wtorek, 8 października 2013

Countdown


Z powrotem.

4 godziny jazdy - zdrętwiałe nogi, jednostajna paplanina w radio, „nie jesteś dzisiaj zbyt rozmowna…”, niedzielni kierowcy w poniedziałkowe popołudnie skutecznie podnoszący ciśnienie i poziom zniecierpliwienia w organizmie - "kto jej/jemu dał prawo jazdy na litość boską?!", „chcesz coś pić/jeść/ cukierka/ wody/ może kanapkę..?”, kręta droga przed nami, malinowe chmury na horyzoncie, krowy (!) na poboczach, „kupmy łososia na kolację”, zapach palonych liści w mijanych wioskach, „…ale dużo dzisiaj TIR-ów…”, w końcu: granatowe niebo, mleczne latarnie, ciepły wieczór, rozpakowane walizki, wstawione pranie, schłodzone białe wino i… „byłaś bardzo dzielna”. Plus całus.

Siostra O. jest w ciąży.
Piąty miesiąc, brzuszek wypukły, bezwiednie głaszcze się po nim mówiąc o tym, gdzie postawi łóżeczko i zastanawiając się czy kupi przewijak.
Jest delikatna i stara się być taktowna. Jakoś tak wcześniej wypłynęło w rozmowie, że my też się staramy, choć teraz to już nie da się ukryć, że gorzej nam to wychodzi niż im.
Zniosłam jakoś te rodzinne wizyty.
Bałam się jak diabli rozmemłania i tego, że zareaguję w sposób nieprzewidywalny.
Byłam nieznośna dla O.
Mały wściekły zwierz kąsający znienacka.

Popłakałam sobie dopiero w nocy.
Zastanawiam się kiedy wreszcie skończy się ten żal (do kogo?!), że mnie nie jest dane spojrzenie na dwie kreski, że nie dla mnie to poczucie, że brak tchu ze szczęścia, upojenie się radością pomieszaną z niedowierzaniem, że to naprawdę?, to już? Ale na pewno, udało się???!

O. , dusza towarzystwa, król dowcipu i dobrego samopoczucia, pierwszy raz w życiu zdawał się mieć momenty zawieszenia, jakiegoś głębokiego smutku, którego źródła nie można było osadzić w czymś konkretnym i wywołanym bezpośrednimi okolicznościami.

I wtedy jeszcze bardziej bolało mnie w środku.

Liczę jak wściekła dni cyklu i wsłuchuję się w siebie jak zegarmistrz w werk.
Dwudziesty dzień cyklu mogę uznać za zaliczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz