środa, 30 października 2013

Pacjencie, zejdź z nas, bo nam duszno


            - When is the best time to get an epidural? 
       - Right after you find out you’re pregnant.


Czy w tym kraju kiedyś znormalnieje..? Oglądałam w zeszłym tygodniu jakiś program z angielskiej porodówki. Darling, czy chcesz już może znieczulenie? Jeszcze nie? Wytrzymasz? All right, ale pamiętaj, jakby co to mów. Darling dzielnie się trzymała jeszcze jakieś dwie godzinki i potem pękła. Wkłucie organizowano błyskawicznie.
A w kraju nad Wisłą?
I czego tak krzyczy? Znieczulenie? We łbach wam się poprzewracało!

Tutaj generalnie pacjenta traktuje się zbyt często jak upierdliwego petenta. Cholernie to przykre.  
Moja pierwsza laparoskopia. Leżę po zabiegu obolała, obchód, do sali (bez pukania, bez dzień dobry czy też choćby pocałujcie nas wszyscy w odwłok) wtarabania się tłum – paru lekarzy, jeszcze więcej studentów. Ktoś (God only knows kto – w polskich szpitalach, w odróżnieniu od tego, czego można naoglądać się w zachodnich filmach, nie ma żadnego „Dzień dobry, jestem doktor XY i będę pani robił to i śmo.”) bez słowa zrywa ze mnie kołdrę, dzięki czemu prezentuję swoje wdzięki od pasa w dół stadu obcych ludzi.

- Hmm, hmm… no, ok. Jak się pani czuje? ( nie czekając na moją odpowiedź ) Dobrze? No to świetnie.

Stado robi w tył zwrot.
Będzie tego obchodu.

- Przepraszam, – wyduszam nieśmiało – chciałabym się dowiedzieć kto mnie operował i co stwierdzono podczas zabiegu.

Stado odwraca się oniemiałe z tytułu mojej bezczelności. Śmiała spytać! Śmiała zatrzymać samego ordynatora oddziału! Chce mu zabrać cenny czas! Bezczelna!

- Przyślę do pani operatora po skończonym obchodzie. Wyjaśni pani co i jak. - wycedza domniemany ordynator.

Gdybym tam leżała do dzisiaj (mija właśnie siedemnaście miesięcy od tamtego dnia), tak do dzisiaj bym czekała na obiecaną rozmowę. Nie doczekałam się.



Moje ostatnie badanie hsg było równie pouczające.

- Proszę zgłosić się tego i tego dnia o siódmej rano. Koniecznie na czczo. I z wynikami beta HCG z poprzedniego dnia, żebyśmy mieli pewność, że nie jest pani w ciąży.
- Na betę dostanę skierowanie od pani, czy mam iść do jakiegoś innego lekarza na oddziale?
- (wymownie wzniesiona brew i zadziwienie malujące się na licu) Ależ beta HCG należy zrobić sobie w prywatnym zakresie.
-???! Mam pokrywać koszty samodzielnie, choć owo badanie jest niezbędne do przeprowadzenia hsg a w związku z tym to wy jako szpital macie zakichany obowiązek sfinansować takie badanie?!
- … (plus wzruszenie ramionami i wyraz twarzy „nie ja urządzałam ten świat”)

Rozporządzeniem Ministra Zdrowia w polskich szpitalach najwyraźniej co najwyżej podciera się tyłki. Przepisy są fikcją.

Na badanie,  zgodnie z kategorycznym żądaniem, zgłosiłam się z burczeniem w głodnym żołądku. O siódmej bladym świtem. Przeprowadzono ze mną nad wyraz drobiazgowy wywiad (Jakie choroby? Pobyty w szpitalach? Kiedy? Ile? Kolczyki? Tatuaże? Sztuczna szczęka? Uczulenia na leki?) – dokładnie taki sam jak wtedy, gdy przygotowywano mnie do znieczulenia ogólnego z tytułu planowanej operacji.
Wywiad klepnięty, pacjentka gotowa na anestetyk niczym Angelina na odbiór Oscara.
W brzuchu orkiestra wygłodniałych kiszek.
Trzy (!) godziny odsiedziane na krześle w korytarzu, z nerwowym wyłamywaniem sobie palców u rąk w oczekiwaniu na badanie, które przecież na siódmą rano.
I co?
Badanie hsg na żywca, nawet bez głupiego jasia.
Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok.
Mogę jedynie domniemywać, że do enefzetu w pakiecie dokumentów celem wyrwania refundacji kosztów badania, dołączono też dokumentację na temat rzekomo podanego znieczulenia...

W polskich placówkach zdrowia szanuje się pacjentów?

Yeah, sure…


Wierzę, że jednak obok bezdusznych robotów, olewusów i automatycznych wyrobników od 8 do 15 i dajcież mi święty spokój jest także gdzieś masa wspaniałych lekarzy, ludzkich, empatycznych, otwartych, bez mózgościsku i przerostu miłości własnej.
I że są takie szpitale, gdzie przepisy stosuje się w prawdziwym życiu, a nie tylko czytuje o nich w przerwie na kawę.


(ośle rozmarzenie na twarzy...;-)






5 komentarzy:

  1. Może i dużo do życzenia w polskiej służbie zdrowia, ale za to ZA NIC nie zamieniłabym opieki w ciąży na taką, jaka jest w UK (czyli moim zdaniem żadna).
    I od czasu, jak posłuchałam i poczytałam jak to tam wygląda (nie tylko tam, ale i Irlandia i skandynawskie chyba też szału nie robią), to narzekać nie będę. Tu przynajmniej jest opieka ginekologa, badania ginekologiczne, szpital i leki w razie potrzeby, szwy okrężne, leki tokolityczne itd. A tam mierzenie brzucha taśmą krawiecką przez położną i mówienie, że krwawienie w ciąży to norma, utrzyma się albo nie. Urodzisz wcześniej? Trudno? Umrze, bo urodziło się za szybko? Trudno. Bywa.
    Wolę mieć hsg na żywca (miałam, przeżyłam).
    Taka mnie refleksja naszła ;)
    A blog super, podczytuję :)
    I gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, ponoć wyspiarska służba wymiata. Paracetamol na ból głowy, egzemę, dolegający ból kręgosłupa u ciężarnej dźwigającej potomstwo niczym kangur i pęknięcie podstawy czaszki - jednakowo jak leci. Do tego nonszalancja, od której ręce, nogi i kapcie spadają. Naczytałam się i nasłuchałam grozę budzących opowieści i jestem w stanie zrozumieć przedkładanie naszych znachorów nad ichnich. Co nie zmienia faktu, że idealizm niestety wdrukowany mam w genotyp i trudno z tym się żyje w mało idealnej krainie;)
      Za miłe słowa dzięki - łykam jak ciepłe kluski;)

      Usuń
  2. No niestety jest nieciekawie. Mam za sobą dziś wizytę u Gina, który w trakcie moich pytań nt. mrożenia zarodków zaczął rozmawiać przez telefon. A, że byłam za kotarą, to nie wiedziałam, że jednocześnie rozmawia z dwoma osobami. Trudno. Tak ma. Ja tylko raz zareagowałam. Jak przyszłam do szpitala po wynik hisp-pat i pani wyszła z administracji na korytarz pełen pacjentów i huknęła:
    - Mela X? Ciąża obumarła?
    Wszystkie oczy na mnie. Szept pani obok - bardzo mi przykro
    - To Pani ciąża obumarła? A wie Pani dlaczego?
    - ... nie... a Pani wie?
    - no nie... ja się tylko tak zastanawiam.
    Po czym wręczyła mi wypis.
    Napisałam wtedy list do dyr. szpitala z opisem sytuacji. Powiedziałam, że nie piszę po to, by złożyć zażalenie. Ani aby przypominać mu o ochronie danych osobowych. Ani o prawach pacjenta. Piszę, by przypomnieć personelowi, że za diagnozą stoi człowiek. Jego historia. Jego nadzieje. Jego tragedia.
    W odpowiedzi dostałam pismo: "Zrobiliśmy dochodzenie, pani XY dostała naganę z wpisem do akt."
    No i co? No i dupa.
    Leśna, dasz radę - na porodówce i w trakcie ciąży. Dbaj o swoje, szukaj bratnich dusz, zaglądaj w oczy personelowi i gadaj z tymi, którzy jeszcze pozostali ludźmi.
    Całus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mela, wpisuję i kasuję, wpisuję i znów kasuję... Słowa tłoczą mi się pod palcami i trudno mi je ogarnąć w sensowny strumień, bo tyle kłębi mi się w głowie... Straszna jest i bezrefleksyjna bezduszność, której sama doświadczyłaś, i to poczucie, że wcale się nie jest ważnym dla swojego lekarza, i te wszystkie sytuacje, gdy ze skrępowaniem zmuszone jesteśmy analizować swoje przypadłości to na korytarzu wobec obcych ludzi, to przy uchylonych drzwiach, czy też przy włażących bezpardonowo podczas badania innych niepowołanych osób. Przerażający jest system w tym kraju, który polukrowany jest z wierzchu kampaniami mającymi propagować profilaktykę różnych schorzeń, podczas gdy rzeczywistość krzyczy „To wszystko psu na budę!” bo potem i tak okazuje się, że jak przychodzi co do czego, to albo nie mieścisz się w odpowiednim przedziale wiekowym, żeby cię zbadano pod kątem tego czy owego, albo kolejki do specjalistów mają pozakręcane ogony i wiją się aż po peryferyjną dzielnicę miasta, albo też od lat niszczeje wzniesiony na ludzkim poświęceniu, ofiarności i ufności w wyższe cele oddział, którego wyposażenie w postaci specjalistycznych sprzętów porasta kurzem, bo gdzieś tam w ministerstwie siedzi jeden głąb z drugim i pstrykają fundusze spod palca pod swoje widzimisię, teoretyczne założenia i tym podobne absurdy. I nijak nie chce ta cała teoria przystawać do rzeczywistości, w której ludzie chorują, cierpią i umierają wbrew statystycznym wyliczeniom , dziennym stawkom., racjom żywnościowym i uśrednionym kosztom sprawowania opieki.
      Porażające jest to, że gdy dyskutujemy na te tematy, przerzucamy się często przykładami w stylu „To jeszcze nic, bo w innym kraju to mają jeszcze gorzej”. A ja twierdzę – przestańmy się porównywać, wymagajmy poszanowania naszej godności jako pacjentów, domagajmy się respektowania przepisów, jeśli takie istnieją, nie machajmy ręką na odczepnego, że „owszem, bolało, ale można było przeżyć” skoro istnieją sposoby na uśmierzenie bólu lub jego minimalizowanie.
      Czego w tym całym systemie brakuje? Pieniędzy? Czy może przede wszystkim Człowieka?

      Usuń
    2. System jak każdy, kampanie jak w każdej innej instytucji: "Naszą misją jest to i siamto, działamy razem dla was!" Tylko pewnie w dziedzinach, gdzie naprawdę chodzi o dobro człowieka - służba zdrowia, edukacja, psychologia, religia - te różnice między deklarowanym a rzeczywistym najbardziej biją po oczach.

      Ja zawsze staram się dotrzeć do każdej jednej pańci, znaleźć jakąś nić porozumienia. Nie zawsze to się udaje. Pamiętam absurd sytuacji, gdy przyszłam na odddział na - za przeproszeniem - łyżeczkowanie w wiadomej kwestii, a pani w administracji strasznie się irytowała, że nie wie, co ma wpisać w rubrykę "miejsce pracy pacjenta". Tłumaczyłam jej łykając łzy, że pracuję albo w domu, albo u klienta. To się w jej głowie nie mieściło i była strasznie zdenerwowana, bo ona musi mieć adres!

      Ta babka znała moją diagnozę z karty, ale w dupie miała moją tragedię. Nie ja pierwsza, nie ja ostatnia. W końcu to odział ginekologiczny (co ciekawe, te co tracą dzieci leżą na salach z tymi, które na nie czekają - też wymyślna perfidia jakaś)

      W końcu zapytałam - w nadziei na przeniesienie rozmowy na milsze tory:
      - Chyba fajnie się pracuje Pani w tak świeżo odnowionym szpitalu?

      i już po chwili pożałowałam próby złapania kontaktu

      - Gdzie tam! Widzi pani jaki mam kantorek? Jak tu pacjentów wpisywać do systemu? Miejsca nie ma w ogóle, ciasnota taka!

      - Ale chyba pacjentom, to lepiej się leży w świeżych salach z nowym sprzętem?

      - No tak! Im to jest znacznie lepiej! (ze złością)

      - A do czego służy szpital? - nie, tego pytania już nie zadałam...

      Nie wiem, Leśna. Praca z ludźmi jest trudna i wymagająca. Czasem tłumaczę sobie te pielęgniarki i paniusie, że są często odbiorcami agresji, nierzadko niesłusznej, że muszą się patrzeć na ludzi przez pryzmat diagnozy, żeby chronić siebie.

      Nie wiem, może nie powinnam. Staram się ich jakoś u-c-z-ł-o-w-i-e-c-z-y-ć. A jak się nie daje, to odpuszczam.

      I tyle.

      Zorganizuj sobie jakiś łańcuszek pozytywnych ludzi - w realu i wirtualu, niech będą z Tobą we wszelkich absurdalnych momentach, byś mogła z nimi potem je obśmiać.

      Ściskam!
      M

      Usuń