wtorek, 22 października 2013

Jak słup soli


16 października, środa, popołudnie

Stoję w kuchni i mieszam makaron na patelni. Machinalnie. Bezwiednie. Bezmyślnie? Nie, myśli wypełniają mi głowę po brzegi, przelewają się poza mózgowie i wszystkie opony.  A niech to, zrobię test przelatuje mi przez głowę. Idę do łazienki. Usiłuję nie obsikać sobie rąk po same łokcie (jak subordynuje się strumień własnego moczu?), po kilku sekundach rozrywam opakowanie testu. Biorę pipetę, sumiennie odmierzam właściwą ilość kropli.
Banalne krople uryny wkroplone w banalny kawałek plastiku.
Wychodzę z łazienki. Zawartość patelni, amatorska chińszczyzna, wskutek beztroskiego pozostawienia na pastwę losu niebezpiecznie zaczyna przywierać do dna naczynia. Przegarniam automatycznie makaron i zerkam na zegar.

Mijają dwie minuty. 

Spokojnie, bez ekscytacji, to dopiero 30. dzień cyklu, ledwie dwa dni spóźnienia. Pójdę zaraz do łazienki, rzucę okiem na jedną (tradycyjnie – mało to razy już ćwiczyłam ten schemat?) kreskę, przemielę między zaciśniętymi zębami jakieś przekleństwo i wywalę ten cholerny plastik. Będę dalej czekać na tę czerwoną łachudrę, jednak już bez tej czającej się gdzieś z tyłu głowy,  niepotrzebnej, wykańczającej nadziei, której jestem chyba ulubioną zakładniczką.

Cztery minuty czekania za mną.

Mieszam w chińskim specjale. No dobra, pora iść zakończyć to testowanie i ostatecznie pozbyć się złudzeń.
Pięć minut. Idę do łazienki, nachylam się nad umywalką.
Rzut oka.


No tak.
Jedna kreska.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
A tuż obok – druga.

Druga???????????!!!!?????????????!!

Z pulsującą tętnicą, sercem walącym tak, że natychmiast dostaję malinowych plam na dekolcie, z pąsowymi policzkami, z trzęsącymi się rękoma, robię kilka razy kompletnie pozbawiony sensu spacer z łazienki do kuchni, z kuchni do łazienki, z łazienki do kuchni, i znów z kuchni…  Gdy jestem w łazience patrzę na mały, biały kawałek plastiku i sprawdzam, czy druga kreska nie jest jedynie wytworem mojej wyobraźni, pobożnych życzeń i morderczej nadziei wbrew wszystkiemu.
Nie jest. Nie znika. Trwa uparcie obok tej pierwszej. Jest jaśniejsza od niej, ale wyraźnie widoczna.
Gdy nogi niosą mnie do kuchni,  bezmyślnie patrzę na krajobraz za oknem. Niby wciąż ta sama ulica, te same sunące sznurem samochody, te same drzewa, opadłe liście, poszarzałe trawniki. Wszystko niby takie same, ale jednak nagle inne.
Świat się przewrócił i nie może wstać.

Po dwóch godzinach robię drugi test. Może ten pierwszy był wadliwy? Przeterminowany? Coś źle zrobiłam? Za dużo kropli? Za mało? Może nie dopilnowałam, żeby w pipecie nie było pęcherzyka powietrza?

"Jeśli w okienku kontrolnym ( C ) pojawiły się linie (nawet jeśli któraś z linii jest mniej wyraźna) oznacza to, że jesteś w ciąży."

A zatem - dwie. 
Ponownie dwie kreski.

Trwam w osłupieniu.



17 października, czwartek, rano

Trzeci test.  
Dwie kreski.
Ta druga nieco mocniejsza niż na testach z poprzedniego dnia.
Uwierz, uwierz w to!


Nie umiem, nie dowierzam.



19 października, sobota, rano

Czwarty test. (Myślę O., że trzeba będzie zaciągnąć kredyt na te testy).
Druga krecha, już nie kreska,  jeszcze wyraźniejsza.



21 października, poniedziałek, rano

Piąty test.
Mogłabym już robić te testy z zamkniętymi oczami. Stałam się specjalistką w sikaniu do słoiczka.
Druga kreska mocna, tłusta, grubsza i nawet O. przyznaje, że wyraźniejsza niż kontrolna.

Wizyta u lekarza.
Ręce mi dygoczą, nogi się trzęsą, wykręcam sobie szyję, żeby coś dojrzeć w tej szarej masie na monitorze. Przez kilka sekund w głowie tłucze mi się paniczna myśl Nic tam nie ma, nic tam nie ma…

- No, widać kółeczko. To bardzo wczesna ciąża. Widać pęcherzyk, zarodka jeszcze nie, ale na to jest za wcześnie.- słyszę między swoimi nogami.

Schodzę z fotela na nogach z galarety. Z galarety mam też cały środek swojego jestestwa.
Zamiast mózgu też mam galaretę.

Boję się następnych dwóch i pół tygodnia. Wbrew mojej woli mój galaretowaty umysł przerabia wszystkie możliwe scenariusze. Jeden lepszy od drugiego… A może to ciąża pozamaciczna? zostaje zastąpione nową zadręczającą mnie wątpliwością A jeśli pęcherzyk okaże się pusty?


Gdzie ta euforia, którą sobie (naiwnie) dawniej wyobrażałam..? Gdzie ta dzika, nieokiełznana radość? Poczucie odniesionego zwycięstwa nad zbuntowanym ciałem? Jestem rozchwianym kłębowiskiem nerwów i strachów. Płaczliwym, hormonalnie rozhuśtanym, rozedrganym i kompletnie rozstrojonym.

Przede mną siedemnaście długich dni do kolejnego badania.
Siedemnaście dni  z wężami niepokoju w głowie.



15 komentarzy:

  1. Nie umiem tak jak Ty napisać i chyba nie chcę. Wyobraźnia mi pokazuje wciąż więcej niż mniej. Miałam nadzieję, że jednak nikt się nie domyśli. Trzymam kciuki. (popłakałam się w pracy przez ten post właśnie :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważnie czytam Twój blog i chyba po prostu jestem wyczulona na to drugie dno, które daje się u Ciebie dojrzeć między wierszami. Każda z nas pisząc sięga na tyle głęboko w środek siebie, na ile sama tego chce i potrzebuje. Bardzo Ci dziękuję za życzliwość:)

      Usuń
    2. Właśnie mnie zastanowiło to "od czasu do czasu" :)) Miło, ze czytasz:) Ja będę wpadać tu jeśli pozwolisz:)

      Usuń
    3. Drzwi zawsze otwarte, na klucz nie zamykam:)

      Usuń
  2. No i proszę! Trzymam kciuki! My rozpoczynamy 3 wojnę światową. Ostatnio pomyślałam sobie, że gdy zobaczę 2 kreski na teście, to pewnie zamiast euforii poczuję ogromne zmęczenie, bezsilność i przerażenie.
    My niepłodne (ups przepraszam :)) - trochę jak w sali samobójców. Co rusz, któraś odpada z grona - z dzieckiem w piekarniku! UŚCISKÓW MOC! xxx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerażenie - zgadza się. Strach jest taki, że zaczęłam płytko oddychać i chodzić na palcach;) Moje pierwsze tygodnie w Nowej Roli znaczone są różnymi przypadłościami, ale głównie to chyba morderczym bólem głowy. Sponsorem owego hedejka jest prawdopodobnie duphaston, który spożywam w ramach dopalacza. Łeb mi odpada i mam coraz mniej sił na wymyślanie czarnych scenariuszy (czyli nawet z ćmiącego czerepu wynika coś pożytecznego :P). Na razie trwam w oczekiwaniu. Cała jestem jednym wielkim czekaniem... Uściski przyjmuję bardzo ochoczo :D Trzecia wojna światowa zaś, mam nadzieję, zakończy się kapitulacją tej zołzy, niepłodności. Wierzę w to, Mela! Naprawdę wierzę!

      Usuń
  3. Ja też... Tylko kurna jakim kosztem!!!! Zazdroszczę i zawiszcze ze u was natura zadziałała...vwspieraj mnie w walce bo umrę ;) (tu Mela z komorki)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że zazdrościsz. Aż za dobrze znam to uczucie. Moje wsparcie masz natomiast gwarantowane jak Kim Dzong Un posłuch w narodzie;) Jakbyś kiedyś miała potrzebę powynurzać się face to face, to długopis, ozdobna papeteria i: lesna7@gmail.com
      Ściskam mocno już_prawie_weekendowo!

      Usuń
  4. Witaj. Wczoraj trafiłam na Twój blog i od razu na taką dobrą wiadomość. Trzymam kciuki za kolejne etapy.
    Będę odwiedzać Cię regularnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stokrotne dzięki za kciuki! Zapraszam do pierwszego rzędu:)

      Usuń
  5. Dzięki, Stara :) tylko nie zwariuj z miłości do Bobo bo udusze :) a co na to ON?!
    Mela z komorki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję i trzymam kciuki! Mam blokadę. Jak chcesz do mnie zaglądać to napisz omnie@onet.com.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Hanana posłuch jak Kim Dżon Ung posłuch w narodzie, no padłam ;) powodzenie

    OdpowiedzUsuń
  8. Haahahah a jednak muszę czytać to co nabazgrolę ;) Oczywiście wsparcie tak jak "kim dzong un w narodzie" Powodzenia!!!!

    OdpowiedzUsuń