- Should I have a baby after 35?
- No, 35 children is enough.
Spotykam czasem taką jedną
w autobusie. We wtaszczonym na pokład wózku jedno dziecko. Zawsze w stanie głębokiego
snu i żaden zgrzyt, pisk oraz z jazgotem zatrzaskujące się drzwi nie są w
stanie wyrwać młodego z totalnego uśpienia.
[Matka podaje mu środki zwiotczające
mięśnie na czas przewozu miejską komunikacją? Usypiają go trzeszczące resory na
asfaltowych nierównościach? (eufemizm! eufemizm! toż to istne kratery!) Czy to
może jakaś odmiana podróżniczej śpiączki?]
Drugie dziecko, na oko
trzyletni malec, uczepione matczynej nogi (jedną ręką) i poręczy wózka (drugą)
kontempluje z uwagą przewijające się drogowe obrazki za autobusowymi zaplutymi
(
czy ktoś je czasem myje?
) oknami.
Czasem coś pokazuje matce wysuwając palec przed siebie. Po około dwunastu sekundach
spokojna kontemplacja ustępuje pola niespokojnej aktywności w postaci fikołków
kręconych na poręczach oraz przewrotach w przód na podłodze.
Dziecko trzecie,
pobieżnie przeze mnie ocenione na jakieś pięć lat, z kolorowym plecakiem,
workiem z butami, plastikową wędką (
niezależnie od sezonu, widać pasjonat
) i z nonszalancką niedbałością wlokące za sobą po podłodze szalik z frędzlami po trzykroć nadrabia
nieruchawość i senną apatyczność pierwszego, aktywnością przewyższając także nadpobudliwość
drugiego i testuje w owym autobusie
wszelkie możliwe prawa fizyczne (jak
zachowuje się ciało, na które zadziałała siła w wyniku gwałtownego hamowania? czy
na ciało upuszczone na podłogę ZAWSZE działa siła grawitacji?. )
Czwarty potomek niczym
rasowy chart zawsze bezbłędnie zlokalizuje jedyne wolne miejsce w pojeździe,
kłusem do niego dobiega depcząc wszystkie obce stojące mu na drodze ludzkie
kończyny, zalega na siedzeniu, po czym natychmiast uruchamia komórkę i śmiga w
jakieś gry pełne donośnych efektów akustycznych w postaci ustawicznego wycia, fałszywych melodyjek, trzasków i
wizgów.
Barwne pięcioosobowe
stadko towarzyszy reszcie nieszczęśników pasażerów przez jakieś cztery przystanki. Matka
w tym czasie CAŁY czas wisi na telefonie. Z telefonem przy uchu (bo przecież brak wolnej
ręki - jedną
pcha wózek, drugą ciągnie drugiego syna, trzecią dźwiga siatkę, czwartą chwyta
wymykającą się plastikową wędkę, piątą… - nie stanowi żadnego problemu) wsiada do autobusu i z telefonem nadal przy uchu go
opuszcza, ani na chwilę nie przerywając pogawędki i nie gubiąc (!) żadnego ze
swoich dzieci.
Czy ja też chcę posiadać
liczne potomstwo?
No, thank you. I’ll pass…
Grunt, by to pierwsze,
obecnie w wydaniu prenatalnym, wyhodować na dorodnego następcę tronu...
Tymczasem potencjalny
następca (bądź następczyni) drenuje mnie ze wszystkich sił, energii i nawet chęci
do głębszego oddychania. Ziewam rozdzierająco narażając stawy żuchwowe nie tyle na zwichnięcie co na
urwanie z donośnym trzaskiem, zasypiam w mig ułożywszy się w pozycji
horyzontalnej pt. położę się na
kwadransik i poczytam książkę – kwadransik błyskawicznie przekształca się w
półtorej godziny, książka zaś dekoruje mi klatkę piersiową nietknięta.
Ponadto:
- kot z uporem maniaka
wysiaduje młodocianego arystokratę niczym kwoka jajka pokładając mi się na
brzuchu i grzejąc niczym termofor;
- mogę spokojnie zaprzestać dostarczania jakiegokolwiek pożywienia swojemu organizmowi – zwrot zawsze gwarantowany;
- Lee Strasberg Theatre
and Film Institute mógłby spokojnie zaoferować
mi etat – niczym rasowa aktorka dramatyczna popadam z jednego skrajnego
nastroju w drugi i na zawołanie produkuję fontanny łez;
- ktoś mi rąbnął jakiś
fragment płatu mózgowego lub jakiś zestaw neuronów – wcięło mi pamięć. Zwlekam
ciało bladym świtem celem udania się do laboratorium i… zapominam nasikać do
przygotowanego z wieczora wytwornego naczynia. W związku z tym maltretowanie
organizmu (na czczo kochanieńka, na czczo) i otwieranie siłą oka o potwornych godzinach
porannych psu na budę i o kant tyłka.
Odkrywcza konstatacja?
Czas popyla jak szalony. Przecież dopiero co robiłam dwukreskowego sikańca i tarłam oko z
niedowierzania, a tu właśnie wchodzę w dziesiąty tydzień w tym dualistycznym
stanie.
Niepojęte…
Ciąża.
Czysta
fizjologia.
Powtarzalny schemat o
stałych punktach.
Robimy zrzutkę z własnych genów, kreujemy nowe życie, nosimy je, żywimy, nawiązujemy emocjonalną więź cienką
nitką, by kiedyś przekształciła się w okrętową linę, obarczamy swoimi
oczekiwaniami, nadziejami, obawami, wysiadujemy i wyczekujemy.
Zmieniamy się.
To takie proste.
Proste, ale wcale niełatwe.
No muszę, bo się uduszę, no muszę - jaki smaczek i rarytas - no, po prostu, ajlawju.
OdpowiedzUsuńDzięki za kawałek literatury z rana.
PS. Wielodzietność... biorę odpowiedzialność za naszą "zrzutkę hormonów" w postaci mrożonek... Jak będzie? Czas pokaże.
Całus dla Literatki, Melka
Jak to kiedyś Kryszak mawiał - ajlawju Cię tu :P
UsuńWielodzietność? Nie jestem obecnie w stanie myśleć nawet o dwudzietności. Owszem, nie chciałabym, by mi się potomek samotnie tułał przez życie, ale wyprodukowanie tego jednego egzemplarza już było niełatwe i mam poważne obawy co do swoich dalszych możliwości - głównie biologicznych. Już mam traumę, że wśród innych rodziców na wywiadówkach będę robić za dyżurną starą rurę;)
Melka, kiedy termin zdeponowania mrożonek?
Deponejszyn w przyszłym tygodniu. Jutro będę wiedzieć więcej. A artykuł możesz sobie zakupić tu: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,127763,14944643,Rodzenie_na_zyczenie.html
UsuńŁo matko, ło matko, przyszły tydzień! To się będzie działo...
Usuńbędzie zabawa.... ;) M.
UsuńNa chwilę obecną nie myślę o kolejnych ciążach. Biorąc pod uwagę mój stan zdrowia zanim znalazłam się w obecnym stanie mogę chyba śmiało stwierdzić, że nasza córka rodzeństwa mieć nie będzie. No chyba, że wszystko ułoży się inaczej i nadal będę miała dwa jajniki albo chociaż jeden:/ Moja przyjaciółka miała ochotę na drugie dziecko, ale zmieniła zdanie jak to pierwsze zaczęło raczkować:) U mnie na brzuchu często leżał pies, ale teraz jak kilka razy oberwała od małej to trochę się brzucha boi:)
OdpowiedzUsuńI trymestr przespałam:) hihihi II trymestr to najlepszy czas na zakupy i można w pełni cieszyć się ciążą i jeszcze niewielkim brzuchem. III trymestr to męka. Boli każda część ciała. Nie mam siły nawet psa wyprowadzić na sikanie.
UsuńJa w tych chwilach zwątpienia co do własnych możliwości prokreacyjnych przywołuję pocieszającą myśl "dzięki Bogu, że choć z tym jednym się udało" (tfu, tfu!).
UsuńPrzyznam szczerze, że drugiego trymestru czekam jak zbawienia. Wiszenie nad klozetem, przeżywanie doznań równych atrakcyjnością kacowi gigantowi i mordercze migreny, od których mózg wycieka mi uszami to nie jest coś, za czym kiedyś będę tęsknić...
P.S. Dostęp do bloga szlag trafił :/ Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządeczku:)
Nie możesz do mnie wejść? Nie wiem co się dzieje. Jesteś trzecią osobą, która nie może się do mnie dostać mimo zaproszeń. Wyślę raz jeszcze zaproszenie i mam nadzieję, że będzie ok. A jak nie to pisz: omnie@onet.com.pl
Usuńpozdrawiam
Genialnie napisane:)))) Mam 3 siostry i jest nam wspaniale :P
OdpowiedzUsuńNie zazdraszczam bo wiem what u mean :D Ja sama mam dwie:) Trójca przenajświętsza, babiniec zakamieniały... Rodzeństwo to kapitalna sprawa, ale wyprodukować towarzystwo dla pierworodnego pewnie nie będzie tak prosto niestety.
UsuńBardzo podoba mi się Twój styl, a temat też mi bliski. Nawet bardzo. Zapraszam nieśmiało do siebie, to przeczytasz dlaczego:) Blog jest zamknięty, więc jeśli masz ochotę to napisz isaarcher@o2.pl, wyślę zaproszenie. Moja sytuacja teraz różni się od Twojej mniej więcej o tydzień;), a historię można przejrzeć we wcześniejszych postach.
OdpowiedzUsuńNapisawszy, dziękowawszy:)
UsuńMłodą mi też kot wysiadywał, hehe :)
OdpowiedzUsuńI nawet ładna mu wyszła ;)
PS. A ja chciałam mieć drugie jakoś od razu, za rok po pierwszym. Na zasadzie: pewnie ledwo przeżyję, ale za to potem mam dwójkę odchowaną, która bawi się razem. Ogólnie to żałowałam, że się nie trafiły bliźniaki. A po tych hormonach to spokojnie mogły. No ale z mężem to jeszcze można dyskutować, z niepłodnością się nie zawsze da...
W każdym razie, po czasie się chce bardziej, więc wszystko przed Wami, dziewczyny! I żeby nie było, żadna tam młoda dupa ze mnie ;)
My z O. też od czasu do czasu rozmawiamy na temat drugiego. Że najlepiej byłoby bez robienia długiej przerwy - bo i razem by się chowały, no i mój wiek, który nie pozwoli na odsuwanie (ewentualnej) drugiej ciąży na "za pięć lat". Mam jednak cały czas świadomość, że nasze chęci mogą rozminąć się z możliwościami. Na razie zatem to czyste dywagacje i gdybologia stosowana.
UsuńCo do kota w roli kwoki, daj Boże, by z tego futrzastego wysiadywania nie wyszedł nam taki charakterologiczny zołzun jak nasz zwierz;)
Mój też był zołzun. I Młoda także nielekka się narodziła z charakteru ;) Zatem bądź gotowa! :)
Usuńbędę śledzić i ten blog. jest extra! pozdro!
OdpowiedzUsuńA mnie sie podoba Twój lekki styl, ale przede wszystkim ta zmiana z "mrocznego" pisania na takie... radosne. Też czekam na tą zmianę u siebie...
OdpowiedzUsuńPozdrowionka!
Kochana, doczekasz się. Naprawdę w to wierzę!
OdpowiedzUsuńI dzięki za dobre słowo - wykwitły mi malinowe rumieńce;)