Pieczołowicie, na klęczkach, zbieram w niego okruchy i paprochy.
Wszelki pył.
Codzienności.
...................................................................................................................................................................................
albo poniższym:
Ewentualnie, grzbiet vacuum cleanera dosiada jeszcze Piesek, od czasu do czasu zwany też Doggie, całowany do stanu totalnego wycałowania oraz ściskany do braku tchu w wymiętolonych trzewiach.
[bydlę, nie żaden tam piesek - toż to maskotka z gatunku gigantów]
...................................................................................................................................................................................
Po tzw. porządkach można odzipnąć.
- Co chcesz teraz robić? - zapytowuję Duńczysławę, która skończywszy zmywanie podłóg...
["mama! nie (w)choć tu! motra połoga, nie widziś?" - krzyczy do mnie płowy krasnal wymachawszy się mopem nad suchą jak pieprz podłogą]
... zdradza swoiste oznaki lekkiego znudzenia.
- Yyy... - myśli płowy elf - yyy... ce(m) porysować!
Nooo, to z koksem.
- Duniu, co to..? - pytam dyplomatycznie ściągając brwi we względne łuki i udając koneserkę nie(zbyt) dojrzałej sztuki malarskiej.
- Sanki! - odpala Dunia. - I bał(b)an! Z ńebieskom czapkom. - uzupełnia artystka.
[aaaaha....]
...................................................................................................................................................................................
- Co czytasz, Duniu? - pytam widząc swe dziecko siedzące na kanapie w towarzystwie (zasłuchanego w lekturze) pluszowego towarzystwa*.
- Bajkę.
- Taa? O czym? - dociekam.
- Yyy... jak Kicia Kocia poshła do bibloteki. Z mamom.
[albowiem Kicia Kocia rules]
Zatem Dunia czyta.
Czyta namiętnie.
Recytuje zapamiętane wiersze, cytuje fragmenty dialogów, opowiada całe połacie zaczytanych na śmierć książek.
...................................................................................................................................................................................
Np. podczas śniadania bądź też obiadu.
Bez towarzystwa bowiem ani rusz.
...................................................................................................................................................................................
Bynajmniej, nie jest to miłosne wyznanie skierowane ku nam, jej rodzicom.
To cytat z książki.
Coś jej się śni.
...................................................................................................................................................................................
- Totam će o kochańe mojeee... totam će...! - wyśpiewuje młodociana artystka za Korą całując mnie wprost w pośladek.
....................................................................................................................................................................................
- Mamuśu, po(p)rosze kajke i kjetki. - zgłasza zapotrzebowanie domorosła artystka.
- Po co? - dociekam. - Co chcesz narysować?
- Mamę. Jak ma oći, black hair, polićki, śiję,... - wymienia po kolei szczegóły anatomiczne.
[jeśli w miesiąc dojdzie do kości jarzmowej albo li też blaszki sitowej kości sitowej niezwłocznie zapiszę ją na Harvard School of Medicine]
Efektem pracy twórczej jest gryzmoł jako żywo prezentujący... wór(?).
Na kartofle.
Pora najwyższa odczytać aluzję..?