Mnie prowadził ten pierwszy. W tym miesiącu oglądał mnie z
bliska po raz ostatni.
Basta.
Pożegnamy się z nim bez żadnych czułości i żalu.
Dlaczego?
Był luty 2010 roku. Zapisałam się do przychodni i poszłam na
wizytę. Nic rutynowego, wręcz przeciwnie, bardzo dokuczał mi ból jajników,
porównywałam to do uczucia jakby mi ktoś wbijał widelec w podbrzusze i powoli
obracał. Wciąż czułam się jakbym miała permanentny pms. Zebrałam się zatem w
garść i poszłam do poleconego mi przez kogoś lekarza. Opisałam swoje
dolegliwości, zapytana o stosowane pigułki usłyszałam „Kto pani to przepisał!?”, po czym… bez zlecenia żadnych badań
hormonalnych, ot na oko, pi razy drzwi, dobrał mi nowe tabletki (tak, wtedy
jeszcze stosowaliśmy antykoncepcję), a po szybkim badaniu na fotelu,
podrapawszy się w czoło i wyartykułowaniu kilku „hmm…”, pan doktor stwierdził, że „to musi być jakaś infekcja,
przepiszemy pani to i śmo”.
To i śmo okazało się zabójczym antybiotykiem, po którym
wymiotowałam dalej niż widziałam, odchorowałam go potężnymi sensacjami
żołądkowymi, a na deser dorobiłam się grzybicy. Pan lekarz zapomniał wspomnieć,
że można by spróbować zapobiec przykrym konsekwencjom biorąc jakieś leki
osłonowe. A ja, naiwna baba, która nigdy wcześniej na nic poza katarem nie
cierpiałam i doktora Gugla też o nic nie wypytywałam, zwyczajnie nie
wiedziałam, że można się tak pięknie załatwić.
Cóż.
Po jakimś miesiącu poszłam na wizytę kontrolną. Jeszcze dobrze nie
siadłam, a już pan doktor wypisywał dokumentację, nawet nie podniósłszy
głowy. Jak się czuję? Ano, tak i tak, średnio raczej niż rewelacyjnie. Jajniki
nie pozwalają o sobie zapominać. Trochę jeszcze poopowiadałam w ramach
zacieśniania więzi z moim lekarzem, coś tam sobie ów lekarz pooglądał na
monitorze przeprowadziwszy mi usg („Jakiś
polip mamy w macicy, czy co..? – mruczał pod nosem, ale na mruczeniu się
skończyło i nie usłyszałam niczego konkretnego). „A jak te nowe pigułki? - spytał. „No,
cienkie – odparłam – chciałabym je
zmienić, widzę same wady ich stosowania”.
Pan doktor zakręcił swoim prywatnym kołem fortuny i tak oto
padło na nowe smakołyki (tymi, zanim odkryłam, że też mocno średnio pasują
mojemu organizmowi, odżywiałam się przez kolejne trzy miesiące). Z tej drugiej
wizyty wyszłam z tezą, iż „wprawdzie
symptomy na to jednoznacznie nie wskazują, ale być może ma pani endometriozę”.
Pierwszy raz usłyszałam wtedy o podobnej chorobie, w naturalnym odruchu
ciekawości spytałam, co to takiego. Pan doktor prychnął „Ja nie będę pani tego tłumaczył, proszę sobie o tym poczytać.
Aha... Urocze.
Z gabinetu wyszłam z przykazaniem, że mam się zgłosić za kilka miesięcy. „Zobaczymy co się będzie działo po tabletkach
x”
W tym czasie miałam też prowadzić specjalny kalendarzyk
notując w nim szczegółowo rodzaj bólu, jaki odczuwałam dość często oraz jego
intensywność i dni, w które mnie dopadał.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz