Internet po dziurki w
nosie wypchany jest opiniami aktualnych i byłych pacjentów na temat lekarzy
zajmujących się to tym, to tamtym narządem, tą lub tamtą jednostką chorobową,
leczeniem bądź też czasem usilnym przeszkadzaniem w owym leczeniu. Serwisów z
refleksjami, opiniami i wypowiedziami – jak psów. Można do woli przebierać,
wybierać, przesiewać, poświęcać się lekturze i wyciągać wnioski. Cała heca
polega jednak na tym, by trafić na stronę rzetelną. By mieć do dyspozycji
konkretne argumenty. By miast obraźliwych obelg rzucanych pod adresem tego lub
owego bądź też nic nie wnoszących ogólników („Gabinet
czysty i świetnie wyposażony”- no, ludzie kochani, gdyby z gabinetu wionęło
jak ze stajni, a do leczenia lekarz używał chleba z pajęczyną wtedy pewnie uznałabym
komentarz na temat gabinetowej estetyki za pomocny ), móc przeczytać rzeczowe
komentarze, które pozwolą na podjęcie ostatecznej decyzji , czy do danego
lekarza warto się udać, czy będzie to raczej strata czasu.
Zdawać by się mogło, że
swego czasu trafiłam na taką właśnie sensowną stronę. Administrator wymagający od
osoby wystawiającej swoją opinię zarejestrowania się w serwisie, dbał także o
to, by każdy komentarz był merytoryczny i obiektywny. Mile widziane było
dzielenie się konkretami – fakty, fakty, fakty, proszę państwa, żadnej zbędnej
histerii i infantylnego rzucania się bo
doktor krzywo na mnie spojrzał. Po kilku miesiącach regularnych randek
z moim lekarzem, czując się już nieco zdegustowana pewnymi zdarzeniami, postanowiłam zatem skorzystać z możliwości i
napisałam komentarz. Wystawiłam niską notę mojemu (byłemu już na szczęście)
lekarzowi, rzeczowo argumentując swoją nienajlepszą o jego zawodowej postawie
opinię. Ów komentarz zatwierdzono wówczas i opublikowano. Może komuś krótki opis moich
doświadczeń z panem doktorem pomógł w podjęciu decyzji? Mam nadzieję.
Minął rok. Administrator
serwisu zatęsknił za mną i przysłał mi pozdrowienia. Pozdrowienia zatytułowano zgłoszenie nadużycia. Uściski, serdeczności
znad morza i takie tam wyrazy sympatii miały taką oto formę:
Otrzymaliśmy
prośbę o ponowną weryfikację Twojej opinii .
Prosimy o
potwierdzenie, że opisana przez Ciebie sytuacja rzeczywiście miała miejsce.
Jeśli nie potwierdzisz swojej opinii w ciągu 7
dni, zostanie ona usunięta.
Opinia, której dotyczy zgłoszenie:
„Nie polecam i to
zdecydowanie. Miła aparycja, względny takt i kultura osobista na poziomie
powszechnie przyjętym za normę nie wystarczą, żeby uczynić z człowieka lekarza,
któremu się ufa. A pan doktor bywa bardzo niecierpliwy, odmawia udzielenia
wyjaśnień zarówno w kwestii diagnozy, która dla pacjentki-amatorki ma prawo
stanowić zagadkę ("Ja pani nie będę tego tłumaczył. Proszę sobie
poczytać"), jak i sposobu dawkowania przepisanego leku... ("Tam jest
wszystko napisane, pani sobie przeczyta" - rzekł mi pan doktor znad
jakichś wypełnianych przez siebie papierów, gdy bezradnie obracałam w palcach
otrzymaną receptę i prosiłam o wyjaśnienia odnośnie dozowania leku). Szczytem wszystkiego
było podsunięcie mi pod nos jakiejś ankiety (?), już wypełnionej po zdawkowym
wywiadzie i obcesowe zażądanie: "Pani to podpisze", bez słowa
wyjaśnienia czemu ma to służyć i czego dotyczą zdania, pod którymi żąda się
mojego podpisu. Oburzające. Podczas wizyty czuję się jak intruz, który mocno
przeszkadza i zabiera cenny czas swoimi pytaniami. A ten czas faktycznie jest
niezwykle cenny - ważniejsze jest pilnowanie, by nie przekroczyć przewidzianego
na wizytę kwadransa i wypisanie dokumentacji. Gdyby było mnie stać na latanie
po prywatnych gabinetach, nie wybrałabym się do pana doktora za nic w świecie.
Odradzam, dziewczyny.”
Litościwie pominę już aspekt
porażającej naiwności drogiego Administratora (Prosimy o potwierdzenie, że opisana przez Ciebie sytuacja rzeczywiście
miała miejsce. !!!??? A gdybym konfabulowała? Wymyśliła sobie wszystko
od początku do końca z czystej ludzkiej złośliwości? To co, przy próbie
potwierdzenia, że podobne zdarzenia miały miejsce, za karę eksplodowałby mi
komputer? Ręka by mi uschła? Zęby wypadły?..)
Nic to. Potwierdziłam,
kliknęłam gdzie należało i… mimo to za jakiś czas moja opinia zniknęła (!) w internetowym
niebycie. Przyjrzałam się wtedy uważniej profilowi lekarza. Do standardowo
umieszczanych danych osobowych, adresu przychodni, numerów telefonów dołączyło estetyczne
foto pana doktora w bieli i błękicie z uśmiechem numer osiem dookoła głowy, a
także pokaźna samochwałka z listą schorzeń, które drogi specjalista zwalcza
zawodowo. No miód, landrynki i pomada w czekoladzie.
Profil zweryfikowany – tak to się nazywa.
Nie przypuszczałam
jednak, że zweryfikowanie oprócz
możliwości uzupełnienia swojego profilu
oraz odpowiadania komentującym (co skądinąd jest świetnym pomysłem) daje
możliwość uczynienia ze swojego profilu azylu z zasiekami , drutem kolczastym,
elektrycznym pastuchem i strażnikami jedynie słusznych opinii. Moja druga (i
ostatnia – szkoda czasu na tłuczenie w klawisze po próżnicy) opinia nie została
zatwierdzona do publikacji, choć była suchym wykazem faktów – Wielki Brat
Administrator z podziwu godną wytrwałością chroni społeczeństwo przed trudną
prawdą. Otrzymałam kolejne pozdrowienia z poleceniem bym „przeredagowała swoją opinię” (Jak?! Zamiast pisać, że pan doktor
odmawia wykonania badań i na oślep faszeruje mnie lekami robiąc sobie ze mnie medyczny
poligon doświadczalny, mam ułożyć okrągłe i gładkie zdania, jak to podejmuje
mnie kawą i rozścieła czerwony dywan? To się nazywa właściwe przeredagowanie, panie Administratorze?).
Odpuszczam.
Jeśli tak się właśnie prowadzi
wielki serwis, tak manipuluje informacjami, profile wygładza się i rozprasowuje
zagniotki, polewa lukrem i osypuje pudrem… ech…
O tym wyśmienitym portalu niedawno napisano tutaj: http://www.feminasum.pl/blog/znany-lekarz-udostepnia-dane-pacjentow/
OdpowiedzUsuńDag