wtorek, 11 lutego 2014

Bareja wiecznie żywy

Bywa, że plączę się po mieście w tempie spacerowym. Najczęściej wgapiam się pod własne nogi, żeby ujść z życiem i w miarę bez szwanku dla ogólnej kondycji, gdy wdeptuję po raz tysięczny w kolejny krater w nawierzchni lub krzywe od dnia położenia chodnikowe płyty. Czasem jednak udaje się podnieść wzrok wyżej i rzucić okiem na świat dookoła.
Wówczas obserwacje te nierzadko napawają mnie radością istnienia i kwikiem uciechy, bo zaiste przecudne obrazki jawią się mym oczom.

Oto, proszę ja was, wysiadam z pojazdu i natychmiast ogarniam wzrokiem pejzaż wolnym handlem malowany. Tu schaby, tam łopatki, ty kwiecie, tam konfekcja, wiosną żonkil, latem agrest, jesienią grzyb, zimą świerk, a wszystko to pod urokliwym słupem, na którym "Zakaz handlu" jak byk.            (Niestety, niczym rasowa niemota robiąc zdjęcie kalkulatorem pod słońce nie sprawdziłam, że ów napis będący gwoździem programu kompletnie w słonecznej poświacie zaginie.
Publiczność musi uwierzyć na słowo, a siebie samą niniejszym wysyłam karnie na kurs dla fotografików-amatorów "Nie bądź ciamajdą, pstrykaj jak człowiek.")






Zezuje mi też czasem oko na cudze okna.
Bez obaw, nie wołać mi tu panów z kaftanem, nie organizować pobytu w bezklamkowym apartamencie - zezowanie jest z gruntu niewinne i podszyte fantazjowaniem w stylu Któż to może mieszkać za tymi firankami? Czy ma fajne życie? Lubi swój dom?
I tak oto czasem zdarzy mi się natknąć na jakieś kuriozum.
Ja na przykład ten właśnie blok, w którym ewidentnie doszło do zemsty architekta, gdyż ten postanowił, że lokatorzy z parteru i owszem, balkonem będą dysponować, ale najpierw będą musieli ukończyć kurs akrobacji, by się na niego wydostać, bowiem rozwiązania w postaci drzwi nie przewidziano.









Rozczulił mnie także swego czasu pewien parking.
Parking dla ściśle wyselekcjonowanych klientów.
Elitarny rzec można.



Korzystający z parkingu zaiste muszą należeć do grona ludzi wyjątkowych, skoro zaopatrują się w sklepie... niewidzialnym.
Taka to magia w szczerym polu.




Najbardziej zdumiewający jest natomiast fakt, że na ubitej zieleninie ze wspomnieniem po "sklepie"  rzeczywiście nikt nie parkuje. Latami całymi przechodziłam obok tej parkingowej łąki i zaręczam z ręką na własnym biuście (na cudzym mogłabym zarobić w zęby), że żadne cztery koła tam przez te lata nie postały.
Nad wyraz karne społeczeństwo.
To Polska nadal..?


Skorośmy przy sklepowych wątkach.
Umęczona spacerami i wytrzeszczem oczu skręcam czasem do świątyń handlu przeróżnego. Między bułką a płynem do naczyń zdarza mi się trafić na prawdziwe rarytasy.
Jak na przykład wielce okazyjne oferty:


(już wiem dlaczego za cholerę nie mogę doszorować tej paskudnej plamy po olejnej - nie nabyłam dotąd profesjonalnego  kijka z trzonkiem!...)

Wrażliwym estetom zaś, którzy w nosie mają froterowanie podłóg i chuchanie na posadzki poleca się zakup bujnego kwiecia:



A gdyby ktoś nabywszy już sobie domowe akcesoria higieniczne oraz sztrzępiaste bukiety poszukiwał pracy, to ostrzegam, że próżne nadzieje, albowiem:



Pozostaje ufać, iż kadra zarządzająca dysponuje chociaż zajętymi wakatami, które ulegną zwolnieniu ku zbiorowej uciesze ludzkości.



I na deser próbka z przychodni, w której usiłowałam odnaleźć laboratorium, do którego zagnała mnie nieposkromiona żądza wystawienia na widok publiczny żył, by z tych wampiry w fartuchach utoczyły sobie beczkę mej prywatnej krwi.



Jeśli przyznam, że najpierw stałam dobry kwadrans pod ową tablicą dezinformacyjną, następnie poprułam na pierwsze piętro w poszukiwaniu pożądanego lokalu, by w efekcie zderzyć się ze ścianą oraz pełnym politowania "Ależ tutaj, na piętrze, nie ma żadnego laboratorium!", będziecie bardzo zdziwione..?






6 komentarzy:

  1. nic z tego co piszesz mnie nie dziwi :-) dorzucilabym ci do kompletu zdjecie górki w Myslecinku z tabliczką "zakaz zjazdu na sankach" a za nia tłumy dzieci zjeżdżających z tejże na wszystkim co zjeżdźac może.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślęcinek to w ogóle kuriozum miejscami.Sensowne zakazy, które przez odwiedzających nie są respektowane, a przez dyrekcję parku nie są egzekwowane, organizowanie bogatych w ogłuszające decybele imprez na Różopolu tuż pod nosem biednej, muszącej znosić to dudnienie zwierzyny... Zarządzających tym parkiem chętnie bym uściskała.
      Kombinerkami.

      Usuń
  2. Lubię absurdy - ale te w filmach. Te w życiu mnie często wkurzają. Nie uważam się za orła z wysokim IQ, a jednak drażni mnie tępota ludzi. Czasami się zastanawiam od jakiego gatunku ludzkość pochodzi. Wtedy przypominam sobie, że od małpy. I przestaję się na chwilę dziwić. A czasami nawet się pośmieję :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami faktycznie można się uśmiać. Dopóki absurd nie dotknie człowieka osobiście.. Mogłabym spokojnie napisać dzieło na miarę 25-tomowej opasłej encyklopedii, gdyby mi się chciało notować każdą najmniejszą nonsensowną rzecz w tym kraju. To kraina absurdem płynąca, a od tej konstatacji szelki mi najczęściej opadają do kostek.

      Usuń