środa, 22 stycznia 2014

Pełne zanurzenie


Zaczynam to wreszcie czuć.

Mdłości, wymioty, odpadająca z bólu głowa, brak comiesięcznego krwawienia, wydostanie się z zaklętego kręgu miesięcznego kołowrotka okres-owulacja-nadzieja-uporczywie pojedyncza kreska-dół-okres – nic z tego jak dotąd nie zdołało wygenerować we mnie tego wewnętrznego poczucia, że oto wreszcie koniec z tym bezustannym próbowaniem, bo jestem w ciąży i czuję to każdą swoją komórką.

Wiedza a czucie - dwie zupełnie różne kwestie, do tej pory kompletnie z sobą niezsynchronizowane...

Wraz z pewnym (już w tej chwili z wielkim sentymentem wspominanym przeze mnie) październikowym dniem w moim życiu nastała nowa rzeczywistość - czas przeróżnych ograniczeń i dolegliwości, to prawda, ale jednak były one dla mnie mniej więcej tym, czym dla kogoś zdrowego staje się nagłe zachorowanie, gdy trzeba zacząć łykać prochy popijane syropem, gdy leci z nosa, drapie w gardle, człowiek na zwolnieniu w wyrze gnije i odseparowuje się od życia, w którym praca, korki, gotowanie, sprzątanie, tu załatwić, tam dopilnować, szybciej, szybciej, szybciej!... W końcu jednak choroba mija, powraca utracone samopoczucie człowieka, któremu nic nie dolega, wszystko wraca do ustalonego porządku, nabiera z powrotem stałego, dobrze znanego starego rytmu.

Muszę przyznać, że moja ciąża do tej pory była dla mnie abstrakcją. 





Dwie kreski, w które nie można było uwierzyć, rozmazana zjawa na monitorze (jakim cudem ten lekarz dostrzega, do ciężkiej cholery, te wszystkie szczegóły? Ja tam widzę tylko szarą pikselozę…), adnotacja ciąża wczesna w ginekologicznej dokumentacji – wszystko to jakoś poza mną, jak za jakimś szkłem – niby w obrębie mojej znajomości faktów, ale zdecydowanie daleko poza możliwością czucia.
Owszem, doświadczyłam wielu wzruszeń, niezapomnianych emocji –  przecież w zaciszu lekarskiego gabinetu patrzyłam na monitorze na kruchy, maleńki owoc naszych uporczywych starań, ale byłam jak widz. Obserwator zaglądający przez okno.
Człowiek z zewnątrz.


A teraz zaglądając w głąb siebie i analizując swoje własne emocje odkrywam, że oto powoli, stopniowo i coraz wyraźniej rodzi się we mnie specyficzna świadomość.

Wieczorami O. czyta na głos książkę, co drugi akapit przerywa i rozmawiamy o tym, co w danym fragmencie porusza nas najmocniej. Leżę na wznak starając się ignorować drętwienie nogi i trzymam obie ręce na brzuchu. Gdy lekko go uciskam, wyraźnie czuję mocno powiększoną macicę – lokum z powodzeniem zasiedlone przez maleńkiego Człowieczka. Lokum milimetr po milimetrze rozrastające się i sprawiające, że przed własną szafą coraz częściej staję już z prawdziwym dylematem i litanią do garderoby. 
(narażać się na śmieszność i próbować wbić się w tę sukienkę, czy jednak oszczędzić ludzkości tych strasznych doznań estetycznych..? święci pańscy, przecież ja NAPRAWDĘ nie mam co na siebie włożyć!)
Lokum na miarę prawdziwego apartamentu, z cateringiem pod nos, regularną dostawą drinków i kołysaniem na zawołanie.
(O. bezlitośnie mnie uświadamia, iż mimo względnie wczesnego etapu nabieram powoli kaczego chodu. O, bogowie!...)
Lokum z czysto teoretycznie określonym czasem wynajmu, co napawa mnie niejakim przerażeniem i sprawia, że od czasu do czasu w oczach mignie mi błysk paniki.

Budzę się rano i oto okazuje się, że mój brzuch jest osobnym bytem wystając ponad pejzaż zmiętej pościeli i przyciągając ręce niczym tajemniczy magnes. O. przesuwa ręką po wypukłości i uśmiecha się pod nosem – „Ależ on okrąglutki…”

Tak. Zaczynam to czuć. To rzeczywiście stan odmienny. Teraz dopiero czuję, że – nie tylko fizycznie – to stan absolutnie wyjątkowy. 
Dotąd w ciąży było jedynie moje ciało, teraz powoli dołącza do niego także moja psychika.
Co się stało? Czy moja psyche zaliczyła falstart? Zatkała uszy i nie dosłyszała wystrzału sędziowskiego pistoletu? Potknęła się na starcie i dopiero po kilkudziesięciu metrach dogoniła zawodnika z hasłem soma na koszulce?


Nie, nie odczuwam jeszcze fikołków małego Człowieka, nie odbieram żadnych sygnałów, nikt nie puka nieśmiało z drugiej strony. Wciąż czekam, nasłuchuję, kładę ręce na brzuchu i zastygam strzygąc uszami, spłycając oddech i apelując do własnego serca „moje drogie, zwolnij na chwilę, nie tłucz tak, bo nic nie czuję, nic nie słyszę gdy tak hałasujesz…”.

Czekam.
Czekam już jednak jakoś inaczej.
Pełniej.
Z ciężarną głową na ciężarnym karku.
Jestem zanurzona w tej ciąży całkowicie.
Od stóp do głów.








3 komentarze:

  1. no i pięknie, no i wspaniale. Napawaj się tym czasem, tym bytem obcym w Twoim brzuchu, wynajmem lokalu z pełną obsługą... nic na tym wynajmie nie zarabiasz a paradoksalnie jesteś najbogatszą istotą świata :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...a przy tym niezaprzeczalnym bogactwie najlepsze jest to, że nawet najbardziej pazerny urząd skarbowy mógłby mnie co najwyżej cmoknąć w piętę;)
      Masz rację, Ptaszyno, napawać się trzeba tym czasem i doceniać jego niezwykłość. Cieszy mnie, że moja percepcja sięga wreszcie poza czystą fizyczność.

      Usuń