Niech podniesie rękę w
górę ta, która nigdy, ale to nigdy
jeszcze nie natknęła się na jakiejś
stronie/portalu/blogu i kij wie jeszcze czym na jakąś zaskakującą informację w
kontekście swoich praw (aktualnych bądź też mających być w kręgu ścisłych zainteresowań
w najbliższym czasie).
No..?
Pewnie żadna z Was
nie siedzi teraz w pozie à la Statua Wolności z kończyną ku górze.
Ja też pewnie nieraz
jeszcze rozdziawię dziób nad jakąś informacją i zaklnę w myślach „Że też nie wiedziałam wcześniej!”, ale
skoro kolejne Ciężaróweczki zakwitają na tym blogowym poletku, postanowiłam
zebrać do kupy parę informacji, które być może dla niektórych z Was (choć
raczej tych, które są na początku swojej ciążowej drogi) okażą się przydatne.
Jedziemy zatem z tym
koksem.
Bezpłatna opieka zdrowotna
Każda ciężarna ma do niej prawo przez całą ciążę, przy
porodzie i w czasie połogu. Ubezpieczenie wcale nie jest warunkiem, jako że
owej opiece podlegają także ciężarne nieubezpieczone. Do formalnych wymogów należą
jedynie: posiadanie polskiego obywatelstwa oraz zamieszkiwanie na terenie naszej drogiej RP. Bezpłatne
świadczenia medyczne gwarantuje rozporządzenie Ministra Zdrowia zwane standardem okołoporodowym.
Warto dokładnie poczytać nie zrażając się czasem kilometrowymi konstrukcjami stylistycznymi i bełkotliwymi sformułowaniami. Wśród tego językowego bagna da radę wyłowić naprawdę przydatne rzeczy (m.in. wykaz zalecanych badań do wykonania w ciąży – idealny, by sprawdzić czy enefzetowski lekarz nie miga się od skierowania na coś, co należy nam się jak psu zupa).
Uprawnienia
szczególne
Bywają też ciężarne,
którym przysługują dodatkowe, szczególne uprawnienia. O tym, komu dokładnie
nasze opiekuńcze (ekhem, ekhem…) państwo może przychylić nieba i jakim papierkiem
na dowód na to, iż owo niebo nam się należy, trzeba machnąć emanującemu empatią i chęcią pomocy urzędnikowi więcej tutaj.
(tak na marginesie, w tym samym serwisie – o,
dokładnie tu
– można generalnie sporo sobie poczytać
na temat własnych praw jako pacjentów).
U zębologa
Mój lekarz ogólny, o
wstydzie!, pojęcia o tym nie miał (bądź też udanie rżnął głupa), lecz faktem
jest, że gdy zaszłam w ciążę powinien był grzecznie mnie poinformować, że w
związku z wstąpieniem wśród pienia anielskiego w zastępy ciężarnych,
przysługiwać mi będzie zwiększony pakiet
świadczeń gwarantowanych u dentysty. W ramach NFZ oczywiście. Cóż, wyszukałam
więc sobie co trzeba sama i niniejszym informuję, iż istnieje tak pasjonujący dokument
jak Ustawa o świadczeniach opieki
zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (tutaj pełna treść)
, w którym to o przysługującym prawie do dodatkowych świadczeń
stomatologicznych mówi art. 31. Co nam przysługuje? A na przykład rozszerzone
leczenie kanałowe oraz dodatkowe materiały stomatologiczne. W celu ogarnięcia
całości tematu polecam lekturę załączników do rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu leczenia stomatologicznego.
(A propos zębów, ciąż i dentystów. Ze dwa miesiące
temu miałam okazję wczytać się w arcyciekawy artykuł w prasie medycznej traktujący
właśnie o opiece stomatologicznej nad ciężarnymi. Wynikało z niego, że niewiedza tak o właściwej
profilaktyce w czasie ciąży, jak i o przysługujących rozszerzonych
świadczeniach jest skutkiem głównie braku informacji ze s trony lekarzy
ogólnych. Ponury to wniosek doprawdy… A
o czym jeszcze miałam okazję dowiedzieć się z owego tekstu? Ano, że zgodnie z
wyobrażeniami dentystów na temat idealnej opieki nad ciężarnymi, te powinny zgłaszać
się na wizyty co najmniej dwukrotnie w czasie ciąży i co pół roku po porodzie,
że akcje profilaktyczne powinny obejmować liczne działania – m.in. profilaktykę
fluorkową i żucie gum z ksylitolem. I tu najciekawsza rzecz w tym kontekście:
ksylitol (bezpieczny w ciąży)hamuje wzrost bakterii, zmniejsza demineralizację
oraz produkcję kwasów, opóźnia transmisję bakterii kariogennych na dziecko po
porodzie (!). Iście bombowe wyniki przytoczono na koniec tego fragmentu. Otóż
dowiedziono, że u dzieci tych mam, które po porodzie żuły gumy z ksylitolem 3-4
razy dziennie przez 5 minut do ukończenia przez dziecko 2. roku życia,
nastąpiła 70% redukcja próchnicy w porównaniu ze stosowaniem lakieru
fluorkowego. Nie wiem jak Wy, ale ja ruszam po nafutrowaną ksylitolem gumożujkę;))
Położna
Kobitki, ile z Was ginekolodzy
prowadzący Wasze ciąże poinformowali mniej więcej na półmetku, że macie prawo
zgłosić się do położnej nie czekając na urodzenie dziecka?
No właśnie…
Teoretycznie to od nich powinnyście uzyskać tę informację, w praktyce raz
jeszcze okazuje się, że naprawdę trzeba uważnie czytać wszelkie dostępne artykuły,
dokumenty i rozporządzenia, inaczej
lekarz nabiera wody w usta, a my pozostajemy nieświadome swoich praw niczym
rasowe sieroty.
Zatem.
primo – Położna ma takie samo prawo sprawować opiekę nad ciężarną, jak ginekolog-położnik.
Mówi o tym wspominany już w tym wpisie tzw. standard
okołoporodowy.
secundo - Jeśli decydujemy się na lekarza
jako osobę sprawującą nad nami opiekę w ciąży i tak przysługuje nam prawo do
wizyt położnej środowiskowej jeszcze przed
porodem. Ba, tymi wizytami możemy się nacieszyć naprawdę do wypęku, jako że od 21. tygodnia przysługuje
jedna wizyta tygodniowo, a od 32. tygodnia aż dwie w tygodniu. Oczywiście o ile odczuwamy taką potrzebę. Położna ani karabinu przy głowie trzymać nam nie będzie
ani wymuszać otwierania jej drzwi własnego domu. To tylko prawo (choć skądinąd
bardzo wygodne i pożyteczne), nie obowiązek.
tertio - O tym, w jakim trybie można zorganizować sobie takie wizyty trochę tutaj,
a na tej stronie można pobrać wzór deklaracji oraz instrukcję jej
wypełnienia.
Ze swojej strony mogę
gorąco polecić taką formę przygotowywania się do porodu i samej opieki nad
dzieckiem. Szczególnie okazuje się to pomocne w sytuacji podobnej do mojej,
czyli gdy wskutek różnych komplikacji (i zdrowotnych i logistycznych) nie udaje
się zapisać do szkoły rodzenia.
Z położną można umówić się na dogodną dla nas
porę, zapytać o wszelkie nurtujące kwestie, poprosić, żeby przyniosła w ramach
demonstracji lalkę i poinstruowała nas, jak się toto „myje” lub „przewija”.
Jasne, nie bądźmy naiwne, taki suchy trening na nieruchawym, gumowym bobasie,
pozbawionym wierzgających kończyn i efektów akustycznych to nie to samo, co
pielęgnacja żywego noworodka, ale w jakimś tam stopniu na pewno trochę nas
uspokoi napawając przekonaniem, że
naprawdę jest to rzecz do ogarnięcia:)
O, albo weźmy takie karmienie na przykład.
Wyobrażacie sobie obnażanie się na zajęciach w szkole rodzenia w obecności
kilku(nastu) innych par celem rozwiania jakichś wątpliwości z tym związanych?
No właśnie.
A przed swoją położną, we własnym domu, nie czułam się ani trochę
skrępowana, gdy pełna niepokoju o to, czy mam bufet o właściwych parametrach poprosiłam, by położna ów fachowym okiem obrzuciła z bliska i ukoiła moją niepewność.
(- Po czym poznać wklęsłe lub płaskie brodawki? – spytałam grobowym głosem po przetrząśnięciu połowy internetu i
nabraniu ponurego przekonania, że – cholera ciężka – pewnie takie właśnie mam i
będzie problem z karmieniem.
- A co, coś nie tak z piersiami? –
położna na to.
- Skąd! Idealnie pasują do ręki! –
wyrwało się O. spontanicznie.
:P)
Plan porodu
Tak, jest coś takiego. To
znowu coś, do sporządzenia czego mamy prawo, a szpital (przynajmniej
teoretycznie) ma zakichany obowiązek to respektować. A jeśli owo uszanowanie
naszej woli i życzeń wykroczy poza możliwości personelu, to rzecznik praw
pacjenta nie będzie narzekać na brak zajęć.
O tym, co to takiego, co
w nim zawrzeć i garść konkretnych podpowiedzi na stronie Fundacji Rodzić po Ludzku.
Teoretycznie sporządzony plan
porodu = poród zgodny z własnym wyobrażeniem i w zgodzie z obowiązującymi prawnie standardami.
A jednak nie taki
różowo-lukrowany plan porodu, jak go malują.
Nie dalej jak parę dni
temu miałam okazję zabłądzić na niezwykle ciekawy blog pani będącej radcą
prawnym. Autorka bloga specjalizuje się głównie w prawie medycznym i niejeden wpis
pożarłam tam z wypiekami na twarzy. Jednakże zmroziła mnie notka na temat
nieznanych standardów okołoporodowych.
O co chodzi?
Cytuję:
„Aby móc rodzić zgodnie
ze standardami poród musi być fizjologiczny. Czyli musi to być: spontaniczny
poród niskiego ryzyka od momentu rozpoczęcia i utrzymujący taki stopień ryzyka
przez cały czas trwania porodu, w wyniku którego noworodek rodzi się z
położenia główkowego, pomiędzy ukończonym 37. a 42. tygodniem ciąży, i po
którym matka i noworodek są w dobrym stanie.
Uzasadniona konieczność
ingerencji w naturalny proces ciąży lub porodu, w szczególności leczenie
cukrzycy ciężarnej, znieczulenie farmakologiczne, poród zabiegowy, oznacza, że
ciąża lub poród wymaga zastosowania dodatkowych procedur wykraczających poza
standardy.
Ciężarna, u której
występuje ryzyko powikłań przedporodowych lub śródporodowych może zapomnieć o planie porodu. Jej
standardy obejmować nie będą.”
(pełna treść wpisu
tutaj)
Cóż, dobrze mieć tę wiedzę. Niemniej, dobrze by było nie zakładać z góry, że coś się po drodze pokiełbasi i plan porodu przyda nam się jak grzebień łysemu. Sporządzamy zatem plan, pełne jasnych i optymistycznych wizji jedziemy na porodówkę, rodzimy sobie potomka, a potem to już macierzyński lukier, cukier i bita śmietana;)
Komunikacja
miejska i sklepowe ogony kolejkowe
O nie, nie. Żadne takie.
Nie dajmy się chamidłom z mamrotanymi pod nosem komunikatami, że „powinna taka z dupskiem w domu siedzieć, a
nie ciężarny brzuch autobusem lub tramwajem wozić”.
Zajście w ciążę nie
oznacza przecież, że stajemy się obywatelkami piątej kategorii i z nieśmiałym
półuśmiechem mamy resztę społeczeństwa uniżenie przepraszać za zajmowanie
przestrzeni publicznej i wydychanie zwiększonej ilości dwutlenku węgla.
Wozić dupska nie dość, że
mamy takie samo prawo jak inni, to jeszcze przysługują nam miejsca w pojazdach
komunikacji miejskiej oznaczone specjalnymi nalepkami. Jeśli akurat przysiadła
tam sobie jakaś torba na zakupy (zauważam,
że torby/siaty/reklamówki nagminnie robią za swoiste„osoby towarzyszące” podróżującym
pasażerom) tudzież żywy człowiek, a my czujemy się dość średnio na
podróżowanie w pionie, grzecznie prosimy o ustąpienie miejsca. Jeśli napotykamy
bierny opór lub symulowanie głuchoty, zwracamy się o pomoc do kierowcy. Ten ma
obowiązek wspomóc nas w wyegzekwowaniu
prawa do zajęcia przewidzianego dla nas miejsca.
Co do kolejek, istniał
kiedyś obowiązek obsługiwania m.in. ciężarnych poza kolejnością, ale nastał nam
radosny kapitalizm i teraz co najwyżej możemy liczyć na kulturę osobistą
poszczególnych kolejkowiczów i/lub udogodnienia serwowane nam w wyniku
wewnętrznej polityki danego sklepu/firmy. Mamy prawo do pierwszeństwa tylko w
kasach lub miejscach wyraźnie oznaczonych. I z perspektywy powoli
kończącego się ósmego miesiąca dźwigania ruchliwej piranii (dwa kilo z hakiem!)
polecam nie certolić się i grzecznie, acz stanowczo, egzekwować podarowane nam
prawa. Upierdliwą cechą tzw. kas uprzywilejowanych jest fakt, że kasjerzy nie
gonią w cholerę klienteli nie-inwalidzkiej i nie-ciężarnej, zatem nierzadko
przed taką kasą wije się regularny ogon zwyczajnych kolejkowiczów. Ale zaręczam Wam, że nikt nie ma prawa pisnąć
słowa protestu, gdy ominiecie ów ogon i z miłym uśmiechem podejdziecie na
początek kolejki głośno mówiąc, że chcecie skorzystać z przywileju zostania
obsłużoną w pierwszej kolejności. Takie nasze prawo i już. Na początku się wstydziłam,
głupio mi było prosić o przepuszczanie, teraz jednak, gdy dźwigam dodatkowe
kilogramy, kręgosłup odmawia posłuszeństwa, a spuchnięte nogi przypominają greckie
kolumny mam to w odwłoku.
No, chyba że czujecie się
niczym rześka bogini.
Wtedy ten, zazdraszczam z głębi trzewi.
Dumny ojciec na
urlopie
- Państwo jesteście małżeństwem? – spytała położna, jako że właśnie
sobie gawędziliśmy o prawnej stronie urlopowania się celem zgłębiania przyszłych
uroków rodzicielstwa.
- Nie. – odrzekliśmy oboje jednocześnie.
- Aaa… to w takim razie panu nie będzie przysługiwał urlop ojcowski. –
zgasiła nas krótko położna.
Nic bardziej mylnego.
Do dwutygodniowego urlopu
z tytułu urodzenia się dziecka prawo ma nie tyle kolega mąż, co po prostu biologiczny ojciec tegoż dziecka. Co
ciekawe, skorzystać z urlopu nie trzeba koniecznie tuż po narodzinach potomka,
ojcowie czas na to mają do ukończenia przez dziecko 1. roku życia. Co jeszcze
ciekawsze, oprócz prawa do urlopu przysługuje też prawo do wystąpienia o zasiłek macierzyński za czas
przebywania na ojcowskim. Spodziewam się, że ZUS nie sypie z rękawa grubych
milionów z tego tytułu i pieniądze są pewnie...hmm...umiarkowane, ale zawsze to miłe wiedzieć, że ojciec urlopowany nie
zostaje pozbawiony wszelkich dochodów. To szczególnie przyjemna świadomość, gdy
ów ojciec z racji bycia samemu sobie panem, sterem i okrętem (czyt. prowadzenie
działalności gospodarczej) był dotąd święcie przekonany, że za jego chęć pozostania w
domu z noworodkiem przez pierwsze dwa tygodnie odpokutować trzeba będzie zerowym wpływem
do domowego budżetu na zasadzie: nie pracuję - nie zarabiam.
(tutaj więcej na temat
urlopu ojcowskiego i rodzicielskiego, a tu z kolei same konkrety na temat
zasiłku macierzyńskiego – także w kontekście praw do niego przysługujących
ojcom)
Uwaga! Nie wolno mylić
urlopu ojcowskiego z tacierzyńskim (cóż
za językowy koszmarek tak na marginesie…). Ten drugi bowiem jest urlopem na
zasadzie przejęcia od matki dziecka niewykorzystanej przez nią części jej
urlopu macierzyńskiego. (o tym dokładniej tutaj)
No i ten tego.
To by było na tyle.
Jeśli ktoś z bywających tu u cioci Leśnej miałby coś do dodania/uzupełnienia/sprostowania (?) w temacie praw i przepisów, to zadzieram kiecę i lecę parzyć kawkę oraz stawiam wielkie ciacho w podzięce.
Cmok, cmok.
Omg muszę to przetrawic... Swoją drogą dentysci np bardzo niechętnie na ciężarne zerkaja (nie wszyscy na szczęście). Cóż nam pozostaje rosnąć ;-) -itsallinmyhead co to nie ma czasu wejść na swojego bloga z racji pracy ale do Ciebie zaglądam regularnie - tak się dobrze czyta :-) buziaki
OdpowiedzUsuńPani sobie zatem to i owo przetrawi i proszę mi się tu co jakiś czas meldować z raportami skoro osobisty blog porasta chwastami i człowiek palce gryzie ze zdenerwowania, że "wcięło babę i może, cholercia, wzięła i urodziła przede mną!";-)))
UsuńRośnij zdrowo i okrągło!
Bardzo przydatny post! Nie wiedziałam, że jest jakaś różnica między tacierzyńskim a ojcowskim, myślałam, że to jedna i to samo, a tu się okazuje, że wcale nie...
OdpowiedzUsuńJeszcze do niedawna też byłam w tym temacie ciemna jak tabaka w rogu i sądziłam, że ludzie nazywają sobie na własny użytek urlop tacierzyński ojcowskim wtedy, gdy - podobnie jak ja - reagują alergiczną wysypką na to koszmarne określenie "tacierzyński". A tu, proszę, okazało się, że mamy do czynienia z dwoma odrębnymi urlopami...
UsuńPopieram koleżankę powyżej - super przydatny post! Szkoda tylko, że niedoinformowanie na ten temat jest w naszym kraju na tak wysokim poziomie i to nie tyle samych ciężarnych co przede wszystkim służby zdrowia i w rezultacie o wszystko trzeba się jak zwykle wykłócać :S
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że owo niedoinformowanie w wielu przypadkach podyktowane jest najzwyklejszym wyrachowaniem. Im mniej kobiet wie o przysługujących im prawach, tym mniej z nich skorzysta. Moja położna sama gorzko przyznała, że np.nagminne nieinformowanie kobiet przez ich ginekologów o możliwości prowadzenia ciąży przez położną zamiast lekarza może wynikać z banalnej obawy o utratę pacjentek. Zaś co do przysługujących w ciąży spotkań z położną być może niejednej położnej wcale nie zależy na szerzeniu zbytniej świadomości wśród ciężarnych - w końcu roboty sporo, a NFZ wcale im za te spotkania nie płaci kokosów.
UsuńNie wiem ile jeszcze lat musi upłynąć, by w tym kraju zaczęło być naprawdę normalnie, bez tego ustawicznego kombinowania niczym koń pod górkę.
Super post, a glupi blogspot znow Ci sie zawiesil i nie widac, ze taki soczysty kawalek nam Ciocia Lesna przygotowala :-) W kazdym badz razie - bardzo dziekuje! A do dentysty juz podwijam kiece i lece :-) No...moze poczekam na troche lepsze czasy co by na fotelu nie chlusnac... ;-)
OdpowiedzUsuńNo głupi blogspot, głupi...
UsuńPromeso, odczekanie z chlustaniem na dentystę to dobry pomysł, po co masz się stresować, że nie wytrzymasz na fotelu i ozdobisz Bogu ducha winnemu doktorowi fartuch fantazyjnymi wzorkami;) Poza tym wielu stomatologów sugeruje, by - o ile nie zachodzi paląca potrzeba - na wizycie pojawić się dopiero w drugim trymestrze
A propos mdłościami znaczonych dni i dentystycznych wytycznych, przytaczam inne zalecenia ze wspomnianego we wpisie artykułu w branżowym periodyku:
"W przypadku wymiotów zaleca się spożywanie małych ilości pokarmu bogatego w białka (sery) w ciągu dnia, unikanie produktów kariogennych, przepłukiwanie jamy ustnej roztworem sody oczyszczonej (łyżeczka sody na pół szklanki ciepłej wody - wtrącenie moje), unikanie szczotkowania bezpośrednio po wymiotach oraz stosowanie środków profilaktycznych z fluorem."
Dziękuję za miłe słowa o blogu :-)
Usuń