piątek, 13 września 2013

W pojedynkę

To nie do końca prawda. Jesteśmy we dwie - ja i moja kocica.
O. wyjechał, nie będzie go do niedzielnego popołudnia.

Co się robi gdy cisza dzwoni w uszach, nikt nie woła "Co rooobisz???" z drugiego pomieszczenia, nie słyszę: "Chcesz herbatki? Tak? O, świetnie, to zrób i mi." ;), futrzasty zwierz przebiega po terenie zakazanym, czyli blacie stołu, a ja udaję, że prawie-prawie nie zauważyłam i w związku z tym nie zdążyłam huknąć karcąco..?
Się spędza.
Czas.

Się czyta.
(O.: To się powinno leczyć chyba.
ja: Ale co?
O.: Że masz cztery książki w zapasie do czytania i jeszcze dwie inne czytasz jednocześnie.

No ba.)

Się słucha.

Się szwenda po zapadanym mieście, sinym od deszczu, pachnącym jesienią, co to tuż tuż...

Się ogląda głupawe komedyjki, którymi nie ma się serca katować chłopa, gdy ten po całym tygodniu (a często i weekendzie) popylania w swojej fabryce marzy o popatrzeniu na piłkę kopaną i coś konkretniejszego niż mejd in halyłood odmóżdżacze.

I się czeka.

Na tego chłopa, co ma wrócić, ale skoro go nie ma to bezczelnie tęsknię.

I na tę mendę czerwoną, co to mogłaby wreszcie wrzucić na luz i zrobić sobie wolne, ale pewnie znów mnie zaszczyci.

Czekam na nieuchronne.
Powtarzalne.
Comiesięczne.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz