poniedziałek, 12 maja 2014

Spłoszenie

Siedzimy zamknięci

w ciemnym pokoju

ja i

łopot mojego

spłoszonego serca



i znów czekamy



na oślepiający błysk

wybuchu

kolejnego świata



aby wszystko

zacząć

po raz kolejny

od samego

początku

("Książka pod tytułem" W. Fułek)
______________________________________________________________________


Osiwieję.
Głowę mam już kwadratową.
Kanciastą mózgownicę zasiedlają spłoszone myśli tłukące się niczym ćmy wokół rozgrzanej żarówki. Latają jak obłąkane, wpadają na siebie, obijają jedna o drugą, nabijają sobie guzy.
Bezustanna wojna między myślami spanikowanymi a chojrakującymi.

Nie zdążę..., nie umiem..., nie dam rady..., nie będę wiedziała..., nadaję się do tego jak wół do karocy..., nie urodzę, nie będę wiedziała jak...,nie rozpoznam, że to już..., coś zepsuję tą swoją nieudolnością...
Co za bzdury! A won mi z tą przeklętą paniką! Właśnie, że  sobie poradzę. Nie urodzę? Jak to, nie urodzę?!  To mam w tej ciąży chodzić do emerytury? Nie chcę!!!!
Ale... jednak... jak się tak zastanowić to pojęcia nie mam, co z tym dzieckiem dalej się robi... Skąd mam wiedzieć, że nakarmione? Jak rozpoznam, czemu płacze? A jeśli podczas przewijania powyrywam te małe dziecięce nóżki ze stawów..?

- Czego się boisz? - pyta O. głaszcząc mnie po policzku.
- Że nie pokocham tego dziecka. - odważam się zrzucić bombę. - Że nie będę umiała nim się zająć, że fatalna będzie ze mnie opiekunka, że nie odnajdę się w tej roli, że któregoś dnia wrócisz do domu, a w nim przywita cię rozczochrane półtora nieszczęścia z głodnym, drącym się dzieckiem na ręku, pośrodku nieziemskiego burdelu.

I w bek. 
(A nie mówiłam, że pierwszorzędnie nadawałabym się na etat do Lee Strasberg Theatre and Film Institute..?)

Łzy płyną mi rwącym potokiem i skapują na kolana, oczy mam niczym spuchnięta Chinka, ramiona podrygują w rytm skandowanych, zasmarkanych, urywanych zdań, w których z zapłakanych liter i słów wylewa się cały mój strach obficie polany hormonalnym sosem.
Tak, szanowni państwo, hormony nadal rządzą i trzymają w szponach z żelazną konsekwencją.

Głupolu... - uśmiecha się O. wycierając mi palcami mokre policzki - pokochasz to dziecko na pewno. I choć to wszystko będzie dla nas nowe i pewnie niejeden błąd popełnimy, doskonale sobie poradzimy. 

W tej samej chwili czuję, że mój strach jest bezpodstawny. Nie ja pierwsza, nie ostatnia... Mityczny instynkt przecież mnie chyba jakoś przez to przeprowadzi... Kto powiedział, że już w ciąży trzeba oszaleć z miłości do własnego dziecka? Ja jeszcze tylu rzeczy nie wiem, nie uporządkowałam tylu różnych emocji, za dużo tego, za intensywnie, za trudne to. 
Trzeba powoli, na spokojnie, bez wyrzucania sobie, że chyba jakaś wyrodna sztuka ze mnie..
Trzeba też oswoić strach. 
Poprzeżywać. Popłakać. Dać mu upust. 
A potem wytrzeć nos i znów ustawić się do pionu.

Już tak niewiele do Finału.
Nierealne stanie się rzeczywistym. 
Poznam wreszcie tę maleńką istotę, która z taką mocą rozpycha się między mymi żebrami, która wprawia mój brzuch w rytmiczne drgania gdy dopada ją czkawka, podpływa jak mały nurek do O. po drugiej stronie przytulonego policzkiem do mojego pępka, która reaguje na nasze zaczepki, buntuje się, gdy zbyt długo siedzę lub chodzę.
Już niedługo.
Poczuję - dotknę, powącham, przytulę.

Pewnie jeszcze nie raz, nie dwa zaliczę atak paniki, seans szlochów i czarnych wizji.

Jednak mimo wszystko bardzo chcę wierzyć, że będzie dobrze.




11 komentarzy:

  1. Mam to samo. Może na razie nie wyję, ale łeb mi pęka od natłoku myśli, oczy pieką od ciągłego czytania blogów, książek, a w portfelu huczy echo od zakupów. Mimo, że naprawdę sporo rzeczy kupiłam używanych (zwłaszcza ciuszki), to po prostu przeraża mnie ta ilość zupełnie lub prawie nieznanych rzeczy, które mogą, ale nie muszą okazać się przydatne... Nie boję się, że nie pokocham. Wręcz przeciwnie, boję się, że będę kochać za bardzo, że zeświruję ze strachu o niego. Nawet kiedy sobie pomyślę, że po cesarce zabiorą mi go na ileś godzin, chce mi się płakać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, rozumiem... Jednego kuriera zdążę pożegnać, to już w drzwiach stoi kolejny. Do sklepów osobiście wybrać się nie sposób stąd wirtualnie rozpuszczam jak najbardziej realne pieniądze i bez mała słyszę tupot nóżek uciekających mi z portfela walorów.
      Isa, nie martw się nagromadzonymi gadżetami. W razie czego nadmiar wciśniemy Promesie, a ta jeszcze będzie musiała uśmiechać się z udawaną wdzięcznością;-) Tak poważnie to nie przewidzimy, które rzeczy okażą się zupełnie bezużyteczne i chyba jednak lepiej mieć za dużo niż za mało. Osobiście będę zachwycona jeśli nie przyda mi się np. termofor na bolący brzuszek czy inny wynalazek na podobny hipotetyczny problem, a przecież zabezpieczyłam się w tego typu fanty.

      Z tą miłością to widzisz, dawno temu jak jeszcze snułam naiwne wyobrażenia na temat ciąż i dzieci wydawało mi się, że miłość do dziecka jest oczywistością i spada na człowieka jak grom z jasnego nieba w chwili ujrzenia dwóch kresek albo może i jeszcze przed. Mnie grom nie raził i wcale nie jest mi z tym fajnie. Mimo wszystko widać i tak też czasem bywa...

      Usuń
  2. Wierzę, że będzie dobrze. Że dacie radę - Dziewczyny. Że damy radę! Ostatnio przyciągam pozytywne historie na temat porodów. Otaczam się nimi jak jakimś magiczny m płaszczem.

    Leśna, może coś przeoczyłam - ale jak będzie z Twoim rozwiązaniem? Cesarka czy naturalsik? Mnie wczoraj gin zaskoczył informacją, że mam wskazania do cesarki aż dwa, a może nawet i trzy:

    1) stara pierworóka (hehe, loving it!)
    2) historia niepłodności
    3) gabaryty Franciszka - wszystko na to wskazuje.

    Jeszcze mam 3 miesiące, więc czasu sporo na dywagacje i decyzje...

    TRZYMAM KCIUKI i czekam na RAPORT ;)

    PS. CUUUUUUUDNY wiersz! Myślałam, że Twój :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Franciszek, jak widzę, nad Matką rozczulać się nie zamierza i rośnie sobie wzdłuż i wszerz w nosie mając ograniczone parametry drogi ewakuacji..?;) Cóż, gabaryty potomka faktycznie stanowią istotną kwestię przy rozważaniu sposobu rozwiązania ciąży, ale, na litość boską, Ciebie uznać za dostatecznie "starą" pierworódkę, by roztaczać wizję cesarki??? Olaboga...

      Moje rozwiązanie wciąż nieprzesądzone. Za półtora tygodnia odbędę występy gościnne w ramach tournee po szpitalnych kątach. Zmierzą, wymierzą, podłubią, podejrzą i być może wyklaruje się wreszcie, w którą stronę będziemy zmierzać.
      W każdym razie dziecię na świat wydać trzeba. Nie da rady schować go sobie pod śledzioną na przeczekanie;) Codzienność upływa mi z bezustanną sinusoidą - po dniu pełnym spokojnego oczekiwania i pogodzenia z emocjami przychodzi dzień nerwów, mokrych oczu i uczuć w stylu "nie dam rady".
      Nie sposób się nudzić;)

      P.S. Nooo...cudny... Ohydna zazdrość mnie podszczypuje, że niestety NIE mój;)

      Usuń
    2. No myślę sobie, myślę o Tobie, jesteś moją pierwszą blogerką, która będzie wydawać dziecię na świat. To już tak niedługo, cyk, cyk....

      Co do mojego doktórka, to mam wrażenie, że jest przyzwyczajony do różnego rodzaju pacjentek i skoro od pierwszego trymestru proponował mi zwolnienie, to i teraz, z grzeczności chyba, i cesarkę zaproponuje, haha. A przy okazji nadmienił, że jego dwie pacjentki pojechały do Medicoveru rodzić sobie za bagatela 14000. No nie, ja niekoniecznie :)

      PS. Napisz wierszyk dla Córci!

      Usuń
  3. Generalnie w naturę słabo wierzę (ani nie poczęłam naturalnie, ani urodziłam, ani nie karmiłam...), ale w jedno wierzę, bo doświadczyłam - dostajesz dziecko i WSZYSTKO umiesz z nim zrobić (no może poza karmieniem piersią - ja ;) ). Ale umiesz się opiekować, ubierać, przewinąć, wykąpać. Przychodzi wszystko samo, intuicyjnie, nawet jeśli nigdy wcześniej (ja) nie zajmowałaś się maluchem.
    I zawsze się jakoś sobie radzi.
    Zatem - spokojnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juti, gdyby Ci polewano hojną ręką za każdym razem, gdy stawiasz człowieka do pionu swoimi mądrymi słowami i pomagasz uwierzyć w to, że właśnie na przekór wszelkim strachom BĘDZIE DOBRZE, bezustannie chodziłabyś na rauszu;)))

      No to polać Jej!;):*

      Usuń
    2. Dzięki!
      A wina to nigdy nie odmawiam ;)
      No może poza ciążą ;)

      Usuń
  4. Witam, ja tu pierwszy raz, ale spodobal mi sie post i pozwole sobie skomentowac. Mozna? ;)

    Co do porodu to nie wiem. Przezylam dwa, jeden skonczyl sie ciagiem prozniowym, a drugi cesarka. Tutaj matka natura troche mnie zawiodla. :)

    Same podstawy opieki nad maluchem to z kolei pikus. Jakos samo przychodzi. :) Chociaz pamietam jak z mezem patrzylismy na corke i to co "wyprodukowala" w pieluche i z panika debatowalismy czy prosic o pomoc pielegniarke. Koniec koncow jakos sobie poradzilismy. :) Kiedy urodzil sie synek, maz przerazil sie (on jest tyle mniejszy od Bi!) i nie chcial go przez jakis czas przewijac. Mnie jednak przyszlo to bez zastanowienia. Okazalo sie tez, ze choc Matka Natura poskapila mi talentow, to dala jeden: jestem urodzana mamka. Moglabym wykarmic piecioraczki. A ze moje dzieci rowniez okazaly sie urodzonymi ssakami, wiec chociaz to odbylo sie bez sensacji. Tu dam Ci jedna rade - to naprawde jest w Twojej glowie! ;)

    I nie przejmuj sie ta gornolotna miloscia macierzynska. Ja swoich dzieci nie kochalam kiedy nosilam ich jeszcze pod sercem. Ba, corki nie pokochalam zaraz po urodzeniu. Wlasciwie to na poczatku sie jej balam. :) Byla mala, krucha, a przy tym rozdarta i kaprysna. Nooo, trudnym byla niemowleciem i tak naprawde zajelo mi kilka miesiecy zanim z czystym sumieniem moglam powiedziec, za ja uwielbiam... :) Z synkiem poszlo szybciej, ale po pierwsze ja juz wiedzialam na czym ta milosc polega, a po drugie Niko byl o wiele spokojniejszym i pogodniejszym niemowlakiem. ;)

    Nie martw sie wiec, bedzie dobrze. Najwazniejsze to troche odpuscic i nie wmawiac sobie, ze wszystko musi byc idealnie. Bo nie bedzie. Przez kilka tygodni bedziesz chodzic jak zombie, a dom bedzie wygladal jak po tornado. I to jest OK, organizacja sama przyjdzie z czasem. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agato, dzięki za podzielenie się i doświadczeniem, i refleksjami:) Powoli wdrażam się w całe to "mamowanie" i parę strachów z okresu ciąży już dało radę zweryfikować. Łatwo nie jest, ale nasze raczkujące rodzicielstwo jest bezapelacyjnie niesamowitym doświadczeniem (wyobraź sobie mnie teraz z błogim rozanieleniem na szarej od niewyspania gębie;-)

      Organizacja ma przyjść z czasem ? No, to trzymam Cię za słowo!;)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń