wtorek, 13 maja 2014

Ciężarówko, znaj swoje prawa



Niech podniesie rękę w górę ta, która nigdy, ale to nigdy  jeszcze nie natknęła się na jakiejś stronie/portalu/blogu i kij wie jeszcze czym na jakąś zaskakującą informację w kontekście swoich praw (aktualnych bądź też mających być w kręgu ścisłych zainteresowań w najbliższym czasie).


 
No..?

Pewnie żadna z Was nie siedzi teraz w pozie à la Statua Wolności z kończyną ku górze.
Ja też pewnie nieraz jeszcze rozdziawię dziób nad jakąś informacją i zaklnę w myślach „Że też nie wiedziałam wcześniej!”, ale skoro kolejne Ciężaróweczki zakwitają na tym blogowym poletku, postanowiłam zebrać do kupy parę informacji, które być może dla niektórych z Was (choć raczej tych, które są na początku swojej ciążowej drogi) okażą się przydatne.

Jedziemy zatem z tym koksem.

Bezpłatna opieka zdrowotna  
Każda ciężarna ma do niej prawo przez całą ciążę, przy porodzie i w czasie połogu. Ubezpieczenie wcale nie jest warunkiem, jako że owej opiece podlegają także ciężarne nieubezpieczone. Do formalnych wymogów należą jedynie: posiadanie polskiego obywatelstwa oraz zamieszkiwanie na terenie naszej drogiej RP. Bezpłatne świadczenia medyczne gwarantuje rozporządzenie Ministra Zdrowia zwane standardem okołoporodowym.


Warto dokładnie poczytać nie zrażając się czasem kilometrowymi konstrukcjami stylistycznymi i bełkotliwymi sformułowaniami. Wśród tego językowego bagna da radę wyłowić naprawdę przydatne rzeczy (m.in. wykaz zalecanych badań do wykonania w ciąży – idealny, by sprawdzić czy enefzetowski lekarz nie miga się od skierowania na coś, co należy nam się jak psu zupa).


Uprawnienia szczególne 
Bywają też ciężarne, którym przysługują dodatkowe, szczególne uprawnienia. O tym, komu dokładnie nasze opiekuńcze (ekhem, ekhem…) państwo może przychylić nieba i jakim papierkiem na dowód na to, iż owo niebo nam się należy, trzeba machnąć emanującemu empatią i chęcią pomocy urzędnikowi więcej tutaj.

(tak na marginesie, w tym samym serwisie – o, dokładnie tu można generalnie sporo sobie poczytać na temat własnych praw jako pacjentów).



U zębologa
Mój lekarz ogólny, o wstydzie!, pojęcia o tym nie miał (bądź też udanie rżnął głupa), lecz faktem jest, że gdy zaszłam w ciążę powinien był grzecznie mnie poinformować, że w związku z wstąpieniem wśród pienia anielskiego w zastępy ciężarnych, przysługiwać  mi będzie zwiększony pakiet świadczeń gwarantowanych u dentysty. W ramach NFZ oczywiście. Cóż, wyszukałam więc sobie co trzeba sama i niniejszym informuję, iż istnieje tak pasjonujący dokument jak Ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (tutaj pełna treść) , w którym to o przysługującym prawie do dodatkowych świadczeń stomatologicznych mówi art. 31. Co nam przysługuje? A na przykład rozszerzone leczenie kanałowe oraz dodatkowe materiały stomatologiczne. W celu ogarnięcia całości tematu polecam lekturę załączników do rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu leczenia stomatologicznego.



(A propos zębów, ciąż i dentystów. Ze dwa miesiące temu miałam okazję wczytać się w arcyciekawy artykuł w prasie medycznej traktujący właśnie o opiece stomatologicznej nad ciężarnymi.  Wynikało z niego, że niewiedza tak o właściwej profilaktyce w czasie ciąży, jak i o przysługujących rozszerzonych świadczeniach jest skutkiem głównie braku informacji ze s trony lekarzy ogólnych. Ponury to wniosek doprawdy…  A o czym jeszcze miałam okazję dowiedzieć się z owego tekstu? Ano, że zgodnie z wyobrażeniami dentystów na temat idealnej opieki nad ciężarnymi, te powinny zgłaszać się na wizyty co najmniej dwukrotnie w czasie ciąży i co pół roku po porodzie, że akcje profilaktyczne powinny obejmować liczne działania – m.in. profilaktykę fluorkową i żucie gum z ksylitolem. I tu najciekawsza rzecz w tym kontekście: ksylitol (bezpieczny w ciąży)hamuje wzrost bakterii, zmniejsza demineralizację oraz produkcję kwasów, opóźnia transmisję bakterii kariogennych na dziecko po porodzie (!). Iście bombowe wyniki przytoczono na koniec tego fragmentu. Otóż dowiedziono, że u dzieci tych mam, które po porodzie żuły gumy z ksylitolem 3-4 razy dziennie przez 5 minut do ukończenia przez dziecko 2. roku życia, nastąpiła 70% redukcja próchnicy w porównaniu ze stosowaniem lakieru fluorkowego. Nie wiem jak Wy, ale ja ruszam po nafutrowaną ksylitolem gumożujkę;))



Położna
Kobitki, ile z Was ginekolodzy prowadzący Wasze ciąże poinformowali mniej więcej na półmetku, że macie prawo zgłosić się do położnej nie czekając na urodzenie dziecka? 
No właśnie… 
Teoretycznie to od nich powinnyście uzyskać tę informację, w praktyce raz jeszcze okazuje się, że naprawdę trzeba uważnie czytać wszelkie dostępne artykuły, dokumenty  i rozporządzenia, inaczej lekarz nabiera wody w usta, a my pozostajemy nieświadome swoich praw niczym rasowe sieroty.
Zatem.

primo – Położna ma takie samo prawo sprawować opiekę nad ciężarną, jak ginekolog-położnik. Mówi o tym wspominany już w tym wpisie tzw. standard okołoporodowy.

secundo -  Jeśli decydujemy się na lekarza jako osobę sprawującą nad nami opiekę w ciąży i tak przysługuje nam prawo do wizyt położnej środowiskowej jeszcze przed porodem. Ba, tymi wizytami możemy się nacieszyć naprawdę do wypęku, jako że od 21. tygodnia przysługuje jedna wizyta tygodniowo, a od 32. tygodnia aż dwie w tygodniu. Oczywiście o ile odczuwamy taką potrzebę. Położna ani karabinu przy głowie trzymać nam nie będzie ani wymuszać otwierania jej drzwi własnego domu. To tylko prawo (choć skądinąd bardzo wygodne i pożyteczne), nie obowiązek. 

tertio - O tym, w jakim trybie można zorganizować sobie takie wizyty trochę tutaj, a na tej stronie można pobrać wzór deklaracji oraz instrukcję jej wypełnienia.


Ze swojej strony mogę gorąco polecić taką formę przygotowywania się do porodu i samej opieki nad dzieckiem. Szczególnie okazuje się to pomocne w sytuacji podobnej do mojej, czyli gdy wskutek różnych komplikacji (i zdrowotnych i logistycznych) nie udaje się zapisać do szkoły rodzenia. 
Z położną można umówić się na dogodną dla nas porę, zapytać o wszelkie nurtujące kwestie, poprosić, żeby przyniosła w ramach demonstracji lalkę i poinstruowała nas, jak się toto „myje” lub „przewija”. Jasne, nie bądźmy naiwne, taki suchy trening na nieruchawym, gumowym bobasie, pozbawionym wierzgających kończyn i efektów akustycznych to nie to samo, co pielęgnacja żywego noworodka, ale w jakimś tam stopniu na pewno trochę nas uspokoi napawając przekonaniem,  że naprawdę jest to rzecz do ogarnięcia:) 
O, albo weźmy takie karmienie na przykład. Wyobrażacie sobie obnażanie się na zajęciach w szkole rodzenia w obecności kilku(nastu) innych par celem rozwiania jakichś wątpliwości z tym związanych? 
No właśnie. 
A przed swoją położną, we własnym domu, nie czułam się ani trochę skrępowana, gdy pełna niepokoju o to, czy mam bufet o właściwych parametrach poprosiłam, by położna ów fachowym okiem obrzuciła z bliska i ukoiła moją niepewność.

(- Po czym poznać wklęsłe lub płaskie brodawki? – spytałam grobowym głosem po przetrząśnięciu połowy internetu i nabraniu ponurego przekonania, że – cholera ciężka – pewnie takie właśnie mam i będzie problem z karmieniem.
- A co, coś nie tak z piersiami? – położna na to.
- Skąd! Idealnie pasują do ręki! – wyrwało się O. spontanicznie.
:P)



Plan porodu
Tak, jest coś takiego. To znowu coś, do sporządzenia czego mamy prawo, a szpital (przynajmniej teoretycznie) ma zakichany obowiązek to respektować. A jeśli owo uszanowanie naszej woli i życzeń wykroczy poza możliwości personelu, to rzecznik praw pacjenta nie będzie narzekać na brak zajęć.
O tym, co to takiego, co w nim zawrzeć i garść konkretnych podpowiedzi na stronie Fundacji Rodzić po Ludzku.


Teoretycznie sporządzony plan porodu = poród zgodny z własnym wyobrażeniem i  w zgodzie z obowiązującymi prawnie standardami.
A jednak nie taki różowo-lukrowany plan porodu, jak go malują.
Nie dalej jak parę dni temu miałam okazję zabłądzić na niezwykle ciekawy blog pani będącej radcą prawnym. Autorka bloga specjalizuje się głównie w prawie medycznym i niejeden wpis pożarłam tam z wypiekami na twarzy. Jednakże zmroziła mnie notka na temat nieznanych standardów okołoporodowych.
O co chodzi?
Cytuję:
Aby móc rodzić zgodnie ze standardami poród musi być fizjologiczny. Czyli musi to być: spontaniczny poród niskiego ryzyka od momentu rozpoczęcia i utrzymujący taki stopień ryzyka przez cały czas trwania porodu, w wyniku którego noworodek rodzi się z położenia główkowego, pomiędzy ukończonym 37. a 42. tygodniem ciąży, i po którym matka i noworodek są w dobrym stanie.

Uzasadniona konieczność ingerencji w naturalny proces ciąży lub porodu, w szczególności leczenie cukrzycy ciężarnej, znieczulenie farmakologiczne, poród zabiegowy, oznacza, że ciąża lub poród wymaga zastosowania dodatkowych procedur wykraczających poza standardy.

Ciężarna, u której występuje ryzyko powikłań przedporodowych lub śródporodowych może zapomnieć o planie porodu. Jej standardy obejmować nie będą.
(pełna treść wpisu tutaj)

Cóż, dobrze mieć tę wiedzę. Niemniej, dobrze by było nie zakładać z góry, że coś się po drodze pokiełbasi i plan porodu przyda nam się jak grzebień łysemu. Sporządzamy zatem plan, pełne jasnych i optymistycznych wizji jedziemy na porodówkę, rodzimy sobie potomka, a potem to już macierzyński lukier, cukier i bita śmietana;)



Komunikacja miejska i sklepowe ogony kolejkowe
O nie, nie. Żadne takie. Nie dajmy się chamidłom z mamrotanymi pod nosem komunikatami, że „powinna taka z dupskiem w domu siedzieć, a nie ciężarny brzuch autobusem lub tramwajem wozić”.
Zajście w ciążę nie oznacza przecież, że stajemy się obywatelkami piątej kategorii i z nieśmiałym półuśmiechem mamy resztę społeczeństwa uniżenie przepraszać za zajmowanie przestrzeni publicznej i wydychanie zwiększonej ilości dwutlenku węgla.
Wozić dupska nie dość, że mamy takie samo prawo jak inni, to jeszcze przysługują nam miejsca w pojazdach komunikacji miejskiej oznaczone specjalnymi nalepkami. Jeśli akurat przysiadła tam sobie jakaś torba na zakupy (zauważam, że torby/siaty/reklamówki nagminnie robią za swoiste„osoby towarzyszące” podróżującym pasażerom) tudzież żywy człowiek, a my czujemy się dość średnio na podróżowanie w pionie, grzecznie prosimy o ustąpienie miejsca. Jeśli napotykamy bierny opór lub symulowanie głuchoty, zwracamy się o pomoc do kierowcy. Ten ma obowiązek wspomóc nas w wyegzekwowaniu prawa do zajęcia przewidzianego dla nas miejsca. 


Co do kolejek, istniał kiedyś obowiązek obsługiwania m.in. ciężarnych poza kolejnością, ale nastał nam radosny kapitalizm i teraz co najwyżej możemy liczyć na kulturę osobistą poszczególnych kolejkowiczów i/lub udogodnienia serwowane nam w wyniku wewnętrznej polityki danego sklepu/firmy. Mamy prawo do pierwszeństwa tylko w kasach lub miejscach wyraźnie oznaczonych. I z perspektywy powoli kończącego się ósmego miesiąca dźwigania ruchliwej piranii (dwa kilo z hakiem!) polecam nie certolić się i grzecznie, acz stanowczo, egzekwować podarowane nam prawa. Upierdliwą cechą tzw. kas uprzywilejowanych jest fakt, że kasjerzy nie gonią w cholerę klienteli nie-inwalidzkiej i nie-ciężarnej, zatem nierzadko przed taką kasą wije się regularny ogon zwyczajnych kolejkowiczów.  Ale zaręczam Wam, że nikt nie ma prawa pisnąć słowa protestu, gdy ominiecie ów ogon i z miłym uśmiechem podejdziecie na początek kolejki głośno mówiąc, że chcecie skorzystać z przywileju zostania obsłużoną w pierwszej kolejności. Takie nasze prawo i już. Na początku się wstydziłam, głupio mi było prosić o przepuszczanie, teraz jednak, gdy dźwigam dodatkowe kilogramy, kręgosłup odmawia posłuszeństwa, a spuchnięte nogi przypominają greckie kolumny mam to w odwłoku.
No, chyba że czujecie się niczym rześka bogini.
Wtedy ten, zazdraszczam z głębi trzewi.



Dumny ojciec na urlopie
- Państwo jesteście małżeństwem? – spytała położna, jako że właśnie sobie gawędziliśmy o prawnej stronie urlopowania się celem zgłębiania przyszłych uroków rodzicielstwa.
- Nie. – odrzekliśmy oboje jednocześnie.
- Aaa… to w takim razie panu nie będzie przysługiwał urlop ojcowski. – zgasiła nas krótko położna.

Nic bardziej mylnego.
Do dwutygodniowego urlopu z tytułu urodzenia się dziecka prawo ma nie tyle kolega mąż, co po prostu biologiczny ojciec tegoż dziecka. Co ciekawe, skorzystać z urlopu nie trzeba koniecznie tuż po narodzinach potomka, ojcowie czas na to mają do ukończenia przez dziecko 1. roku życia. Co jeszcze ciekawsze, oprócz prawa do urlopu przysługuje też prawo do wystąpienia o zasiłek macierzyński za czas przebywania na ojcowskim. Spodziewam się, że ZUS nie sypie z rękawa grubych milionów z tego tytułu i pieniądze są pewnie...hmm...umiarkowane, ale zawsze to miłe wiedzieć, że ojciec urlopowany nie zostaje pozbawiony wszelkich dochodów. To szczególnie przyjemna świadomość, gdy ów ojciec z racji bycia samemu sobie panem, sterem i okrętem (czyt. prowadzenie działalności gospodarczej) był dotąd święcie przekonany, że za jego chęć pozostania w domu z noworodkiem przez pierwsze dwa tygodnie odpokutować trzeba będzie zerowym wpływem do domowego budżetu na zasadzie: nie pracuję - nie zarabiam.
(tutaj więcej na temat urlopu ojcowskiego i rodzicielskiego, a tu z kolei same konkrety na temat zasiłku macierzyńskiego – także w kontekście praw do niego przysługujących ojcom)

Uwaga! Nie wolno mylić urlopu ojcowskiego z tacierzyńskim (cóż za językowy koszmarek tak na marginesie…). Ten drugi bowiem jest urlopem na zasadzie przejęcia od matki dziecka niewykorzystanej przez nią części jej urlopu macierzyńskiego. (o tym dokładniej tutaj)

No i ten tego. 
To by było na tyle.
Jeśli ktoś z bywających tu u cioci Leśnej miałby coś do dodania/uzupełnienia/sprostowania (?) w temacie praw i przepisów, to zadzieram kiecę i lecę parzyć kawkę oraz stawiam wielkie ciacho w podzięce. 
Cmok, cmok.

9 komentarzy:

  1. Omg muszę to przetrawic... Swoją drogą dentysci np bardzo niechętnie na ciężarne zerkaja (nie wszyscy na szczęście). Cóż nam pozostaje rosnąć ;-) -itsallinmyhead co to nie ma czasu wejść na swojego bloga z racji pracy ale do Ciebie zaglądam regularnie - tak się dobrze czyta :-) buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani sobie zatem to i owo przetrawi i proszę mi się tu co jakiś czas meldować z raportami skoro osobisty blog porasta chwastami i człowiek palce gryzie ze zdenerwowania, że "wcięło babę i może, cholercia, wzięła i urodziła przede mną!";-)))
      Rośnij zdrowo i okrągło!

      Usuń
  2. Bardzo przydatny post! Nie wiedziałam, że jest jakaś różnica między tacierzyńskim a ojcowskim, myślałam, że to jedna i to samo, a tu się okazuje, że wcale nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze do niedawna też byłam w tym temacie ciemna jak tabaka w rogu i sądziłam, że ludzie nazywają sobie na własny użytek urlop tacierzyński ojcowskim wtedy, gdy - podobnie jak ja - reagują alergiczną wysypką na to koszmarne określenie "tacierzyński". A tu, proszę, okazało się, że mamy do czynienia z dwoma odrębnymi urlopami...

      Usuń
  3. Popieram koleżankę powyżej - super przydatny post! Szkoda tylko, że niedoinformowanie na ten temat jest w naszym kraju na tak wysokim poziomie i to nie tyle samych ciężarnych co przede wszystkim służby zdrowia i w rezultacie o wszystko trzeba się jak zwykle wykłócać :S

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że owo niedoinformowanie w wielu przypadkach podyktowane jest najzwyklejszym wyrachowaniem. Im mniej kobiet wie o przysługujących im prawach, tym mniej z nich skorzysta. Moja położna sama gorzko przyznała, że np.nagminne nieinformowanie kobiet przez ich ginekologów o możliwości prowadzenia ciąży przez położną zamiast lekarza może wynikać z banalnej obawy o utratę pacjentek. Zaś co do przysługujących w ciąży spotkań z położną być może niejednej położnej wcale nie zależy na szerzeniu zbytniej świadomości wśród ciężarnych - w końcu roboty sporo, a NFZ wcale im za te spotkania nie płaci kokosów.
      Nie wiem ile jeszcze lat musi upłynąć, by w tym kraju zaczęło być naprawdę normalnie, bez tego ustawicznego kombinowania niczym koń pod górkę.

      Usuń
  4. Super post, a glupi blogspot znow Ci sie zawiesil i nie widac, ze taki soczysty kawalek nam Ciocia Lesna przygotowala :-) W kazdym badz razie - bardzo dziekuje! A do dentysty juz podwijam kiece i lece :-) No...moze poczekam na troche lepsze czasy co by na fotelu nie chlusnac... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No głupi blogspot, głupi...
      Promeso, odczekanie z chlustaniem na dentystę to dobry pomysł, po co masz się stresować, że nie wytrzymasz na fotelu i ozdobisz Bogu ducha winnemu doktorowi fartuch fantazyjnymi wzorkami;) Poza tym wielu stomatologów sugeruje, by - o ile nie zachodzi paląca potrzeba - na wizycie pojawić się dopiero w drugim trymestrze
      A propos mdłościami znaczonych dni i dentystycznych wytycznych, przytaczam inne zalecenia ze wspomnianego we wpisie artykułu w branżowym periodyku:
      "W przypadku wymiotów zaleca się spożywanie małych ilości pokarmu bogatego w białka (sery) w ciągu dnia, unikanie produktów kariogennych, przepłukiwanie jamy ustnej roztworem sody oczyszczonej (łyżeczka sody na pół szklanki ciepłej wody - wtrącenie moje), unikanie szczotkowania bezpośrednio po wymiotach oraz stosowanie środków profilaktycznych z fluorem."

      Usuń
    2. Dziękuję za miłe słowa o blogu :-)

      Usuń