Jeśli akurat to nie ja jestem
tego dnia pierwszym skowronem ze spuchniętymi od niewyspania powiekami, rankiem
budzi mnie odgłos tłumionego ziewnięcia dobiegający z łóżeczka w kolorze
wenge.
Następnie słyszę: „Pi, pi, pi, piiii…. Hepi, hepi, hepi, bej,
bej…pi, pi, piii..”.
Na bank oznacza to, że Dunia
przytomna, obudzona, a do tego dorwała już swego ukochanego psa i oto przemawia
do niego w swoim Duńsko-psim narzeczu.
[pytanie techniczne: czy Wasza
progenitura także stosuje swoistą prywatną nowomowę skierowaną ku swoim
ukochanym zabawkom..?]
Moje empatyczne dziecko szepce i
szemrze w pluszowe psie uszy owe „pi, pi,
piii” tak długo, dopóki nie ujrzy pionizującego się matczynego odwłoku.
[śmiem podejrzewać, iż gdybym
uparła się gnić do południa, dziecko me byłoby zdolne w ciszy i spokoju
doczekać tejże pory, by dopiero wraz z biciem południowych dzwonów oświadczyć
ludzkości, że: „pi, pi, piii….”….]
Raz tułów wyprostowawszy, nie ma
już zmiłuj.
- A co będziemy teraz robić? –
dopada mnie każdego dnia (KAŻDEGO!) otwarte na interesujące odpowiedzi pytanie
z ust Małoletniej.
I owych odpowiedzi trzeba
niezwłocznie udzielić.
Zatem, zgodnie z zapowiedziami.
Chadzamy na „pacejek”, tudzież do „biboteki”;
do [ukochanej
– z wzajemnością!] pani Kasi; innym razem do pani Grażyny i Wandy*;
do piekarni ( dzień bobry, [mamuśu, mogę
sama poprosić? – pyta mnie Dunia jak zwykle doczekując się kiwnięcia głową] poposze buki z petkami dyni – wygłasza życzenie
Duńka pokazując na palcach, że mają być dwie „buki”, te z dyniowymi pestkami)
*Duńczyne terapeutki. Anioły, nie ludzie.
Przedtem, w międzyczasie lub też
potem Dunia „czyta” [wielka namiętność, która niezwykle mnie cieszy], „rysuje”
[ponawiam pienia zachwytu], koloruje, wylepia, ogarnia niuanse bardzo zaawansowanej
motoryzacji i technologię budownictwa
[mamuśu, to nie po prostu auto, to betoniarka! albo: …koparka
nabiera łyżką ziemię, a spychacz ją potem równa” - na litość boską, ta dziewczyna nie ma jeszcze
trzech lat, a ogarnia już budowlane arkana lepiej niż niejeden tzw.
specjalista;)]
ponadto: - pomaga przyrządzać domowy chleb sypiąc do
miski wszelkie potrzebne składniki; sprząta, pomaga, zamiata, wymiata, ćwiczy,
trenuje i doskonali.
Aż dziwne, że doba taka giętka, wygina się godzinami i wytrzymałością.
Towarzyszę jej we wszystkim, co powyżej, co pośrodku i w tym, o czym jeszcze tu nawet nie wspomniano.
Na koniec dnia,
po wielu,
wielu godzinach pracy,
zabawy,
wysiłku,
śmiechu,
frustracji,
łaskotek,
zmęczenia,
rutyny,
nowości,
dialogów,
monologów,
płaczu,
ciszy,
nerwów,
spokoju,
przytulania,
całusów,
ucieczek na znak protestu,
rzucania przedmiotami,
memłania ukochanego kocyka,
…
na koniec tego wszystkiego
padam.
napysk.
Zaniedbuję przyjacielskie
relacje;
tępo odczytuję spływającą
korespondencję;
w każdy poniedziałek beznadziejnie
obiecuję sobie, że „odpiszę najdalej do
środy”;
bezskutecznie staram się
pozbyć bólu napiętych mięśni;
usiłuję przypomnieć sobie mój
ostatni urlop sprzed czterech lat;
staram się przypomnieć sobie te
niedziele, gdy w dzień taki, jak dziś,
gdy deszcz wściekle siekł za
oknem i dewastował mi florę na balkonie,
zwykłam zwyczajnie zakopywać się pod kocem,
z kawałkami kiwi i jabłka na
talerzyku obok,
i zalegiwałam tak sobie w ciepełku, w tej leniwej scenerii, bez konieczności zajęcia się dzieckiem, wyczyszczenia mu
nosa, wyprasowania stosu świeżo wypranej garderoby, przygotowania mu kolacji, bez
imperatywu umycia mu zębów i wysuszenia płowych włosów.
Padam na pysk.
Średnio co pół dnia.
Z podobną częstotliwością jednak
uświadamiam sobie,
że
owe padanie na pysk
zbiega mi się z wykwitem uszczęśliwionego banana
na zmęczonej gębie.
Dmucham zmęczeniem w dmuchawce szczęścia,
ziewając przy tym i trąc oczy piekące ze zmęczenia.
Dobrego zmęczenia.
Leśna! Mimo całej pozytywnej otoczki i przyczyn - nie zostaje mi nic innego, jak życzyć Ci wytchnienia, odpoczynku, spokoju, odpoczynku!
OdpowiedzUsuńNie padaj na pysk!
Albo padaj lekko, przyjemnie, łapiąc oddech. Łapiąc piękne momenty przed zaśnięciem.
Wiem co mówię! Sama padam na pysk i tego dobrego padania także sobie życzę ;)
Odpoczynek, odpoczynek... Juti, skądżeś Ty to egzotyczne słowo wytrzasnęła?!;)
UsuńZatem Tobie też życzę:*
Padajmy lekko i z uśmiechem na paszczy podnośmy się gotowe na nowy dzień:)
Cudownie astralne połączenie z naszymi codziennymi wyprawami po bułę z dynią! I nowomowe znam a nawet dwa narzecza owej :-) i to padanie na pysk, ktore jednak nie przeszkadza siedzieć do 2 nad ranem bo MUSZĘ uszyć jej sukienkę jemu bluzę czy insze diabelstwo. Miękkiej poduszki do tego padania :-*
OdpowiedzUsuńNo widzisz, wymiętolona matka drugą wymiętoloną matkę zrozumie w lot;)
UsuńDeficytu opadania na paszczę życzę, w zamian tego wiośnianego renesansu.
Aaa, i jeszcze przepraszam najmocniej, a niby GDZIE te sukienki, bluzy i insze diabelstwa, hm? Miała być samochwała, tymczasem wiatr tam gwiżdże przez uszczelki:(
Miękką poduchę raz! Poproszę:)
Aj Leśna bo ja zamiast pisać to szyje i jedynie na Instagram wrzucam fotki...
UsuńPoduchę do upadania chętnie uszyje. Toż to bedzie besteller!
Aaa.. instagram, no przecież..! Muszę rzucić okiem raz czy dwa:)
UsuńChyba właśnie doświadczam tego dobrego zmęczenia, tyle że u mnie to dopiero dwa miesiące i jeden tydzień :) Ale przyznaję, że czasami zamajaczy w głowie myśl o potrzebie wytchnienia, jednak gdy kolejny tydzień mija w mgnieniu oka, to uświadamiam sobie, że pewnie nawet się nie obejrzę, jak me dziecię będzie miało w głębokim poważaniu spędzanie ze mną czasu.
OdpowiedzUsuńFajne te Wasze dni... Cieszę się na nie, a tymczasem przesyłamy z Wojtasem całusy dla uroczej Duni i mamy.
Odwzajemniamy, Malwo:*
UsuńI masz rację - czas popyla..