A jak ambiwalencja
No bo niby białe, ale
przecież też i czarne. Prosto, ale też kręto. Radość i poczucie szczęścia
odparowują z całej powierzchni ciała, ale w warstwie podszewki czai się strach,
w głowie panoszą się węże, jasne, dobre myśli bywają zakłócane poczuciem
niepewności, braku dostatecznych umiejętności (po
co ja się w to pchałam..?) i
ogólnego „Nie dam rady”.
Ambiwalentne uczucia
towarzyszą od samego początku i w różnorodnych kontekstach.
Rzadko kiedy chyba jest
się tak blisko stanu szaleństwa umysłowego, jak właśnie w ciężarnej
rzeczywistości.
B jak brzuch
Najpierw płaski naleśnik.
Potem wskutek działania hormonów/leków/zatrzymanej wody i grom wie jeszcze
czego wystaje krągłym sierpem. Przyciąga ręce jak magnes.
- Od kiedy wiemy, że jesteś w ciąży, bardzo często
trzymasz ręce na brzuchu... –
zauważył O. już na samym początku.
Nie zdawałam sobie z tego
sprawy. Kompletnie nieuświadomiony gest.
Potem przez wiele tygodni
stagnacja – brzuch zdaje się być wciąż taki sam, choć sumiennie pstrykane zdjęcia
poddane uważnej analizie przez brzucho-właścicielkę zdają się pokazywać powolne
wzrastanie małej piłeczki.
Ale by to zauważyć,
potrzeba sokolego, wyczulonego wzroku Głównej Zainteresowanej.
A potem, któregoś
poniedziałku bądź środy czy też innego piątku wstaje się rano, a tu wyraźne
ciążowe krągłości. Guziki trudniej dopiąć w newralgicznej strefie, przyjemny
dla oka łuk w polu widzenia, a z profilu istny Pan Kleks kreską Jana Marcina
Szancera…
Potem to już z górki.
Zaawansowana lustrzyca, „Kochanie, obetnij mi paznokcie, bo nie
sięgam”, wyrafinowane techniki wstawania z łóżka (obrót na bok, wdech-wydech, dźwignięcie się na
łokieć, wdech-wydech-stęknięcie, pozycja siedząca osiągnięta (FANFARY!),
wdech-wydech-zipnięcie-wdech-wydech, doturlanie się na pupie do krawędzi łóżka
i kiełkujące w głowie marzenie o posiadaniu na prywatny użytek własnego
respiratora…), przesunięty środek
ciężkości powodujący wdzięczny kaczy chód z bujaniem się na boki i „Nic nie szkodzi, że daleko do stołu, postawię
sobie tę filiżankę na brzuchu”.
Własna też, bo po jakimś
czasie normalny i zrozumiały staje się stan poirytowania ciążą, która zdaje się
trwać od zawsze i już na zawsze.
Jednak cierpliwość
najbliższego otoczenia, w tym kluczowej postaci, czyli Sprawcy tego ciążowego
stanu, jest chyba jeszcze istotniejsza dla przebrnięcia przez dziewięć miesięcy
w stanie względnego psychicznego zdrowia.
Bez anielskiej
cierpliwości O. już dawno zamordowałabym samą siebie.
D jak dziewiąty
Dziewiąty miesiąc jest
torturą.
Dziewiąty miesiąc jest
formą dobicia, skopania leżącej.
Jej
ciało już nie daje rady dźwignąć więcej, jej głowa pęka od nadmiaru myśli.
Nadmiar ów nijak nie chce się przełożyć na nadmetraż, bo tego w głowie brak. Głowa
jest maltretowana zmęczonymi myślami niczym przyciasne mieszkanie zagracane
zbytnią ilością mebli i bibelotów.
Dopiero teraz zauważa się, jakże wygodnie,
jak lekko żyło się do tej pory. Nie martwiąc się o to, czy znajdzie się
odpowiednie buty, by wcisnąć w nie spuchnięte buły będące jeszcze niedawno
normalnymi nogami… Nie rozmyślając nad logistyką robienia zakupów, bo przecież
jeszcze niedawno w jednej ręce cztery kilo kartofli, a w drugiej cukier, mąka,
dwa litry mleka, kilo jabłek, szczypior i trzy kostki twarogu, a przecież teraz
kręgosłup wygina się w ósemkę na samą myśl o dźwiganiu w ręce pęku kluczy do
mieszkania…
Surwiwalowy obóz w środku
dżungli bez scyzoryka, sznurka i zapałki to pestka przy dziewiątym miesiącu.
Tam nikt nie każe dźwigać trzech kilo potomka (nie licząc już nawet wagi
tymczasowego lokum wraz z umeblowaniem). Nikt nie musi uczyć się technik
oddychania, gdy tlen nie dopływa do choćby jednego, ściśniętego w kłębek płuca,
bo tenże potomek ćwiczy gimnastykę artystyczną robiąc wymachy między matczynymi organami wewnętrznymi, od czego świeczki w oczach stają. Nikt nie każe latać siku co pół
godziny i doświadczać znienawidzonego uczucia, że ledwo człowiek podnosi cztery
litery z tronu, to czuje, że i tak znów ciśnienie rozpiera mu pęcherz, jakby
ten nie zdążył zarejestrować żadnej ulgi.
I w końcu, nikt nie każe
tak bardzo umęczyć się codziennością, by marzyć już wreszcie o urodzeniu, gdy
jednocześnie tak bardzo obawia się człowiek finału, że gotów by był zszyć się
tu i ówdzie na okrętkę i dopiąć na trzy agrafki, byle nie musieć przeżywać
porodu…
E jak empatia
Towar pożądany,
najczęściej niestety deficytowy. Bywa
śmiesznie, lecz zdecydowanie częściej żałośnie.
Nie wiem, nie wiem…
Niesprzyjający klimat? Genetycznie niedorobione pokolenie? Kiepskie standardy
wychowawcze stosowane w dzieciństwie?
Faktem jest porażająca znieczulica i wzrok sięgający ledwie-ledwie do czubka nosa.
Własnego jedynie.
Prawdziwe zażenowanie wzbudza we mnie konieczność organizowania specjalnych społecznych akcji mających na celu uczenie cywilizowanych ludzi w cywilizowanym, rozwiniętym kraju tego, by ich wzrok sięgał choć centymetr poza ów nos.
Cała ciąża jest niczym
innym jak zwykłym, fizjologicznym stanem. Etapem, przez które przechodzi ciało.
Taki niby zwyczajny, doskonale już poznany proces cechujący się stałym schematem zdarzeń
i przewidywalnością.
A jednocześnie tyle w tym
nieznanego.
Magicznego.
G jak grubas
„Cześć,
grubasie!” rzucane dowcipnie (w zamyśle autora) pod moim adresem od początku ciąży, gdy
jeszcze upływu długich tygodni trzeba było, bym dorobiła się widocznej piłki
doczepionej do korpusu, od samego początku było przeze mnie szczerze znienawidzone.
Owszem, w ciąży czeka się na tę widoczną oznakę odmiennego stanu, ale ja nigdy
nie należałam do tych, które wypychają powłoki brzuszne przed siebie, by
jeszcze bardziej wyglądać na ciężarną niż to w ogóle fizycznie możliwe. Za to zrobiłam się przewrażliwiona na tle
wszelkich „pieszczotliwych” grubasków,
wielorybków i innego tego typu określeń. Ludziom chyba się wydaje, że tycie w
ciąży dla każdej kobiety jest czymś wyczekiwanym, z czym jest się w pełni
pogodzoną.
Otóż nie.
Mnie było (nadal
jest!) bardzo trudno pogodzić się ze wszystkimi zmianami, jakim musiało
podlegać moje ciało.
Muszę je wszystkie tolerować, ale
nie lubię świadomości utraty kontroli nad swoją fizycznością.
Poczucie własnej
atrakcyjności wraz z postępującymi miesiącami także przechodzi istną próbę
charakteru.
Apeluję zatem do
postronnych: nie traktujcie ciężarnych jak małe dzieci, którym podszczypuje się rozkosznie okrąglutkie policzki ćwierkając słodko „Mój
ty pulpeciku…”.
Przecież jesteśmy normalnymi kobietami, które chcą się sobie podobać. I dla innych też miło jest stanowić przyjemny estetycznie widok... Jesteśmy kobietami, których miłość własna cierpi na widok własnego odbicia w lustrze - widoku niezgrabnego, coraz bardziej nieporadnego ciała.
Trudno z tym się w pełni pogodzić.
Przynajmniej w moim przypadku.
H jak hormonalna
jazda bez trzymanki
Marynowana pieczarka, kiszony
ogóreczek, a do tego kanapka z dżemem śliwkowym.
Łzy jak grochy podczas
oglądania przygód czeskiego Krecika plus
znudzone ziewanie podczas horroru.
Stan fizycznego wycieńczenia po przejściu 20
metrów do kiosku po gazetę.
Trzygodzinna drzemka po obiedzie.
Bezsenne
przewracanie się z boku na bok w nocy.
„Nienawidzę
cię! Kocham cię! Przestań mnie wkurzać! Przytul mnie! Zostaw mnie! Niech ta
ciążą już się skończy… Nie chcę rodzić, będę tak chodzić do emerytury!”
Gdybym pracowała jako agentka
w tajnej sekcji jakiegoś wywiadu i odpowiadała za psychiczne łamanie pojmanych
indywiduów, podawałabym im zastrzyki z ciążowym hormonalnym koktajlem.
Pierwszorzędny środek, by do szczętu ogłupić i złamać psychicznie.
"Cześć Grubasie"- przysięgam, że jak jeszcze raz usłyszę te słowa do mnie skierowane, to zamorduję. Przysięgam. Łączę się w bólu;)
OdpowiedzUsuńJa od razu po pierwszych kilku takich powitaniach uprzedziłam lojalnie, że "jeszcze raz to usłyszę, przegryzę tętnicę temu, kto mnie grubasem śmiał nazwać". Podziałało. Teraz co najwyżej słyszę: "Cześć, gru...yyyyy... cześć, Leśna" po czym delikwent, który cudem właśnie uniknął strasznej śmierci, siada w najodleglejszym kącie pomieszczenia. Byle dalej ode mnie;-)))
UsuńWszystko TAK. Dzisiaj jakoś szczególnie D i E... O.o
OdpowiedzUsuńPrzy wstawaniu(między leżeniem na boku a podniesieniem się na łokciu) niebywale pomaga mi pozycja kolankowo-łokciowa. Bywa, że po którymś nocnym powrocie z toalety...zasypiam w tej eleganckiej pozie, żeby 3800 syna uwolniło choć na moment narządy wewnętrzne
Bajka, pomyśl no sobie, że mogłoby się przecież zdarzyć, jak w "Misiu":
UsuńPan w kolejce: ... Jestem lekarzem pediatrą.
Ochódzki: Jaa... przecież syn... tłumaczę Panu!
Pan w kolejce: Ile waży syn?
Ochódzki: Dwanaście kilo.
Pan w kolejce: Dwanaście?!
Ochódzki: Yhym...
Pan w kolejce: Słuszną linię ma nasza władza..."
... ciesz się, że to tylko 3800;-)))
I jeszcze jedna myśl pocieszająca, którą sobie lada moment wyryję złotymi zgłoskami na ścierce: po dziewiątym miesiącu dziesiąty ciążowy już NIE nastanie! Czyli jest światełko w tym tunelu:)
:D jakież to proste a jakie genialne!
UsuńA znacie teorię o brakujących 10, 11 i 12ym miesiącu ciąży? Na szczęście można je przechodzić już z dzieckiem na ręku, a nie w brzuchu;) Jakby co, to odsyłam do "Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy" Harveya Karpa.
UsuńTaaa... czwarty trymestr, co? Całę szczęście, że ów już z dzieckiem po drugiej stronie brzucha, bo po przebrnięciu przez 9. miesiąc byłabym już chyba tylko zdolna do leżenia w pozie "wyrzuciło orkę na brzeg"...
UsuńP.S. Harvey dobrze w książce prawi! Obym tylko umiała te jego metody zastosować w życiu i znalazła magiczny wyłącznik płaczu zanim się naszym sąsiadom zatyczki w uszach zwulkanizują;)
Do mnie też przemawia:)
UsuńHeh - Pan Kleks genialny :)
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że 9 miesiąc i ten ciężar, to uczucie, że już nie dam rady! jest bardzo potrzebny. Bo się BARDZO chce już urodzić. I chyba łatwiej to przyjąć...
A swoją drogą - pocieszcie mnie. Byłam taka dumna z moich 14 kilo w ciąży (że nie tak dużo). A okazuje się, że 4 ostatnie ciąże z mojej pracy w najgorszym wypadku liczyły sobie 8 kilo przed porodem! Jezuu, no jak?
Juti kochana, lecę pocieszać - 37. tydzień, 11,5 kg do przodu i... nie wiadomo ile jeszcze przybędzie, bo przecież może. Choć każdy dodatkowy kilogram doprowadza mnie do szewskiej pasji, obiektywnie patrząc muszę uczciwie przyznać, że przecież wcale nie przybrałam ponad normę, wręcz przeciwnie - w normie jak najbardziej się mieszczę. I Twoje 14 kilo też nie ma mowy, by rozpatrywać w kategoriach "o matko boska!". To raczej te mizerne 8 kg u Twoich znajomych jest niepokojące. W każdym razie moja położna twierdzi, że taki przyrost wagi jest zbyt mały (oczywiście wziąwszy pod uwagę, że waga początkowa nie stanowi normy dla konkursowego tucznika).
UsuńMówisz, że właśnie o to chodzi, żeby tak bardzo mieć już dość, by bardzo, BARDZO chcieć już urodzić? Wiesz, jak dziś usłyszałam, że z najbliższego pobytu w szpitalu mogę już wrócić rozpakowana, to poczułam, że uda same mi się zaciskają i że wcale a wcale nie jestem gotowa na dziecko po TEJ stronie brzucha... Czemu ta cholerna głowa nie nadąża za resztą ciała..?
mam wrażenie, że co położna, co lekarz to inna "norma" :) Jak dzieć zdrowy, Ty zdrowa to chyba wporzo? Ale rzeczywiście - raczej to 8 kg niepokoi.
UsuńU nas stan wyjściowy 50 kg w butach, teraz na boso 66,7 a doktór i tak narzeka, że mało O.o (bo gdyż - między biustem a brzuchem spod skóry wystają mi żebra, obrączka z palca się zsuwa i generalnie od dziecka w dół te kg się umiejscawiają a tego chyba zza biurka nie widzi doktór...)
Wywlec doktora zza biurka! Wywlec doktora zza biurka! (co skandując podkreślam tłuczeniem spuchniętą dłonią w blat stołu)
Usuń:P
Nie ma sie czego bac. Wszestkie musimy kiedys przez to przejsc. A tatus sam powinien czesciaj ukladac woje dlonie na twoim brzuszku. Zrozumie jakie to przyjemne :)
OdpowiedzUsuńTatuś nie tylko z namaszczeniem umieszcza na mym brzuchu ręce, ale też przykłada do niego twarz, przez co zdarzyło mu się już parę razy zarobić z liścia od własnego dziecka;)
Usuń