- Nie ma mowy! Nie będę mieć żadnych dzieci. Koniec,
kropka.
30 lat temu jako zaawansowana nastolatka miałam bardzo
sprecyzowaną wizję swojej przyszłości.
Co za szczęście, że mi przeszło. Żaden koniec, żadna kropka.
Trochę ponad dekadę temu moje niegdyś nastoletnie
zacietrzewienie niebezpiecznie pośmiardywało już wykrakiwaniem sobie
rzeczywistości wbrew ewidentnej zmianie osobistego nastawienia w temacie życiowego
planu ulepienia podstawowej komórki społecznej, dzięki bobu [jak mawiała niegdyś malutka Dunia]
rzeczywistość po wielokrotnie pokazywanym mi środkowym palcu w pewnym momencie postanowiła
jednak łaskawie ów palec schować na chwilę za plecami.
Jak raz się rozszalał huragan Dunia, tak szaleje tak już
dziewięć długich lat.
Czasem mi czapkę ze łba zerwie, tak wicher dmie. Czasem oczy
łzawią, tak wściekle tłucze mi w twarz deszczowym grochem.
A czasem cisza nastaje, słońce skórę posmyra, lekka bryza
popieści.
Nudy nie ma.
Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że tak wiele można się
nauczyć od paroletniego Człowieka. I wciąż liczyć na więcej.
Dziewięcioletnia Dunia jest jak kufer bez dna. Co ręką
sięgnę, zawsze coś tam znajdę.
Kamyki w bucie uwierające, słodkie okruchy po pączkach, kolorowe balony,
z których nieco uszło powietrze, kleiste strzępki waty cukrowej, zatłuszczony
papier po plackach kartoflanych, połamany parasol, buty pełne piachu, kalosze z
zaschniętym błotem, koszulki z plamami po paście do zębów, handmade
cottonballsy z rajstop ze srebrną nicią, kolorowa papuga, zezowaty kot,
pastelowe cienie do powiek, kocyś, półki pełne książek, kabaretki,
aparaty, opóźniony autobus, kapcie, których w kółko się zapomina, jajka na
twardo, placki po węgiersku, serek z miodem i sushi.
Koniecznie z wasabi.
Wielki to kufer doprawdy, do tego pełen przedziwnych czasem
fantów.
Na miarę dziewięciu lat.
Dziewięciu, kurdebalans, światów.