Czwarta nad ranem.
W półśnie czuję, jak jego ręka okrywa moje
chłodne ramię ciepłą kołdrą.
Sprawdza, czy na pewno jestem przykryta.
Poprawia poduszkę.
Mruczę z zadowolenia.
………………………
Piąta z niewielkim haczykiem.
Dunia stęka i przewala się w swoim
łóżeczku.
[boszsz… litości… tak
strasznie chce mi się spać… niech ktoś coś zrobi, niech ona umilknie…]
Wyczuwam, jak O. podnosi się.
Słyszę jego „ćśśśśś…” i wiem, że jego
ręka czule głaszcze miauczącą Dunię po blond czuprynie.
Mogę leżeć niewzruszenie.
………………………
Siódma piętnaście.
O. zrywa się przed budzikiem, żeby
nie daj bóg, ów nie zerwał mnie na równe kończyny.
W stanie sennej pomroczności
jasnej dociera do mnie wygłaszane w stronę łóżeczka:
- Cichoooo, cichutko… mama jeszcze śpi. Leż sobie, krasnalu, nie budź mamy.
Mała posłusznie leży cichutko
dopóki nie usłyszy, że nie śpię, że wstałam.
Dopiero wtedy zrywa się z prędkością
światła na równe nogi i radośnie oznajmia wszem i wobec:
- Mog(e)m mówić. Mama się wy(s)pała!
………………………
- Czekamy na tatę? Na ta-tu-sia! – sama sobie odpowiada na pytanie
mała Pyza. – Tata (w)róci, (D)unia powie,
co robiła w dźeń!
Zaiste, tata wraca, Unia opowiada.
Oraz pilnuje porządku.
- A teraz mamę! – pokrzykuje, gdy O. wszedłszy za próg, cmoka w czoło
córkę nie zdążywszy jeszcze dotrzeć do mnie.
………………………
- Chodźcie na sanki! - woła O.
Dwa razy nie trzeba powtarzać.
………………………
- Kocham cię, wiesz? – słyszę wyszeptywane w środek ucha, w środku nocy.
Niezmiennie od wielu, wielu lat.
[w zasadzie... o każdej porze dnia, do tego nawet w trakcie tak pospolitych czynności jak obieranie kartofli bądź przecieranie podłogi wilgotnym mopem]
………………………
Pracuje kilkaset godzin w
miesiącu.
- Dla was – mówi.
To prawda.
Wiem.
Spoglądam w szare sińce pod jego oczami
i wyłuskuję z folii proszek na ból głowy.
………………………
Love me like you do… love me like you do… śpiewa Ellie Goulding…
………………………
Bez niego nie byłoby mnie takiej,
[byłabym, jasne, że bym była, ale przecież zupełnie inna]
nie byłoby Duni,
nie byłoby nas.
NAS.
Bez niego.
Bez niego?
Niewyobrażalne.
………………………
Ja Ciebie też, O.
Ja też.
Leśna, toż to anioł nie mąż :) No wzruszył mnie ten wpis bardzo. I Dunia grzecznie czekająca, aż mama się obudzi... Wspaniała z Was rodzinka.
OdpowiedzUsuńJa u siebie obserwuję dużo więcej ciepłych uczuć dla mojego M., odkąd jestem w ciąży, ale kiedy rano po raz setny ustawia drzemkę, zamiast wstać, to doprowadza mnie tym do szału ;)
Malwo, żeby nie było, że mi od czasu do czasu nerwy nie puszczają...;)
UsuńAle w gruncie rzeczy istne męskie kuriozum w domu posiadam zatem nie szczędzę dobrych słów.
O. zaiste jest skarbem.
...jak to dobrze, że macie siebie. Że On ma Was, a Wy Jego...
OdpowiedzUsuńPiękne, to co opisujesz :*
Marta, pamiętasz, co pisałam o Twojej empatii?
UsuńKochana dziewczyno, dziękuję:*
Ależ się wzruszyłam:/
OdpowiedzUsuńNos wydmuchaj, oko przetrzyj i walcz o swoje, B. Nie odpuszczaj.
UsuńLeśna grzeję się bezczelnie przy tym Waszym domowym ognisku :-*
OdpowiedzUsuńGrzej się, grzej.
UsuńChłopa zaprzęgnij do tej współpracy i synchronizacji, bo normalnie nóż mi się otwiera, jak Cię czytam:/
Pięknie...
OdpowiedzUsuńPrawdziwie, Juti.
UsuńWymownie, Bajko, wymownie:*
OdpowiedzUsuńTo dojrzałość, miłość, spełnienie.
OdpowiedzUsuńTo taka dobra leśna droga. :)
Dunia - dziewczynka, aniołek :)
:*
Dobrze piszesz, Śliwko, o tej drodze:)
UsuńWije się za nami, i przed nami.
Oby jak najdłużej, jak najdalej.
Dunia aniołkiem? Takim z różkami, owszem;)))
Droga długa jest ...
OdpowiedzUsuń...mniemam, że mam powody
by drogi swej nie zmieniać...
No to może inaczej, bywa aniołkiem. :))
:*