Z powrotem.
4 godziny jazdy - zdrętwiałe
nogi, jednostajna paplanina w radio, „nie
jesteś dzisiaj zbyt rozmowna…”, niedzielni kierowcy w poniedziałkowe
popołudnie skutecznie podnoszący ciśnienie i poziom zniecierpliwienia w organizmie - "kto jej/jemu dał prawo jazdy na litość boską?!",
„chcesz coś pić/jeść/ cukierka/ wody/ może
kanapkę..?”, kręta droga przed nami, malinowe chmury na horyzoncie, krowy
(!) na poboczach, „kupmy łososia na
kolację”, zapach palonych liści w mijanych wioskach, „…ale dużo dzisiaj TIR-ów…”, w końcu: granatowe niebo, mleczne
latarnie, ciepły wieczór, rozpakowane walizki, wstawione pranie, schłodzone białe
wino i… „byłaś bardzo dzielna”. Plus
całus.
Siostra O. jest w ciąży.
Piąty miesiąc, brzuszek
wypukły, bezwiednie głaszcze się po nim mówiąc o tym, gdzie postawi łóżeczko i
zastanawiając się czy kupi przewijak.
Jest delikatna i stara się
być taktowna. Jakoś tak wcześniej wypłynęło w rozmowie, że my też się staramy,
choć teraz to już nie da się ukryć, że gorzej nam to wychodzi niż im.
Zniosłam jakoś te rodzinne
wizyty.
Bałam się jak diabli
rozmemłania i tego, że zareaguję w sposób nieprzewidywalny.
Byłam nieznośna dla O.
Mały wściekły zwierz
kąsający znienacka.
Popłakałam sobie dopiero
w nocy.
Zastanawiam się kiedy wreszcie
skończy się ten żal (do kogo?!), że mnie nie jest dane spojrzenie na dwie kreski, że
nie dla mnie to poczucie, że brak tchu ze szczęścia, upojenie się radością
pomieszaną z niedowierzaniem, że to
naprawdę?, to już? Ale na pewno, udało się???!
O. , dusza towarzystwa,
król dowcipu i dobrego samopoczucia, pierwszy raz w życiu zdawał się mieć
momenty zawieszenia, jakiegoś głębokiego smutku, którego źródła nie można było
osadzić w czymś konkretnym i wywołanym bezpośrednimi okolicznościami.
I wtedy jeszcze bardziej
bolało mnie w środku.
Liczę jak wściekła dni
cyklu i wsłuchuję się w siebie jak zegarmistrz w werk.
Dwudziesty dzień cyklu
mogę uznać za zaliczony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz