżki i być dumną, szczęśliwą i spełnioną mamą.
      Leśna- co do cesarek- miałam dwie. Po pierwszej nie miałam czasu myśleć o tym czy urodziłam, czy nie urodziłam, bo mieliśmy problemy zdrowotne z Córcią, więc temat porodu samego w sobie zszedł sam na baaaaaardzo daleki plan. Druga Córcia też w ostateczności urodziła się przez cc, i po takich stresach, jakie przeżyłam po przyjeździe na IP, było mi naprawdę wszystko jedno, w jaki sposób urodziła się Mała. Do czasu, kiedy parę godzin po wspomnianej cesarce, położna zapytała, czy nie żałuję. Byłam tak zaskoczona, że zupełnie szczerze zapytałam Ją czego mam żałować. Na co Ona mi, że tego, że nie udało się naturalnie... I wiesz co- mimo, że parę godzin wcześniej usłyszałam, że w grę wchodzi tylko cc, bo dziecko nie ma szans urodzić się naturalnie, poczułam się... GORSZA. Nigdy nie zapomnę tego uczucia. Nie wracam do tego, ale ta rozmowa jest tam gdzieś z tyłu głowy i wraca czasami...

      Rozpiszę się, ale co tam :)
      Jeśli chodzi o karmienie piersią, to w pierwszej ciąży miałam do tego rewelacyjne podejście- takie zdrowe, niczym nieskażone... Jak się uda to super, a jak nie to trudno. Nie udało się, jak pisałam mieliśmy różne problemy zdrowotne z Małą, nie było szans, żeby karmić. I zonk... Zero zrozumienia, empatii, czułam się jak trędowata. Mąż, mama, w ogóle rodzina nie widzieli w tym problemu, ale co ciekawe- wszyscy wokół, często ci, którzy powinni być najmniej tematem zainteresowani- już tak. Nie ukrywam- okropnie mnie to skrzywiło. Całą drugą ciążę myślałam tylko o tym czy się uda... To było chore- serio. Chciałam karmić dla samego karmienia, nie dla tych wszystkich teorii, że to zdrowe, że bliskość itd., ale, teraz to wiem na pewno- chciałam w jakimś sensie się sprawdzić- że ja też: umiem, mogę, daję radę...

      Ps. Mnie moja mama w ogóle nie karmiła, a do dziś jest moją najlepszą przyjaciółką. Bliskość, wieź, miłość to coś więcej niż sposób w jaki karmisz. Ściskam. Głowa do góry.

      Usuń
    3. Co do porodu to chyba właśnie rozjaśniłaś mi co nieco swoją historią... Czy to nie jest tak, że gdzieś w naszej podświadomości wyciosane mamy mocno teorie o tym, że jedyną słuszną formą porodu jest ten naturalny? No bo zauważ, jakoś tak automatycznie w kontekście cesarek przychodzą do głowy myśli w stylu "NIE UDAŁO się naturalnie", tak jakby CC było jedynie mizerną alternatywą dla porodu naturalnego. Jakoś tak chyba bezwiednie dałyśmy się wplątać w to specyficzne czarno-białe myślenie o porodach. Jak naturalnie to cud malina, dzielna babka z ciebie, wypełniłaś swoją kobiecą misję, a jak cesarka, to zaraz słyszymy, że się "nie udało".
      Trudno nie dać się zainfekować tą porodową ideologią. Szkoda jedynie, że w tejże ideologii lepszego-gorszego porodu utknął - jak wynika z Twojej opowieści - także personel medyczny...

      A z karmieniem? Cóż, niewykluczone, że to faktycznie nieuświadomiona potrzeba udowodnienia sobie, że ja też potrafię, też dam radę. Powiem Ci, że ja całą ciążę byłam przekonana, że karmienie przyjdzie mi bez problemu. Nie trułam sobie głowy bojaźliwym dywagowaniem, czy aby na pewno będę potrafiła - tak bardzo byłam pewna, że nie doświadczę żadnych z tym kłopotów. I gdy się okazało, że moje ciało pospołu z psychiką nie bardzo sobie z karmieniem radzi, poczułam się ogłuszona i cholernie rozczarowana. Coś okazało się kompletnie ode mnie nie zależeć, mimo moich usiłowań i ogromnej determinacji nie umiałam pokonać problemu. Pół roku mi zajęło pogodzenie się wreszcie z tym, że nie przyznają mi legitymacji członkini Klubu Matek Karmiących;)

      Usuń
    4. Mnie osobiście do szewskiej pasji doprowadza każdy artykuł odnośnie ZŁA jakim jest cesarka. Albo mam takiego pecha, albo wszystkie te publikacje pisane są w ten sposób- najpierw straszna nagonka, jeszcze gorsze konsekwencje, pouczenie tej całej masy głupich kobiet, które dały się pociąć, i wreszcie drobnym drukiem stwierdzenie, że czasami cesarka jest nieunikniona i są do niej wskazania medyczne... Chociaż ja osobiście nie mam żadnego problemu z tym, że są kobiety, które chcą mieć cesarkę na tzw. żądanie- i naprawdę rozumiem Ich argumenty,
      No powiem Ci, że to pytanie, które de facto sugerowało odpowiedź (no a jakże- POWINNO być mi przecież przykro, POWINNAM żałować) wryło mi się i w psychikę i w pamięć. Co najśmieszniejsze- w moim przypadku nie miało się co udać, bo po przyjeździe do szpitala, po rutynowym usg, okazało się, że różnica między obwodem główki, a barkami wynosi 6cm i mimo skurczów, rozwarcia, które postępowało, od razu zakwalifikowano nas do cc, bo wiadomo było, że Mała się zaklinuje... Żeby było jeszcze "zabawniej", kiedy już się urodziła, okazało się, że żadnej dysproporcji nie ma... Także, rozumiesz- bez komentarza. A czy żałuję, że lekarz się pomylił podczas tego usg? Nie! Czuję, że tak musiało być. Może to był znak. Może im dalej w las, zaczęłyby się jakieś nieprzewidziane komplikacje i ta cesarka była nam "podarowana" żeby tego uniknąć.

      Klub Matek Karmiących... Ekhm... No, tu to się dopiero można rozpisać, także nie wiem, czy masz akurat czego żałować :) Poza tymi normalnymi, które interesują się własnym dzieckiem i własnymi piersiami, jest cała rzesza fanatyczek, które dla idei naturalnego karmienia robią więcej złego, niż dobrego. W moim gronie osób, które najbardziej mnie dołowały w związku z moim nie karmieniem, rozróżniłam dwa typy: te, którym karmienie udało się bez żadnego problemu- i nie rozumiały, jak inni mogą mieć w tym temacie trudności, oraz te, które miały problemy, ale finalnie Im się udało- to chyba typ najgorszy, bo zakładają, że skoro Im się udało, to wszystkim innym też by się udało, gdyby się trochę postarały, wysiliły, chciały itd... Dziś, po tylu latach, zastanawiam się, jak bardzo musiałam być rozjechana emocjonalnie po tym porodzie, w związku z tymi problemami z karmieniem, że dałam tak sobie wejść na głowę przez te wszystkie wymachujące mi przed nosem swoimi "cyckami" matki... Tobie życzę, żebyś nie dała się zwariować. Uwierz mi, że dziś kiedy patrzę na moją 8letnią Córkę, myślę sobie o różnych rzeczach, ale nigdy o tym, w jaki sposób Ją karmiłam.

      Usuń
    5. Marta - bardzo się z Tobą zgadzam. Temat cesarki chwilowo pominę (choć miałam ostatnio spore starcie na jednym z blogów, gdzie wytykano mi jak bardzo ryzykowałam i jak wielką krzywdę zrobiłam dziecku - miałam przecież tylko 5 wskazań do cc...).
      Ale podejmę raz jeszcze temat kp.
      Znam wiele normalnych dziewczyn karmiących piersią, zwyczajnie, bo tak, po prostu. Bo się udało, bo to naturalne, bo walczyły i dały radę - super, naprawdę. Nawet trochę zazdroszczę, choć nie porywały mnie jakoś pod niebiosa te nieliczne chwile przy piersi, i (może wstyd się przyznać, ale się przyznam...) bardzo mi dobrze było i jest z butelką... Ale jednak to natura, jakaś duma, może mój ukryty żal, że nie wyszło, że się poddałam za szybko itd.
      Ale do rzeczy - jest masa fanatyczek. Pewnie, że nie tylko w tym temacie (i w temacie naturalnego porodu). Ale z niedawnych "obserwacji" podam dwa przykłady:
      a) wpis na laktacyjnym forum, który (jak dla mnie) mówi sam za siebie - "kocham karmić, bo laktacja to jedyne co mi w życiu wyszło" (bardzo współczuję...)
      b) dziewczyna, której bloga czytam regularnie (zwolenniczka porodu naturalnego, porodu w domu i kp - lubię poznać różne/inne punkty widzenia ;) ) pisze, że jej córka (9 miesięcy) była chora. Katar i jelitówka. Wcześniej zawsze pisała, że kp chroni przed chorobami (norma, pokarm matki jest cudownym eliksirem i lekarstwem na wszystko ), teraz pisze, że kp sprawiło, że łagodnie przeszła chorobę i lepiej od rodziców (znów norma). I że zaczęli z mężem też pić mleko z piersi i się wyleczyli. Ok.
      Piszę jej w komentarzu, że fajnie, że są już po chorobie. I że jakoś z mojego doświadczenia/obserwacji widzę, że jakoś nie ma reguły. Dzieci karmione piersią i butelką zasmarkane albo i nie. Córka i syn byli karmieni podobnie (gównie butelką) i są kompletnie inni odpornościowo. Córka do tej pory nie miała kataru (7 lat), syn miał 6 razy. I piszę jej, że moim zdaniem dużo daje hartowanie dziecka - spacery o każdej porze roku i pogodzie - a wiem, że ona to z córką robi i to na pewno ma dobry wpływ. I pozdrawiam ją serdecznie.
      Dlaczego to piszę? Bo ten komentarz został przez nią usunięty. Nie pasowało do ideologii i niestety nie mogło tak tam zostać... Tyle.

      Usuń
    6. Juti, nie żartuj- tylko 5 wskazań? Ja tam bym próbowała naturalnie... Rozumiesz tą ironię. Jak słyszę słowa "natura"/ "naturalnie" odnośnie porodu i karmienia, to mam ochotę wyć- autentycznie. Bo na mnie ta cała NATURA wypięła się w każdej kwestii. Mam za wąski kanał rodny, żeby urodzić dziecko o wadze powyżej 2,5kg (pierwszej Córce wróżyli 4kg, druga miała być malutka- w rezultacie nie była, więc tak jak pisałam- może to usg, podczas którego lekarz się pomylił, to był dla nas znak i ratunek od jakiejś tragedii)- to po pierwsze. Po drugie- mam płaskie brodawki- no jak widać niezbyt łaskawa dla mnie ta matka natura. Pierwsza Córcia w ogóle nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Te krótkie chwile, kiedy Ją karmiłam, odbywały się tylko w kapturkach- no i sorry, ale żadnej magii i uniesień nie było.

      Temat kp kontra odporność dzieci to jest mój konik :) Uwielbiam te wszystkie dyskusje. Momentami mam wrażenie, że rozmawiam o fizyce kwantowej, której tak samo nie rozumiem jak tej chorej ideologii. Pewnie, że nigdy nie powiem, że kp jest złe. Ale jak ktoś mi próbuje wmówić, że dzięki kp dzieci nie chorują, lepiej się rozwijają, łagodniej przechodzą choroby itd... No to ręce opadają. Nie zaryzykowałabym, że kp jest ważniejsze od innych czynników, które wpływają na odporność, a jak wiemy- jest ich bardzo dużo. Mnie właśnie w tym wszystkim przeraża takie niezdrowe aż zainteresowanie innych mam jak ja karmię. I serio- czasami mam ochotę zapytać: "Dziewczyny, skoro mnie nie interesuje jak i czym karmicie swoje dzieci, to co? Że jakaś znieczulica, czy co?" Bo raptem okazuje się, że poza pediatrą (no to oczywiście rozumiem) ty jak karmię interesują się wszyscy- nawet koledzy męża. Czy tylko ja mam wrażenie, że zaczyna powiewać absurdem?

      Ps. Czy ja aby na pewno dobrze zrozumiałam?! Zaczęli pić mleko z piersi?! To teraz ta kobieta karmi córkę i odciąga dla Nich? Hmm, no powiem tak- myślałam, że niewiele jest mnie w stanie zszokować, ale się myliłam...
      Pozdrawiam.

      Usuń
    7. Marta - ja też płaskobrodawkowa, a nawet wklęsłobrodawkowa :) Słynny jest już nawet tekst, który przy pierwszym dziecku powiedział mi pediatra - ekspert od laktacji na oddziale poporodowym (zwany potocznie Doktorem Cycem), oglądając mój biust wraz z brodawkami (w dodatku z sześcioma studentami) - "Ale beznadziejne piersi!" :))
      Ja wolę tekst położnej środowiskowej - "są piersi do karmienia i piersi do kochania" :)
      Mnie też do szewskiej paski doprowadzają pytania WSZYSTKICH (między innymi babki ze sklepu, farmaceuty (bynajmniej nie chodziło o żaden) i rehabilitantki starszej (!) córki), CZY karmię (nawet nie JAK, bo przecież karmienie butelką jest głodzeniem ;) ). Na szczęście dziecię podrosło i coraz bardziej ludzi interesuje, ile zjada zupy ;)
      I powiem Ci - podsumowując - że masz takie same "koniki" jak ja :) Z przyjemnością zatem biegnę do Ciebie na bloga, bo jakoś wcześniej nie miałam okazji.

      PS. Dobrze zrozumiałaś :) Ale nie wiem, czy/jak odciągają, może palcami, bo oni przecież nie uznają laktatora...

      Usuń
    8. * miało być: "bynajmniej nie chodziło o żaden lek" :)

      Usuń
    9. Się wtrącę jako ta wariatka karmiąca piersią pół roku już ;) O moich odczuciach pisałam już dawno u siebie, więc nie będę przynudzać. Ale, zgodzę się co do wielu możliwości zastosowania mleka kobiecego, np. wkraplanie do noska przy katarze, dodawanie do kąpieli, itp. I nie widzę nic szokującego w tym, że ktoś poza niemowlęciem się go napije, nawet jako placebo;) Ja tam swojego mleka próbowałam, mąż też, żeby nie było, odciągniętego laktatorem. Gdybym była w stanie odciągnąć więcej, to może i bym próbowała różnych zastosowań, ale jako że robienie zapasów idzie mozolnie, to nie eksperymentujemy. Wszystko jest tak naprawdę względne, bo czy nie powinien nas bardziej szokować fakt, że większość ludzi pije mleko krowie, które tak naprawdę należy się jej dziecku? A to dziecko nota bene pewnie poszło na paroweczki dla naszych dzieciątek... Także wiecie, kwestia perspektywy.

      Usuń
    10. Dziewczyny, a propos tej pary pijącej kobiece mleko, teoria o zbawczym wpływie na ludzkie zdrowie mleka z piersi musi hulać już jakiś czas po świecie. Jak dziś pamiętam wiele miesięcy temu oglądany dokument (nie pomnę, na Planete chyba) o biznesie z kobiecym mlekiem w roli głównej. Otóż w Stanach kwitnie ponoć bujnie istny handel damskim nabiałem. W owym dokumencie pokazani byli ludzie, którzy nie tylko skupują takie mleko dla swoich pociech (np. homoseksualne pary dla adoptowanych dzieci, których nie chcą karmić MM) ale także tacy, którzy zamawiają sobie porcje odciągniętego mleka jako panaceum na jakieś tam swoje dolegliwości. Nie wiem czy to tylko efekt placebo czy faktycznie kobiecy pokarm miewa działanie lecznicze, ale może za parę lat usłyszymy na ten temat coś więcej.

      I jeszcze odniosę się krótko do Waszej rozmowy - fanatyczne wyznawczynie jedynych słusznych teorii są niestety wszędzie. Jedne będą parły jak tarany z teoriami o wyższości karmienia piersią nad karmieniem butelką, inne na sztandarach umieszczą sobie hasło o porodzie naturalnym jako jedynej dopuszczalnej formie dostarczenia na świat nowego obywatela, jeszcze inne gotowe by były wydrapać sobie oczy w dyskusjach na temat szczepień - no nie ma chyba dziedziny, w której w końcu nie trafi się na fanatyczkę... Dla własnego zdrowia psychicznego trzeba trzymać się od takich na jak największy dystans.

      Juti, społeczeństwo ZAWSZE wie lepiej, jak ubrane/ karmione/wychowywane powinno być dziecko, uważam za skandaliczny fakt, że nie konsultujesz diety i menu Franka i Łusi z listonoszem; tego, czy w czapeczce czy bez z panią ze spożywczego, i że kwestii wychowywania Twoich dzieci nie omawiacie gremialnie na jakimś spotkaniu w świetlicy z przedstawicielami władz lokalnych;)

      Marto, ja też jakoś nigdy nie trafiłam w Twoje blogowe okolice. Wstawiaj wodę na kawę, gdyż niebawem (czyt. jak Dunia spuści mnie ze smyczy na nieco dłużej;) wybiorę się z wizytą;)

      Isa, a mleko dodane do kąpieli jakie ma działanie ..?

      Usuń
    11. Podobno dobrze robi dzidziusiowi na skórę, nawet dorosłym z AZS zaleca się smarowanie zmian mlekiem.

      Usuń
    12. Isa - nic nie mam do próbowania mleka kobiecego - każdy robi co chce :) Osobiście swojego nie spróbowałam, ale tak samo np. nigdy nie próbowałam/jadłam po dzieciach obiadku gotowego ze słoiczka czy zrobionego przeze mnie ;)
      Zastosowania mleka do nosa czy kąpieli - słyszałam. Że ludzie próbują mleko kobiece - słyszałam. Ja bym nie wypiła, zakładam, że ono jest wartościowe dla dziecka, a nie dla dorosłych. No jak mówisz - placebo może :)
      Tak, tak - mleko od krowy piję, wiem, że jest dla cielaka :)

      Aczkolwiek wszędzie są patologie. Widziałam kiedyś program o matkach karmiących naprawdę długo (nawet i dzieci w wieku szkolnym) i nigdy nie zapomnę dwóch spraw - jak babka adoptowała kilkulatkę i kazała jej pić z piersi (karmiła swoje biologiczne dziecko), Boże, jak ta dziewczynka cierpiała i nie chciała :((( ale babol nie dał za wygraną i ją zmusił!
      I druga sytuacja - jak mąż się wypowiadał, że on regularnie też podpija z piersi to mleko.
      I to jest dla mnie patologia - koniec kropka, nikt mnie nie przekona, że jest inaczej.
      Bardzo żałuję, że nie znam nazwy tego programu (filmu dokumentalnego), oglądałam 7 lat temu w TV, potem wszędzie szukałam i nie mogę znaleźć.

      Usuń
    13. Teraz na szybko- bo obowiązki wzywają- Isa i Leśna macie rację z tym dobroczynnym wpływem mleka kobiecego- teraz mnie dopiero olśniło, że przy drugiej Córci położna poradziła mi smarować moje już nie tylko płaskie, ale i zmasakrowane brodawki, właśnie moim mlekiem. I faktycznie pomogło, więc coś musi w tym być. Tyle, że w przypadku kobiety, o której pisała Juti, jakoś wizualizacja tego całego procesu wzięła górę i może stąd ten szok, a raczej czarny humor. Ja również swojego mleka nie próbowałam i nie zamierzam, bo nadal karmię- uwaga, uwaga- dwulatkę, więc teraz czekam na lincz w drugą stronę :) Chociaż tu widzę normalne towarzystwo, także może mnie ominie :) W każdym razie mój mąż na początku też wyrażał chęć spróbowania, ale tak jak nie lubię Mu odmawiać, tak pogoniłam wtedy, gdzie pieprz rośnie :)

      Leśna, a propos tego jak potrafią zmieniać się teorie na przestrzeni lat. Pisałam, że moja mama w ogóle mnie nie karmiła. Podobno strasznie wymiotowałam po Jej mleku. I teraz robi susa do teraźniejszości- jestem ja, 25latka, z pierwszym dzieckiem, którego nie udało mi się karmić, cała w rozpaczy. I nie, nie- nie ironizuję, bo naprawdę w którymś tam momencie, pewnie po wizycie u naszej szalonej pediatry, to była dla mnie czarna rozpacz. I nigdy nie zapomnę tej mojej mamy, jaka Ona była zszokowana i jak bardzo nie rozumiała tego wszystkiego co się ze mną działo. Nie, że mnie nie rozumiała. Rozumiała bardzo dobrze. Nie rozumiała tylko tej presji wokół, że można tak bardzo czuć ten zewnętrzny nacisk. Być może to ja byłam zbyt słaba psychicznie, żeby udźwignąć tą całą nagonkę, ten przymus karmienia naturalnego. Chociaż jak tak czytam relacje innych kobiet, to mam wrażenie, że chyba jednak większość z nas w mniejszym bądź większym stopniu, ulega jednak tej presji. Pamiętam jak mama opowiadała mi wtedy, jak mi podawała butelkę, i że wtedy nikt, absolutnie nikt się temu nie dziwił. Nikt Jej nie pouczał, nie prawił kazań, morałów itd... Tak, wiem- pewnie wtedy nie było też takiej wiedzy na temat właściwości kobiecego mleka. To wszystko racja. Tyle, że tak jak jestem całym sercem za karmieniem naturalnym, tak nie lubię tych wszystkich jednak przekłamanych sloganów o braku więzi z dzieckiem, o nadmiernym chorowaniu itd. Przykłady tego, że dzieci karmione tylko piersią też chorują, i to wcale nie mniej, ani nie łagodniej, mogłabym mnożyć, ale nie o to tutaj chodzi. Zawsze w takich dyskusjach walczę o zrozumienie, o choć trochę empatii, a głównie o zdrowy rozsądek :) Tak jak ja 8lat temu nikogo nie przekonywałam do butelki, tak marzy mi się sytuacja, że da się kobietą ten luz, który kiedyś miała moja mama i Jej pokolenie- świadomość, że to jak karmię, to tylko moja sprawa.

      To, o czym piszesz Juti, to już zakrawa... właściwie nie wiem o co... Ale o coś, co powinno być karane. Mężczyzna, jeśli partnerka nie widzi w tym nic złego, to niech sobie pije to mleka, bo to dotyczy dwojga dorosłych ludzi, ale KAZAĆ dziecku kilkuletniemu pić mleko z piersi?! Ja tu wróżę już na starcie poważne problemy w relacjach mama- dziecko...

      Dziewczyny- oczywiście zapraszam Was serdecznie do siebie.

      Usuń
    14. I jeszcze ostatnie (NAPRAWDĘ- obiecuję :)) słowo w kwestii kp- mam dwie koleżanki- każda karmiła swoje dzieci po parę dni i odstawiły Maluchy z tego samego powodu- nie lubiły karmić. Mówiły, że czuły się wtedy okropnie- i fizycznie i psychicznie. I wiecie czego Im zazdrościłam? Odwagi. Nie tylko nie miały problemu z tym, że nie karmią, ale miały odwagę powiedzieć dlaczego. Ja do dziś pamiętam, jak ze względu na choroby naszej Elizy, musiałam średnio raz w miesiącu opowiadać innemu lekarzowi, że: "Nie, nie karmię piersią" i jaki wtedy czułam wstyd... Bo mi się nie udało, bo dziecko nie chciało ssać piersi, a potem odrzuciło i kapturki... I powiem, że byłam szalenie dumna z tych moich koleżanek, że tak można. Oczywiście, pominę fakt, że inna nasza koleżanka powiedziała wprost, że to "cholerne egoistki"...

      Ps. Juti- tekst lekarza zabójczy- DOSŁOWNIE!!! Optuję za wprowadzaniem na medycynie nowego kierunku studiów- coś o wrażliwości i wyobraźni- ciekawe czy On chciałby usłyszeć, że ma niedorozwiniętego członka w obecności kilku studentek...

      Usuń
    15. Mam dokładnie te same przemyślenia - że kiedyś było mniej presji i pod tym względem łatwiej. Ba! Ja nawet widzę różnicę między tym, co 7 lat temu z córką, a to, co z synem teraz! Może w kwestii karmienia mlekiem dość podobnie, ale teraz doszły jeszcze "złe i trujące słoiczki". Ja akurat gotuję dzieciom, ale naprawdę nie uważam, że ktoś truje dzieci słoiczkami. Okres papkowy (o ile ktoś go stosuje) trwa krótko, a prawda jest taka, że tam przynajmniej są ekologiczne produkty.
      Jak Ł była mała, to było oczywiste, że się wybierało - gotuję albo kupuję, pisało wprost (siedziałam na wielu forach) i to było oczywiste. A teraz zapanowała moda na zdrowe jedzenie (bardzo dobra zresztą, ale jednak znów idziemy w skrajności i piętnowanie powoli) i widzę na forach i blogach, że dziewczyny boją się przyznać, że kupują gotowe kaszki dla niemowląt, a nie gotują niemowlęciu jaglanki. Widziałam kiedyś dyskusję pod postem jednej z mam, jaki chleb pieką niemowlakowi. Padały przepisy a razowce i orkiszowe na zakwasie. Jedna mama bardzo nieśmiało przyznała, że chleb kupuje. Ale zaraz się wytłumaczyła: świetny skład, ekologiczna mąka, bardzo sprawdzona piekarnia, zero białej mąki.
      I tak sobie pomyślałam o tych bułkach, które daję do ręki Frankowi, żeby sobie pomemlał... Dostałoby mi się?
      A ja akurat bardzo zdrowo się odżywiam, sama gotuję, nie smażę, warzywa w mojej kuchni są podstawą. No ale nie robię tragedii z wafelka danego Łucji, jogurtu owocowego ze sklepu czy cukry (zamiast stewii czy syropu a agawy) w babeczkach. No, ludzie!
      PS. E, tylko dwa lata karmisz? Bardzo w normie, daleko Ci jeszcze do patologii ;) Jak będziesz karmiła dziewięciolatkę, to pogadamy ;)

      Usuń
    16. Co do słoiczków- Eliza, teraz 8latka, mając 4miesiące przebyła zapalenie wątroby. I nam te złe, trujące słoiczki ZALECONO w szpitalu, kiedy przyznałam, że nie mam działki, nie mam babci z działką itd... Nie wiem oczywiście na ile w tym prawdy, ale pani doktor, która nas wypisywała ze szpitala, powiedziała, że na Jej wątrobę trzeba będzie długo uważać, a słoiczki są przebadane i sprawdzone pod każdym względem. Na ten temat też się nasłuchałam, i nie powiem- bolało, kiedy słyszysz, że ci się nie chce gotować. To podobnie jak- z nie chciało ci się karmić, nie chciało ci się urodzić... Ludzie zawsze będą wiedzieli lepiej. Pół biedy kiedy tą wiedzę zachowują dla siebie...
      Co do zdrowego odżywiania- jestem jak najbardziej na tak, ale nie wiem, czy to właśnie taka ludzka cecha, czy to nasza narodowa skłonność do tego, jak piszesz- popadania w skrajność. I tak jak z kp tak ze wszystkim innym- widzę różnicę między "byciem zwolennikiem" a "fanatyzmem". Tego drugiego po prostu się boję :p

      Usuń
    17. ŚP Joanna Chmielewska mawiała "Czego się boję? Wariatów się boję!", a ja bym do tego dorzuciła: "i fanatyków!" - i będzie komplet;)
      Z tym bujaniem się od jednej skrajności do drugiej, obawiam się, że to nasza polska cecha. Jako naród zdajemy się być bardzo podatni na przeróżne mody i trendy, a wtedy w ślad za nimi często drobi kroczkami fanatyzm właśnie. Gdy w modzie pieczenie chleba, to nie ma, że od czasu do czasu pszenną bułkę przegryziesz, bo zaraz tłum wyznawców religii własnego pieczywa oko byłby gotów widelcem wydłubać odmieńcom. Dajesz dziecku słoiczki? Do mamra powinni takie zamykać, bo to trucie własnych dzieci. Odkładasz dziecko spać do jego łóżeczka? O w mordę! Powinnaś spać w nim w jednym łóżku, tylko wtedy zbudujesz z nim autentyczną więź i bliskość, a tak to wyrodna suka z ciebie. Śpisz ze swoim dzieckiem? No niech cię! Odłóż je natychmiast do jego łóżeczka, bo wychowasz sobie emocjonalnego popaprańca!
      Czarne i białe. To dobre, tamto złe. Nic pośrodku.
      W tym kraju jak cholera brakuje dystansu i równowagi. Jak również powstrzymywania się od bezustannego pouczania i przedstawiania swoich sądów jako jedynych słusznych.

      Usuń
    18. To może słówko jak ewoluują tematy związane z kp i ogólnie karmieniem dzieci. Racja- mm jest chyba podobnie napiętnowane, no może teraz obiło mi się jeszcze o uszy, że karmienie mm, to podawanie paszy. Przyznam, że kiedy pierwszy raz spotkałam się z takim komentarzem, to pomyślałam, że śnię... Wiecie co mnie zastanawia w takich sytuacjach- co by taka mama zrobiła, gdyby np. Jej drugie dziecko nie mogło być karmione piersią. Nie mogłaby też ściągać mleka laktatorem. Zdarzają się przecież takie sytuacje, że trzeba działać szybko- nie ma czasu na organizowanie mamki, szukanie banku mleka- tych jest przecież w Polsce mało, o ile nie jeden.

      Teraz z kolei odnoszę wrażenie, że takim tematem na topie, jest kwestia publicznego karmienie piersią. Czy w ogóle, a jeśli tak, to gdzie i jak... Zastanawiam się tylko, co będzie następne :)
      Czasami muszę takie dyskusje czytać po dwa razy, bo sama pytam siebie, czy tylko ja nie rozumiem o czym one w ogóle są.

      Usuń
    19. Ależ odnoszę wrażenie, że już mamy kolejny temat na ogólnonarodową debatę - tzw. strefy bez dzieci w knajpach. Czytałam ostatnio blog, na którym co niektórzy w obronie swojego zdania gotowi by chyba byli wątrobę wyciąć scyzorykiem tym z odmiennym zapatrywaniem;)
      Przez jakiś czas będzie się działo;)

      Usuń
    20. Marta - ale mieliśmy taki przykład trochę... Pamiętacie zagłodzone dziecko? To było dziecko, które nie dostało mm gdy matka straciła pokarm. Dostało NATURALNE kozie mleko, a kiedy dostało po nim biegunki i rozstroju żołądka, nie dostało nic. I umarło z głodu.
      Oczywiście upraszczam i pomijam fakt, że miało rodziców-debili. Którzy bali się trującego mleka modyfikowanego oraz lekarzy, którzy się nie znają. Jak dobrze, że istnieją znachorzy!

      Usuń
  2. Leśna, a historyczna instytucja mamek?
    Miliony kobiet kiedyś nie chciały, lub nie mogły karmić. Karmienie własną piersią przez bogate kobiety było nie na miejscu. A dzieci wychowywane do 2-5 roku życia, gdzieś na wsi u obcych ludzi? Szkoły z internatem i klasztory?
    Przestańmy wreszcie sobie wmawiać, że mamy takie naturalne, wrodzone skłonności i powinności. Kobiety są różne. I nie ma jednego wzorca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wężon, racja, to jest właśnie clou - kobiety są różne. Muszę podejść wreszcie do siebie indywidualnie, bo zapętliłam się w pewnych sprawach i cholernie mnie wymordowały.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Jeśli w czymś Ci ten wpis pomógł - bosko:)
      A jeśli zechciałabyś podzielić się ze mną/nami powodem tej swojej wdzięczności, czuj się zaproszona:)

      Usuń
  4. Piękny post, bardzo bardzo prawdziwy.
    Ja też nie wykarmiłam swoich dzieci.
    Choć w sumie ich nigdy nie głodziłam ;)
    Bardzo długo walczyłaś o pokarm - podziwiam! Naprawdę nie dałabym rady.
    Ale dzięki temu, że tyle czekałaś, pewnie dojrzałaś do decyzji. I niech Ci będzie z nią dobrze :)

    PS. Choć dobrze mi z cc i nie marzyłam o porodzie naturalnym, też nie umiem powiedzieć, że urodziłam :) Serio!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, widać musiałam powalczyć przez tyle miesięcy, żeby teraz móc z absolutnym wewnętrznym przekonaniem zdecydować o odpuszczeniu sobie.
      Czas - był mi potrzebny.
      Poczytam sobie jeszcze raz, drugi, trzeci Wasze komentarze i czuję, że wreszcie rozkruszę choć trochę ten beton w swojej głowie. Już czuję się spokojniejsza niż jeszcze wczoraj, gdy wypiekałam ten wpis.

      Odnośnie tego, co w PS. - czy to nie dziwne..? Bardzo chciałabym znać prawdziwy powód tych uczuć...

      Usuń
    2. A wiecie, że ja mam podobnie. I tak- zdarza mi się mówić, że JA urodziłam, ale to sporadycznie, najczęściej mówię o Dziewczynkach "urodziły się"... To chyba kwestia psychiki i zakodowanego w niej przeświadczenia, że urodzić to można tylko naturalnie... Skomplikowane to wszystko, nie?

      Usuń
  5. Ech, strasznie tu dużo 'should have' 'could have', a co za tym idzie poczucia winy (?). Matki chyba mają tendencję do obwiniania się .
    Miałaś pecha Sister. Chciałaś rodzić naturalnie- nie udało się. Chciałaś karmić piersią - nie znalazł się nikt, kto by Ci dobrze poradził i mądrze wspomagał. Pech, żadna Twoja wina czy niemoc. A jednocześnie, popatrz ile szczęścia :) Zdrowa, śliczna, ukochana dziewczynka. I na tym się skupmy.
    Ja Miłosza urodziłam. Z pomocą lekarzy, owszem, ale to ja na tym stole leżałam, a potem znosiłam całe dobrodziejstwo inwentarza takiego porodu. I jestem przekonana, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Za co dziękuję, między innymi, Juti :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Isa, marzy mi się taka chwila gdy i ja będę mogła powiedzieć tak jak Ty - urodziłam. JA urodziłam. Czytam to, co napisałaś i naprawdę czuję, że przestawia mi się wreszcie trochę w głowie. To najczystsza prawda - nie lekarze, nie położne, nie pani z warzywniaka przez 9 miesięcy dźwigali nasze dzieci, nie oni doświadczyli pocesarkowych atrakcji, nie oni lecz my.
      Muszę to sobie wyryć we łbie i zakopać to idiotyczne poczucie winy. Jak również pogodzić się z faktem, że czasem pewnymi sprawami steruje najbanalniejszy w życiu pech.

      Usuń
  6. Witam, kilka dni temu przeczytałam cały Twój blog. Trafiłam na niego również z powodu problemów z niepłodnością. Bardzo podoba mi się Twój styl, a przede wszystkim duża wrażliwość. Temat dzisiejszej notki skłonił mnie do komentarza bo dla mnie karmienie piersią to też temat w pewien sposób hmm drażliwy. Zacznę od tego, że z głębi serca podziwiam poświęcenie z jakim próbowałaś wytrwać w kp. Nie starczyłoby mi chyba ani ułamka tej determinacji, którą Ty miałaś. Moje dziecko ma półtora roku. Zanim się urodziło mój stosunek do karmienia był ... hmm jakby to ująć ... niezbyt entuzjastyczny. Jakoś nie mogłam sobie poukładać w głowie że te piersi, które służyły dotychczas do zupełnie czego innego ;) mają być teraz do dyspozycji małego ssaka. Cegiełkę dołożył program "Sekrety chirurgii" gdzie atakowały mnie widoczki "pokarmieniowych piersi" zwisających smętnie do okolic pępka. Dodatkowo przed ciążą udało mi się sporo schudnąć i jak poczytałam o diecie matki karmiącej, że biały chleb i inne węglowodany to podstawa a chudy nabiał i surowe owoce i warzywa, którymi ja głównie żyłam są niedozwolone to całkiem już byłam przekonana, że to całe karmienie to na pewno nie dla mnie. Jeszcze mam koleżankę, która mieszka w USA urodziła 3 dzieci i żadnego nie karmiła poza 1 razem siarą w szpitalu i ma z tego powodu zero stresu i żadnych wyrzutów sumienia. Twierdzi, że spróbowała, nie lubi i nie będzie i już. No ale po urodzeniu dziecka za namową położnych przystawiłam i jakoś poszło, nawet dość bezproblemowo. Mały sobie jadł, a ja puchłam powoli z dumy, że tak oto własną piersią wykarmiam nowego człowieka. Docierało do mnie powoli, że w naszym kraju to nie ma tak że wybierzesz sobie "a ja to karmić nie chcę" i wszyscy przytakną "a no to ok" tylko że wszyscy akurat mają Ci dużo po powiedzenia, doradzenia, skrytykowania itd. Jakież było moje zdziwienie kiedy wróciłam ze szpitala.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cd, bo się wszystko nie zmieściło ;).
    Po kilku dniach odwiedziła mnie teściowa i okazało się że dla niej karmienie piersią to jakaś fanaberia dzisiejszych czasów. Po pierwsze nie wiadomo ile to dziecko zjadło i czy się najadło (przecież na cyckach nie ma miarki jak na butelkach i nie można tego sprawdzić). Po drugie nie wiadomo czy mleko nie za rzadkie (kazała mi sobie wycisnąć do szklanki i zobaczyć) A najważniejsze to mleko modyfikowane ma witaminy ! Przecież na torebce pisze ile tych witamin jest a ja tu wymyślam bo mi nabili do głowy głupot w szkole rodzenia, że moje mleko lepsze. No tak na cycku nie pisze jakie witaminy są w mleku matki. Kupiła mi nawet butelkę i za każdym razem pytała czy już daje to mm i dlaczego jeszcze nie i co to będzie jak mały nie nauczy się pić/jeść z butelki. No cóż, skończyło się że karmiłam sobie dalej, ale już nie byłam z siebie taka dumna i raczej dopóki nie znałam czyjegoś stanowiska w kwestii kp unikałam przyznawania się czy karmię czy nie. Po pół roku wprowadziliśmy powoli posiłki stałe podawane łyżeczką a po roku jak jadł w dzień pięć stałych posiłków zakończyliśmy karmienie piersią. A babcia dotąd jeszcze cały czas przeżywa, że on tej butelki nie dostawał bo przecież w nocy przez sen możnaby go jeszcze dokarmić.Oj rozpisałam się, ale konkluzja miała być taka, że za bardzo dajemy sobie innym nabić głowę co powinniśmy robić z naszymi dziećmi, szczególnie jeśli to pierwsze dziecko. Ale cóż, sama wiem jak trudno odciąć się od opinii innych. Jak byś nie karmiła zawsze znajda się tacy, którzy to skrytykują. A czy ja przez ten rok czułam jakąś szczególną więź z dzieckiem, lepszą niż gdybym go karmiła butelką? Nie sądzę, po prostu jak się już po kilku tygodniach przyzwyczaiłam do tego kp, nie musiałam restrykcyjnie trzymać się diety bo mały nie miał uczuleń to uznałam, że tak mi akurat będzie wygodniej i tyle. Do tego doszła jeszcze moja ośla natura, że jak mi ktoś próbuje wcisnąć swoje zdanie na siłę (szczególnie teściowa;)) to akurat zapieram się i robię odwrotnie. Leśna jesteś wspaniałą mamą, widać to po każdym poście. URODZIŁAŚ (o wiele więcej się wycierpiałaś niż ja przy porodzie sn). Dajesz Duni wszystko co najlepsze i nie obwiniaj się o nic i nie rozmyślaj już o tym i się nie zadręczaj bo nie masz powodu. Musisz mocno uwierzyć w to co sama piszesz ZROBIŁAM WSZYSTKO CO MOGŁAM. Dla mnie w kwestii kp jesteś bohaterką bo nie sztuka próbować karmić jak przychodzi to łatwo ale jak właśnie tak trudno jak Tobie. Ściskam i pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo, Ewo... bohaterkami to są te kobiety, które np. decydują się na macierzyństwo mimo swojej niepełnosprawności i na dokładkę radzą sobie nie gorzej niż te w pełni sprawne, albo te, które zmagają się z wychowywaniem swoich dzieci w pojedynkę... Ja jestem nędznym materiałem na heroinę w jakiejkolwiek dziedzinie, niemniej przeczytałam Twój komentarz momentami ze spoconymi oczami, bo dobre słowo i taka bezinteresowna życzliwość są bardzo poruszające. Dziękuję po stokroć!:)
      Przykład Twojej teściowej (mam nadzieję, że generalnie to dusza człowiek i tylko na tle tego Twojego karmienia miała taką szajbę;)) dowodzi, że można być nie tylko fanatykiem KP, ale także karmienia mieszanką. I to dowód też na to, że każda skrajność jest koszmarna.
      Piszesz, że w tym kraju trudno o uszanowanie swoich własnych decyzji, o NIE wtrącanie pięciu groszy przez wszystkich apostołów dookoła. No racja niestety. Jeszcze na początku, w poporodowych oparach, tego tak nie zauważałam, ale w tej chwili gdy już się nieco otrzaskałam z tą nową rolą matki, dostaję piany na ustach na samo wspomnienie wszelkich złotych myśli i rad ze strony bliższych i dalszych mi ludzi. "Karm, nie poddawaj się zbyt łatwo" słyszałam np. od swojej macochy. Noż kurr... nie poddaję się przecież, przystawiam po raz tysięczny tego małego ssaka, pierś mi mało z bólu nie eksploduje, ale robię, co mogę... Albo: "Źle przystawiasz!" - to od babki, która dziecka nie ma, a o karmieniu wie tyle, co ja o połowie łososi.
      Po tych kilku miesiącach to po cichu czasem mi się marzy wysłanie części społeczeństwa na obowiązkowy kurs Trzymania Języka Za Zębami tudzież warsztaty "Nie wpieprzam się, gdzie mnie o zdanie nie pytają";)

      Usuń
    2. Owszem nie jest to zła kobieta ta moja teściowa tylko martwiła się bardzo czy aby wnuk na pewno głodny nie jest ;) i butelka wydawała się jej pewniejsza niż moje piersi. A młodej mamie to wiadomo doradzić trzeba bo nic nie wie , hi hi. Pisała tu chyba Marta, że jej mama też nie rozumie tej całej nagonki na kp skoro większość pokolenia lat 70-tych i 80-tych wychowała się na mm, żyje i ma się dobrze. Ja zresztą też karmiona piersią nie byłam i mama mnie do tego wcale nie namawiała, raczej już babcia bardziej.
      Wiem, że najbardziej żal jeśli nie udało się nie z wyboru tylko z konieczności. Ale !uwaga teraz jako starsza stażem mama Ci coś doradzę ha ha !! Dziecko w tym wieku każdego dnia się zmienia, rośnie szybko, rozwija, co rusz zachwyca nową umiejętnością. Naprawdę nie warto tracić czasu i energii na rozpamiętywanie "niepowodzenia" z kp. A wiesz, że mój synek jest dokładnie rok starszy od Twojej Duni :) Urodzili się w tym samym dniu:))
      A co do porodu to wprawdzie siłami natury, ale też spotkałam się ze spojrzeniami wyższości jak przyznałam się że poprosiłam o znieczulenie (w moim szpitalu była taka możliwość na nfz zresztą). Pieniądze na cesarkę na życzenie tez miałam przygotowane i gdybym trafiła na inna położna to pewnie bym je wykorzystała. Czy czuję się gorsza od tych, które bohatersko czasem nawet z własnego wyboru się męczyły, żeby móc popatrzeć z wyższością na te co w znieczuleniu czy po cesarce ? Nie. Myślę, że pewne standardy np. dot. znieczulenia dotrą powoli do wszystkich szpitali gorzej ze zmianami w świadomości.
      Ewa

      Usuń
    3. Ach! Ten 19 czerwca to taki fajny dzień, nie?:) Ale się sympatycznie zgrało:)
      Ewo, wiem, że szkoda energii na rozpamiętywanie różnych "nieudanych" kwestii, właśnie dlatego robię rachunek sumienia raz na jakiś czas na tej swojej leśnej polance. Dłubię, dziabię, wytrząsam z kieszeni, żółci ulewam, emocje porządkuję. I - jak widzisz po obecnych tu komentarzach - dogrzewam się potem w ludzkiej życzliwości i doświadczam ustawienia za warkoczyki do pionu.
      A z porodem... no sama widzisz, jakieś to społeczeństwo lubujące się w bitwach przeróżnych... Albo wojna pt. karmienie piersią vs butelką, albo poród sn kontra cesarka, albo chociaż "bez znieczulenia" przeciwko "ze znieczuleniem". To równie absurdalne jak kłócenie się o to, czy lepiej być brunetką z prostymi włosami czy blondynką z kręconymi;)

      Pozdrawiamy Cię z Dunią, która na tę okoliczność pracowicie produkuje bąble ze śliny i wygłasza właśnie obszerną, wokalnie dobitną odezwę do narodu;)

      Usuń
    4. Ja też nie była karmiona piersią. Wtedy był odwrót od karmienia naturalnego. Ciekawa jestem, czy te co chciały karmić piersią nie odczuwały nacisków, że to takie zwierzęce, niehigieniczne i w szybkim powrocie do pracy przeszkadza.

      Usuń
  8. Leśna, powiem Ci jeszcze, że w kwestii powodów do obwiniania się, nie przebijesz mnie - po pierwsze moja macica nie dała się dziecku rozwijać, po drugie moje CRP było całkiem w porządku do ostatniej chwili, a Laura była już w zamartwicy, z ciężkim bakteryjnym zapaleniem płuc. Nie wiem, czy to ona postanowiła uciec ze mnie, czy to mój organizm egoistycznie postanowił pozbyć się czegoś, co mu zagrażało, zanim sam zachoruje.
    Ja nie miałam nawet stanu podgorączkowego, czułam się normalnie, ona miała ostatnie chwile życia przed sobą. Gdyby nie wystawiła ze mnie ręki, nie przeżyłaby następnych paru godzin.
    Idąc filozofią samobiczowania - ja nie tylko nie urodziłam swojego dziecka, ja jej nawet nie zapewniłam warunków do życia. Donosił ją za mnie inkubator.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wężon, jeśli faktycznie chłostałaś się tymi wymienionymi wyżej biczami, mam nadzieję, że już dawno się z tego myślenia wyleczyłaś. Moje kije-samobije jakoś takie deko lżejszego kalibru a i tak nieźle mnie wymęczyły. Na szczęście zaczęło mi się we łbie przejaśniać. Wszystkie komentarze pod tym moim mlecznym wpisem mają niezłą moc terapeutyczną:)

      Jak samopoczucie? Kiedy robisz betę?

      Usuń
    2. Czy ja czegoś nie wiem z tą betą???????????

      Usuń
  9. Leśna, jeszcze słowo odnośnie Waszego karmienia. Wiesz, o tym chyba mało się mówi, albo ja mam tylko takie wrażenie, że pomijany jest fakt, że w tej kwestii do tanga trzeba dwojga. Czasami- mimo pozytywnego nastawienia mamy, mimo tego, że fizycznie (czytaj: ma piersi do karmienia- jak powiedziała położna, o której wspomina Juti) jest w stanie karmić dziecko, to Ono, ten mały człowiek, odmawia współpracy. I nie ma tu niczyjej winy- tak po prostu jest. I piszę Ci to ja- mama nie karmiąca i karmiąca :) Eliza w ogóle nie potrafiła poradzić sobie z tymi moimi płaskimi brodawkami, za to Jej siostra- a i owszem. A przecież brodawki mi się nie zmieniły, bo Eliza ich nie wyciągnęła- eh, jak to brzmi :)
    Do dziś pamiętam wpis jednej z mam, która podsumowywała karmienie swoich dzieci (miała Je rok po roku) i tam wyraźnie podkreślała, że owszem- nigdy nie miała z karmieniem żadnych problemów, ale sukces zawdzięcza dzieciom, bo to urodzone ssaki.
    Także głowa do góry, pierś do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, ten zakład spożywczy ma dwoje szefów - matkę i dziecko. Na moim przykładzie (i pewnie wielu innych kobiet również) widać, że choćby matka flaki z siebie wypruła, gdy dziecko nie chce współpracować, cóż, spektakularnych sukcesów niet.
      Mimo to, dziś już z dużo lepszym samopoczuciem niż tym towarzyszącym powstawaniu tego wpisu, pierś wypinam - zgodnie z życzeniem;)

      Usuń
  10. Ale się tu rzeka mleka wylała. :)
    To ja jeszcze raz wtrącę swoje pięć groszy (mam nadzieję, że proszona).

    Chyba na innej planecie żyję, bo ja w ogóle nie odczuwam tej presji i nikt mi się nie wtrąca. Na osiedlu jest mnóstwo dzieci i najwyżej usłyszałam pytanie -a Ty karmiłaś piersią, czy nie i tyle, bez komentarzy i osądów. Mnie też jest wszystko jedno jak kto karmi.
    Ja karmiłam własnym mlekiem, ale z butelki. Laura nie chciała ciągnąć, ale ja też nie próbowałam ze łzami w oczach. Nie to nie. Też mam płaskie brodawki, tzn. nie wystaje mi taki dzyndzel jak w smoczku. I szczerze mówiąc, jestem z tego powodu szczęśliwa, bo na widok takich piersi z wielkim sutem i dzyndzlem na centymetr robi mi się niedobrze. I za nic bym nie chciała takich piersi.
    W szpitalu dawali nasze mleko, ale też do sondy, potem butlą. A w domu miałam taki proszek dosypywać zwiększający kaloryczność mleka, to jakbym miała to wsypać do piersi? Z butli dziecko je szybciej i wiadomo ile (ważne przy takiej masie urodzeniowej) i można powkraplać te wszystkie witaminy D i K. I byłam wolna. Piersi nie domagały się opróżniania, dziecko nie wisiało pół dnia przy nich, karmienie poranne załatwiał tatuś, a ja przewracałam się na drugi bok. Po pół roku powiedziałam, że od jutra nie karmię i przestałam, a mleko zniknęło. Bez żadnego wygaszania laktacji.
    Już pisałam u Isy chyba, że karmienie nie sprawiało mi żadnego problemu - gdyby cokolwiek się pojawiło typu pogryzione piersi, zapalenia, przesiąknięte koszulki, balony nadęte mlekiem po 3 godzinach, rzuciłabym szybko tę zabawę.
    Raz czy dwa jedna z piersi zrobiła się twarda - początki zatoru - najlepiej podziałało ściąganie przez partnera. Jeden dzień i wszystko było w porządku. Laktator nie miał wyczucia, skąd bardziej ciągnąć. I gdyby wtedy to mleko wypluwał (jak słyszałam, że niektórzy robią) to chyba by mnie to zabolało. To jest mleko do picia, a nie trucizna, czego tu się brzydzić? Oprócz tej potrzeby Jarek parę razy pił moje mleko. Ba, mieliśmy całą zamrażalkę zapasu i parę razy wykorzystaliśmy nadmiar do kawy. Jest naprawdę smaczne.
    Natomiast obcej kobiety nie wiem, czy bym wypiła. I był wolała dać dziecku sztuczne mleko, a nie obce.
    To ma dobroczynny wpływ, bo to są Twoje przeciwciała, ochrona przed zarazkami z Twojego domu, rejonu, a nie z całego kraju. I nie wiadomo też, co w takim mleku jest. Ktoś bada to mleko w banku mleka?
    Do mleka przechodzi wszystko z naszego otoczenia: np. oprócz dobroczynnych składników jest całkiem sporo ołowiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście mam takie samo podejście- wolę mm, niż mleko innej kobiety. Dlaczego? Nie wiem- chyba logicznie nie potrafię tego uargumentować. Po prostu nie jestem przeciwniczką mm, i jeśli okazałoby się, że nie mogę karmić swoim mlekiem ani z piersi, ani z butelki, to od razu sięgnęłabym po mm. I tyle.
      Co do próbowania i picia swojego mleka- to podobnie jak z mamką i bankiem mleka- nie wiem, kwestia psychiki? Bo nawet nie o obrzydzenie tu chodzi. Jakoś tak mam zakodowane, że to mleko dla malucha i już :) Chociaż, tak jak pisałam, mój Marcin wyrażał wielką ochotę, żeby go spróbować, także o obrzydzeniu z Jego strony mowy być nie może. I wiem, tak jak pisała Isa, że pijąc mleko krowie (które lubię i piję) wypijam pokarm cielaczka... Wiesz, teraz to mi dałaś do myślenia, z tym mlekiem. Sama nie lubię odpowiedzi: "Nie, bo nie"- a w kwestii wypicia swojego mleka, wygląda to tak, jakbym właśnie mówiła to nielubiane "Nie, bo nie"...

      Co do tego, o czym piszesz poniżej, wydaje mi się, że to nie jest kwestia wrażliwości. Może to raczej kwestia odporności? I jakiejś siły psychicznej?

      Usuń
    2. @ Wężon [- pewnie żeś proszona!:) ]

      Co do braku odczuwanej presji, wiesz, może Ty jakoś postawą, mimiką, pewnością siebie, cholera wie czym jeszcze, komunikujesz od razu rozmówcy, że "na pytanie grzecznie odpowiem, ale o dyskusji na ten temat i roztrząsaniu moich osobistych spraw nie ma mowy" i ludzie jakoś nie uszczęśliwiają Cię swoimi złotymi myślami na okołomacierzyńskie tematy. Bo jednak często odnoszę wrażenie, że dzieci w tym kraju traktuje się jak ogólnonarodowe dobro, co pozwala przeciętnej pani Krysi czy to dopytywać o karmienie piersią, czy to informować, że "przy takim wietrze dziecko powinno mieć czapeczkę" a ono tymczasem leży w wózku - o zgrozo! - z gołym łbem.

      @ Marta - Wężon nazwała to niewrażliwością, Ty sugerujesz, że to raczej odporność i siła psychiczna. A może po prostu charakter..? Ot, przykład osobisty - wiele razy miałam w tym półroczu do czynienia z wszystkowiedzącymi sąsiadkami w bloku, które siłą rzeczy często mi towarzyszą jak zjeżdżam z Dunią windą, albo też taszczę wózek do klatki. Jak Boga kocham, nie wiem skąd to upodobanie do nawiązywania pogawędek, wcześniej traktowały mnie jak powietrze i nawet na banalne "dzień dobry" nie raczyły odpowiadać, ale jak zaczęłam tułać się po klatce schodowej z dzieckiem, nagle stałam się wymarzoną odbiorczynią ich monologów na temat właściwego doboru garderoby (sławetna czapeczka :P) i innych mądrości związanych z wychowywaniem niemowląt. Grzecznie słucham, odpowiadam monosylabami, nie rzucam ostro "A co ci, babo, do tego?" i rozchodzimy się bez plucia jadem, ale potem opowiadam to mojemu O. w domu i buldoczę się, że ktoś obcy wpieprza mi się w sprawy, które go nie powinny obchodzić. Zatem to kwestia charakteru chyba no i wpojonej kultury osobistej, bo przecież mimo wewnętrznych protestów nie będę sztorcować obcej osoby. Niewykluczone jednak, że mojej kulturze osobistej i podejściu grzecznej pensjonarki któregoś dnia pęknie guziczek i z deka się sprują;)

      Mleko? Własnego spróbowałam. Ciekawa byłam, co zjada moja córka. Ot, kapnęło mi na rękę z butelki, nie miałam psychicznych oporów, by zlizać te krople, zamiast wycierać chusteczką a rękę dezynfekować;)

      Usuń
    3. Sama nie wiem, co to jest - może Warszawa? Naprawdę czasem mi się wydaje, że to trochę inny świat. Ludzie nie mają czasu na cudze sprawy?
      Nie byłam asertywna, ani niegrzeczna. Po prostu nigdy nikt, a już zwłaszcza obcy nie wystartował do mnie z radami odnośnie niemowlaka. Jedyne co czasem słyszałam to jaka śliczna i grzeczna.
      Za to niedawno parę razy się zdarzyło, że ludzie interweniują, jak dziecko płacze. Jedni straszą - dziad cię zabierze, jak będziesz tak krzyczeć, inni próbują przekupić i pocieszyć - o mamusia nie chce takiej ślicznej dziewczynce kupić lizaczka, to ja ci dziecko dam. A my usilnie uczymy Laurę, że płaczem wymuszającym niczego nie osiągnie. Ale jak babcie wnukom widzą takiego zalanego łzami aniołka, to nie wytrzymują.

      Usuń
    4. Och, te społeczne "interwencje", to ostatnio też jakoś częściej zauważam. I z jednej strony-szlag jasny mnie trafia, bo ci wszyscy "dobrzy" ludzie robią wodę z mózgu MOJEMU dziecku, z którym potem JA zostaję i muszę od nowa wszystko tłumaczyć, a z drugiej strony- zazwyczaj to są już naprawdę mocno wiekowi ludzie- niereformowalni pod pewnymi względami.

      Co do tej presji, to wiecie przemyślałam i poprzypominałam sobie to i owo, i rzeczywiście- to, co przeżyłam przy Elizie, mogę z całą stanowczością nazwać presją. Klasyka- pytanie czy karmię, odpowiedź, że nie (chociaż tak jak pisała Juti- no przecież nie głodziłam, ale wszystkie wiemy o jakie KARMISZ chodzi), i wtedy to już jazda bez trzymanki. Od razu zdziwienie i oburzone: "Dlaczego?! Nie wiesz jakie to ważne?" Potem miliard powodów na tak za karmieniem. I tak jak pisałam wcześniej- sama o sobie mówię, że jestem zwolenniczką karmienie piersią. Tylko dziś, kiedy nie jestem już tamtą zrozpaczoną, zahukaną Martą, myślę sobie, jakim prawem ci wszyscy ludzie, nie wiedząc dlaczego nie karmię, jak to się stało, czuli się uprawnieni do umoralniania mnie? Z jednej strony to właśnie jestem zła na siebie, bo czuję, że Im na to pozwoliłam. Z drugiej- wiem, w jakim byłam wtedy stanie, i nie było szans, żebym zebrała się w sobie, i powiedziała: DOŚĆ.
      Natomiast przy Lilce, urodzonej w 2012, nie nazwałabym tego presją, ale taką niezdrową ciekawością. Wszyscy nasi znajomi, rodzina, wiedzieli jakie problemy zdrowotne mieliśmy z Elizą, i kiedy Ich spotykaliśmy pierwszy raz po porodzie, nie pytali jak Lila- czy zdrowa, czy nie choruje jak siostra, tylko czy karmię!!! A już absolutnym hitem, który przejdzie dla mnie do historii, jest zachowanie sąsiadki z klatki obok- wyobraźcie sobie- środek lata, ludzie mają okna pootwierane, część siedzie na dworze, ja idę z wózkiem, a ta drze japę z drugiego piętra: KARMISZ JESZCZE?
      Na takie zachowania, znajduję tylko jedno określenie: to jest chore!!!
      Bo oczywiście- nie unikam tego tematu, ale nie wściubiam nosa w czyjś stanik, nawet jeśli chodzi o moją kuzynkę, czy bliską koleżankę.

      Usuń
    5. Leśna, no właśnie- jak to jest? Czy my mamy po porodzie wypisane na czole: Potrzebuję Twojej rady/opinii? Czasami mam wrażenie, że ludzie czują jakąś wewnętrzną potrzebę uświadamiania każdej świeżo upieczonej mamy. Tylko czy ktoś się pyta nas, czy my tego chcemy? Zwłaszcza, że część tych rad, to można między bajki włożyć, bo w związku z pielęgnacją, samym porodem, karmieniem, wszystko potrafi się bardzo szybko zmieniać- ot, choćby pielęgnacja pępka: przy Elizie kazano nam jeszcze używać spirytusu, a przy Lilce już absolutnie. A tych rad zazwyczaj udzielają panie w wieku naszych mam i starsze. No nic, chyba trzeba sobie zrobić domowy kurs asertywności :)

      Usuń
    6. Może to jakiś specyficzny rodzaj despotyzmu opartego na własnym doświadczeniu oraz niepohamowanej chęci pouczania tych mniej świadomych? Wiesz, coś w tym stylu: "Ja dziecko urodziłam/wykarmiłam/wychowałam to SIĘ ZNAM". W dodatku lepiej niż inni i nie omieszkam się swoją życiową mądrością podzielić"..?
      A może to też zakładanie z góry, że matka-debiutantka musi być najpierw wytresowana przez usłużne społeczeństwo zanim dostąpi zaszczytu profesjonalnego zajmowania się się własnym dzieckiem?;)
      Nie wiem, nie wiem... Ale jakby tak to niepytane o zdanie społeczeństwo zamiast uszczęśliwiać na siłę aforyzmami wzięło się za jakąś konstruktywną robotę, jakież PKB by wreszcie w tym kraju było! :P

      P.S. Domowy kurs asertywności? Jak najbardziej! I od swojego "domu" (niech będzie to metaforyczne określenie własnej rodziny, która też bywa niepozbawiona ciągotek do umoralniania) należałoby zacząć. Mnie początki trafiły się wściekłym latem, z upałami jak w tropikach i brakiem tlenu w atmosferze. Oczywiście nie stanowiło to żadnej przeszkody, by robić mi wymówki, że nie przykrywam dziecięcia puchatym kocykiem, ani też nie dopajam wodą z glukozą (bo blisko 40 lat temu, jak ja sikałam w pieluchy, to dzieci dopajano i należy zignorować fakt, iż moja córka pić tej cholernej wody ni hu hu nie chce). Takie wsparcie najbliższych, widzisz;)

      Usuń
    7. Heh, wiesz co z tą obsesją, czy aby na pewno dziecku jest ciepło (no bo umówmy się, że przy ponad 30stopniach na plusie, bez kocyka, nie może Mu być) to zdecydowanie coś jest na rzeczy. Moja mama zawsze była otwarta na wszelkie nasze sugestie i uwagi odnośnie współczesnej pielęgnacji/żywienia/wychowywania dzieci. Nigdy Ich nie kwestionowała, nie poddawała w wątpliwość, także bezpiecznie można było z Nią dziecko zostawiać. Babcia idealna? No prawie :p Przy całej swojej otwartości na nowinki, babcia miała (już Ją z tego na szczęście wyleczyliśmy) jeden defekt: "No zobacz jakie Ona ma zimne nóżki/rączki"... M-A-S-A-K-R-A! Mieszkamy na parterze, dodatkowo nasze dziewczyny nigdy nie przepadały za kapciami, Lila to nawet do skarpet musiała długo się przekonywać- no siłą rzeczy stópki miały chłodne. Tyle, że nic z tego nie wynikało. Poza kiepskim samopoczuciem babci :) Na szczęście ignorowanie Jej uwag podziałało- chociaż nie powiem- ostatnio przyłapałam Ją, jak sprawdzała Lilce rączki- czy ciepłe :)

      Usuń
  11. cd - nie dało mi dłuższego komentarza napisać, nie dziwię się. :)

    Karmiłam wyłącznie słoiczkami, w życiu żadnej papki dla dziecka nie ugotowałam. I nie prasowałam ubranek.

    Ludzkie dzieci są naprawdę bardzo silne. Pewnie z połowa dzieci na świecie żyje w bardzo nieciekawych warunkach i jakoś ludzkość nie wymarła, tylko powiększa się.
    To nam w bogatych krajach, ludziom z warstw żyjących praktycznie bez problemów finansowych (na jedzenie i dach nad głową starczy) poprzewracało się w dupach (excuse moi le mot), a na punkcie dzieci już kompletnie. Strach dzieci mieć, tyle obowiązków się z tym łączy.
    A dzieci rodziły się w Oświęcimiu, w getcie warszawskim i część przeżyła. W obozach dla uchodźców, Indiach, Chinach i Korei Północnej też są dzieci.
    Naprawdę nie jest łatwo zaszkodzić małemu dziecku.

    Dzieci ulicy zjadają spleśniała skórkę od chleba, a my się zastanawiamy, czy orkiszowy, czy razowy upiec. To nie ma żadnego znaczenia.
    I to te, które przeżyją ciężkie warunki opanują świat ilościowo, a nie nasze wydelikacone chucherka.
    O, i to na razie tyle w tej kwestii.

    Leśna, nie biczowałam się, to tylko hipotetyczne kije. Czasem myśl przemknęła, ale szybko znikła.
    Mozę ja nie widzę tych nacisków, bo jestem na nie niewrażliwa? Naprawdę nikt mnie nigdy nie zdenerwował wtrącaniem się (oprócz mojej mamy).
    Żyjemy bez ślubu, dziecko nieochrzczone, wyjeżdżamy na urlop bez niej (i nie tęsknię po dwóch dniach), zabrałam przykładnej żonie męża i ani nie mam z tych powodów dyskomfortu, ani nikt przykrości nie robi.
    Raz sąsiad, taki dość konserwatywny, powiedział na imprezie, że on nie rozumie, jak ludzie mogą żyć bez ślubu, sami to jeszcze, ale jak są dzieci, to tatuś i mamusia mają być małżeństwem. I po takich dzieciach od razu widać niepewność, niestabilność sytuacji itp. Jak mu Jarek z kpiącym uśmiechem powiedział, że nie jesteśmy małżeństwem i jakoś trzy lata tego nie zauważył, to mu mina zrzedła. Jemu zrobiło się głupio, nie nam. Takie edukowanie społeczeństwa. :)

    Beta jutro. W niedzielę zrobiłam test z moczu - 9 dpt - i wyszła tłusta krecha. Aż się przestraszyłam, że taka wyraźna tak wcześnie. Jutro rano test i jadę na betę. Zobaczymy co tam słychać. W ogóle przeprowadziłam eksperyment i robiłam testy co 3 dni. Chętnie bym też sprawdziła co się z betą wtedy dzieje, ale u mnie problemy z kłuciem zawsze.
    W dniu transferu krecha była dość wyraźna (po pregnylu), potem słabsza w 3 dpt, ledwie widoczna w 6 dpt i tłusta w 9 dpt (ale na teście innej firmy). Nie czuję niczego poza bolesnymi piersiami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, doczytuję tutaj - jak cudnie!!!! Trzymam kciuki za przepiękną wypasioną betę :)))))
      Ja nawet nie wiedziałam, że miałaś transfer - weź Ty kobieto zacznij blogować, noo! :)

      Usuń
    2. Tłusta krecha dobrze wróży:)
      Dawaj znać jutro po becie!

      Usuń
  12. Leśna na moje jesteś niesamowita. Ja sobie nawet nie wyobrażam co ty musialas przejść z tymi cyckami! Wszyscy dokoła martwią się o dziecię ( nie ważne, jak karmisz, ja wciąż słyszę, że daje Klopsikowi starego cyca i kiedy wreszcie dam mu słoik - front teściowej, z wyprawka do karmienia papkami na Mikołajki i pytaniami czy już je zjada choć ledwo co skończył 4 m-ce, no ale to ten wiek na sloiczkach widnieje) a kto zastanowi się nad matką? Mało kto, najwyraźniej. A ty na prawdę walczylas i wybralas najlepiej - spokój dla was obu :-) i zgadam się, że dużą rolę odgrywa tu fart lub jego brak. Słyszałam też cholerka ze aby ssak ssal to musi umieć zwinąć język w trąbke - ale ile w tym prawdy? Nie wiem.
    Co do cc, to i ja nie umiem powiedzieć, że Klopsika Urodziłam, zawsze się zawaham... Ale za to nie jesteśmy goloslowne mówiąc, że dalybysmy się za nich pokroić ;-)
    Kurcze, jeszcze tyle chciałabym napisać ale zawsze jak mam wene, to Klopsik wzywa no i do tego wpadłam w przedświąteczny niedoczas... Ściskamy mocno
    Itsallinmyhead

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to dajesz "starego" cyca? W sensie, że taka wiekowa dama z Ciebie? Ej, no bez jaj...;)
      Z tym zwijaniem w trąbkę to raczej bujda na resorach. Duńka ozór zwija w trąbę a nie w trąbkę a ze ssaniem, sama widzisz, średnio wyszło.
      Fajny tekst, o tym, że dałybyśmy się za własne dzieci pokroić - boskie!
      Pisz resztę, jak Klopsik padnie na nocne spanko i ogarniesz się przedświątecznie!:)

      P.S. Cyferki na słoiczkach jako wyznacznik tego, KIEDY należy zacząć paść dziecinę schabowym z kapustą, mam w głębokim poważaniu. Pediatra nam nakazała zacząć akcję z rozszerzaniem diety na początku 5. miesiąca. Spróbowałam raz, choć intuicja darła japę, że czekaj kobieto, to się nie uda, no... i nie poszło. Wrzuciłam na luz i uznałam, że moje dziecko z jednej sztancy z innymi dziećmi nie jest, i skoro stawia opór przed pchaniem jej w paszczę łyżeczki, trzeba odpuścić i spróbować kiedy indziej. "Schabowym z kapustą" połaskotałam zatem jej żołądek w szóstym miesiącu, dając jej słoiczki z czwórką. Żyje i ma się świetnie (najlepiej świadczy o tym dźwięczny i dobitny wokal;)) Pomijając kwestie stricte medyczne, na których znam się jak wół na balecie, po wyjściu z poporodowego otępienia uznałam, że najpierw będę słuchać siebie, a pediatry - na dalszym miejscu. Z resztą narodu, który tak ochoczo pacha się ze swoimi dobrymi radami trzeba zrobić to samo - wyekspediować na dalsze pozycje w kolejce;)

      Usuń
  13. Na dole piszę, bo to czytanie nowych odpowiedzi do już przeczytanych postów trochę męczące jest.

    Właśnie zadzwonił Doktor Małomówny, szlag by to trafił. Wynik dodatni wyszedł i tyle, zgaduj ile. A w pracy jestem i nie chciałam dopytywać. Tyle samo czasu zajmuje powiedzenie 42, co wynik dodatni.
    Żadnych następnych badań, powtórki bety (ciekawe dlaczego, powtórzyć sama dla siebie?), leki tak samo, wizyta za 12 dni.
    Wczoraj wieczorem robiłam test i krecha konkurowała z tą kontrolną.
    Teraz to się boję, że bliźniaki. Zawsze muszą być jakieś schizy. :)
    Przy mojej kiepskiej macicy i skrajnym wcześniaku, wolałabym nie zwiększać ryzyka dwoma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję z całego serca!

      Usuń
    2. No to malinowo, Wężon!:)
      Myślę, że nie zaszkodziłoby przekręcić do Małomównego i zażądać bardziej konkretnej informacji niż enigmatycznego "beta pozytywna", a poza tym pewnie na Twoim miejscu dodatkowo robiłabym tę betę po raz drugi.
      Schizom staraj się nie dawać, w końcu nie sądzę, żebyś miała te bliźniaki prawdopodobne. Moje kreski-kumpelki tych kontrolnych na każdym zrobionym ponad rok teście też były jakby je ktoś wyboldował. A Duńka wyhodowana pojedynczo;)

      Usuń
  14. @Wężon - Gratulacje!!!

    @Leśna - no to sobie poczytałam tomiska opasłe komentarzy... Dodam na koniec szybciutko swoje trzy grosze w kwestii rodzenia. Wiesz, doskonale Cię rozumiem, z tym ABSURDALNYM poczuciem, że nie urodziłaś. Ja mam podobną schizę i żal do siebie, że nie miałam tyle odwagi, by choć spróbować naturalnego porodu. Gdybam sobie, ale wydaje mi się dziś, z perspektywy kanapy, że gdyby postanowiono mnie w trakcie porodu pociąć, to bym odetchnęła z ulgą, że dalej nie muszę się męczyć. A potem, żeby sobie dowalić jak należy, żałowałabym, że od razu na CC się nie zdecydowałam, ha ha.

    Żałuję, że brakuje mi zaufania do siebie, do "Losu" i tego poczucia, z którym łatwiej żyć, że zawsze jest dobrze, tak, ja miało być. Może mi to kiedyś minie. Dziś akceptuję to, że smrodkiem za mną chodzi zdanie doktorka: "wystarczy tylko pchnąć"

    A z innej beczki, koleżanko lingwistko, zauważyłaś, że w innych językach mówi się: ich wurde geboren, I was born... To tak ładnie wpisuje się w cesarzątka :)

    Cmok w bok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie żeś wyłuskała te lingwistyczne przykłady:) W naszym polskim "urodziła(e)m się" jest mnóstwo jakiejś takiej indywidualności, trochę butności "SIĘ urodziłam! Nikt za tym nie stał, sama to sprawiłam!";)
      W "urodziłam [dziecko]" z kolei są krew, pot, łzy i wielki wysiłek, które to jakoś tak automatycznie powiążemy prędzej z porodem naturalnym niż cc - i jest w tym jakaś taka swoista, nie wiem, semantyczna niesprawiedliwość(?)
      Ale "zostałam urodzona" - oooo.... powiedziałabym, że to jedno z najbardziej dyplomatycznych językowych rozwiązań;)

      Ja mam to poczucie, że nic nie dzieje się z przypadku. Mam to wewnętrzne przekonanie, że to, co się dzieje i JAK się dzieje, nawet jeśli jest trudne do zaakceptowania, widocznie jest optymalnym rozwiązaniem, optymalną wersją rzeczywistości. Problemem dla mnie natomiast jest żal, który często najpierw muszę przepracować, żal o to, że do tego, co jest teraz nie udało się dojść od innej strony.

      Usuń
  15. Dziewczyny, betę sama odebrałam, nie będę się prosić. Jaką miałyście tę pierwszą i w którym dniu?
    Leśna, u Ciebie udało się naturalnie, więc bliźniaki mało prawdopodobne. A mnie jednak wsadzili dwa, podobno dobre, zarodki. I już w 9 dniu krecha była gruba. I beta jest wysoka. Powiem ile, jak poznam Wasze. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa... no, że miałaś podane dwa to nie wiedziałam. Ale skoro taką podjęliście decyzję, to chyba gdzieś tam głęboko z ewentualnością dwójeczki potomstwa jesteście pogodzeni..? W każdym razie nie schizuj, póki nie ma o co.

      Co do bety, cóż... Nie porównamy sobie. NIGDY bety nie robiłam;)

      Usuń
    2. Gratulacje serdeczne :) Ja betę robiłam za każdym z trzech razy, ale niestety dość późno (coś koło 18 dc.) i to już były wartości w setkach i tysiącach... trudno będzie porównać z wczesną... Liskęęę pytaj! :)

      Usuń
  16. Decyzja, nie decyzja żarty jakieś. Teraz to jest taka taśma w tych klinikach, że nikt z Tobą nie rozmawia. W tym wieku daje się dwa i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam. Cóż, wygląda to na podejmowanie świadomego ryzyka.

      Usuń
  17. O! Co tu się pod tym postem podziało! Ale dyskusja!
    A ja po miesiącu (od napisania) wróciłam do Twojego postu, żeby poczuć tą wspólnotę w niedoli...
    Teraz rozumiem ten post znacznie lepiej. Przechodzę mniej więcej to samo (może też opiszę to u siebie...). Źle mi z tym cholernie. Ale muszę się pozbierać i dalej do przodu.
    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam nadzieję, że ominą Cię te problemy:(
      Wiesz, w tym poście i tak jest opisana tylko część tej mojej mlecznej historii bez wdawania się w techniczne detale, może więc coś, czego ja próbowałam (np. w kwestii wspomagania laktacji itp.), dałoby Ci jakąś wskazówkę, o ile wciąż walczysz o karmienie piersią dzieci.
      Gdybym mogła Ci jakoś pomóc, czy to dzieląc się własnym doświadczeniem czy po prostu "wysłuchując", adres mailowy znasz.

      Bardzo mocno Cię ściskam w poczuciu absolutnego zrozumienia :*

      Usuń