Zaczynam to wreszcie czuć.
Mdłości, wymioty,
odpadająca z bólu głowa, brak comiesięcznego krwawienia, wydostanie się z
zaklętego kręgu miesięcznego kołowrotka okres-owulacja-nadzieja-uporczywie
pojedyncza kreska-dół-okres – nic z tego jak dotąd nie zdołało wygenerować
we mnie tego wewnętrznego poczucia, że oto wreszcie koniec z tym bezustannym
próbowaniem, bo jestem w ciąży i czuję to każdą swoją komórką.
Wiedza a czucie - dwie zupełnie różne kwestie, do tej pory kompletnie z sobą niezsynchronizowane...
Wiedza a czucie - dwie zupełnie różne kwestie, do tej pory kompletnie z sobą niezsynchronizowane...
Wraz z pewnym (już w tej chwili z wielkim sentymentem wspominanym przeze mnie) październikowym dniem w moim życiu nastała nowa rzeczywistość - czas
przeróżnych ograniczeń i dolegliwości, to prawda, ale jednak były one dla mnie
mniej więcej tym, czym dla kogoś zdrowego staje się nagłe zachorowanie, gdy
trzeba zacząć łykać prochy popijane syropem, gdy leci z nosa, drapie w gardle,
człowiek na zwolnieniu w wyrze gnije i odseparowuje się od życia, w którym
praca, korki, gotowanie, sprzątanie, tu załatwić, tam dopilnować, szybciej, szybciej, szybciej!... W końcu
jednak choroba mija, powraca utracone samopoczucie człowieka, któremu nic nie dolega, wszystko wraca do ustalonego porządku, nabiera z powrotem stałego,
dobrze znanego starego rytmu.
Dwie kreski, w które nie
można było uwierzyć, rozmazana zjawa na monitorze (jakim cudem ten lekarz dostrzega, do ciężkiej cholery, te wszystkie szczegóły? Ja tam widzę tylko
szarą pikselozę…), adnotacja ciąża wczesna w ginekologicznej
dokumentacji – wszystko to jakoś poza mną, jak za jakimś szkłem – niby w
obrębie mojej znajomości faktów, ale zdecydowanie daleko poza możliwością czucia.
Owszem, doświadczyłam wielu wzruszeń, niezapomnianych emocji – przecież w zaciszu lekarskiego gabinetu patrzyłam na monitorze na kruchy, maleńki owoc naszych uporczywych starań, ale byłam jak widz. Obserwator zaglądający przez okno.
Człowiek z zewnątrz.
Owszem, doświadczyłam wielu wzruszeń, niezapomnianych emocji – przecież w zaciszu lekarskiego gabinetu patrzyłam na monitorze na kruchy, maleńki owoc naszych uporczywych starań, ale byłam jak widz. Obserwator zaglądający przez okno.
Człowiek z zewnątrz.
A teraz zaglądając w głąb
siebie i analizując swoje własne emocje odkrywam, że oto powoli, stopniowo i
coraz wyraźniej rodzi się we mnie specyficzna świadomość.
Wieczorami O. czyta na
głos książkę, co drugi akapit przerywa i rozmawiamy o tym, co w danym fragmencie
porusza nas najmocniej. Leżę na wznak starając się ignorować drętwienie nogi i trzymam obie
ręce na brzuchu. Gdy lekko go uciskam, wyraźnie czuję mocno powiększoną macicę –
lokum z powodzeniem zasiedlone przez maleńkiego Człowieczka. Lokum milimetr po
milimetrze rozrastające się i sprawiające, że przed własną szafą coraz częściej
staję już z prawdziwym dylematem i litanią do garderoby.
(narażać się na
śmieszność i próbować wbić się w tę sukienkę, czy jednak oszczędzić ludzkości
tych strasznych doznań estetycznych..? święci pańscy, przecież ja NAPRAWDĘ nie
mam co na siebie włożyć!)
Lokum na miarę
prawdziwego apartamentu, z cateringiem pod nos, regularną dostawą drinków i
kołysaniem na zawołanie.
(O. bezlitośnie
mnie uświadamia, iż mimo względnie wczesnego etapu nabieram powoli kaczego
chodu. O, bogowie!...)
Lokum z czysto teoretycznie określonym czasem
wynajmu, co napawa mnie niejakim przerażeniem i sprawia, że od czasu do czasu w
oczach mignie mi błysk paniki.
Budzę się rano i oto okazuje się, że mój brzuch jest osobnym
bytem wystając ponad pejzaż zmiętej pościeli i przyciągając ręce niczym
tajemniczy magnes. O. przesuwa ręką po wypukłości i uśmiecha się pod nosem – „Ależ on okrąglutki…”
Tak. Zaczynam to czuć. To
rzeczywiście stan odmienny. Teraz
dopiero czuję, że – nie tylko fizycznie – to stan absolutnie wyjątkowy.
Dotąd w ciąży było
jedynie moje ciało, teraz powoli dołącza do niego także moja psychika.
Co się stało? Czy moja psyche zaliczyła falstart? Zatkała uszy
i nie dosłyszała wystrzału sędziowskiego pistoletu? Potknęła się na starcie i
dopiero po kilkudziesięciu metrach dogoniła zawodnika z hasłem soma na koszulce?
Nie, nie odczuwam jeszcze
fikołków małego Człowieka, nie odbieram żadnych sygnałów, nikt nie puka
nieśmiało z drugiej strony. Wciąż czekam, nasłuchuję, kładę ręce na brzuchu i
zastygam strzygąc uszami, spłycając oddech i apelując do własnego serca „moje drogie, zwolnij na chwilę, nie tłucz
tak, bo nic nie czuję, nic nie słyszę gdy tak hałasujesz…”.
Czekam.
Czekam już jednak jakoś inaczej.
Pełniej.
Z ciężarną głową na
ciężarnym karku.
Jestem zanurzona w tej
ciąży całkowicie.
Od stóp do głów.
no i pięknie, no i wspaniale. Napawaj się tym czasem, tym bytem obcym w Twoim brzuchu, wynajmem lokalu z pełną obsługą... nic na tym wynajmie nie zarabiasz a paradoksalnie jesteś najbogatszą istotą świata :-)
OdpowiedzUsuń...a przy tym niezaprzeczalnym bogactwie najlepsze jest to, że nawet najbardziej pazerny urząd skarbowy mógłby mnie co najwyżej cmoknąć w piętę;)
UsuńMasz rację, Ptaszyno, napawać się trzeba tym czasem i doceniać jego niezwykłość. Cieszy mnie, że moja percepcja sięga wreszcie poza czystą fizyczność.
Pięknie...
OdpowiedzUsuń