sobota, 5 kwietnia 2014

Nóżki w galarecie



Entliczek, pentliczek, grzebyczek, kocyczek, kaftanik, koszulka, w portfelu dren…

Organizujemy się wyprawkowo, uczymy nomenklatury niczym dziateczki alfabetu z tego elementarza, co go jeszcze nie napisali, ale ofiarne państwo ma w podskokach sprezentować.

- Odwiedziła mnie E. Przyniosła nam w darze złoto, mirrę i kadzidło kilka ciuszków. Kurczę, wciąż nie mogę się nauczyć tych nazw. Nie wiem czy to śpiochy, czy pajacyk, czy insze ustrojstwo - raportuję chłopu.
- Pokaż no – rzecze chłop i rzuca fachowym(!) okiem. –Toż to body. Widzisz? Tu się odpina, tędy się zakłada.

Mrugam gęsto zawstydzona swoją ignorancją i z pełną wyrazistością oczyma wyobraźni widzę się w nieodległej przyszłości, jak podczas wizytowania sklepów odzieżowych niczym głuchoniema wskazuję tylko palcem pożądane sztuki konfekcji starannie unikając publicznego podawania ich nazw.
Trzeba jednak przyznać, że z nieukrywaną przyjemnością miłośnie gładzę miniaturowe odzienie usiłując ogarnąć umysłem zadziwioną myśl, iż „to dziecko naprawdę będzie takie maleńkie!?” 
 
(żywię doprawdy potężną nadzieję, że nie wyhoduję we własnej macicy godnego partnera dla niejakiego Henryczka, którego z rosnącą zgrozą podziwiałam w gazetowej galerii marcowych noworodków i który to uprzejmy był dobić do pięciu (!) kilo żywej wagi oraz 64 centymetrów długości kadłuba z przyległościami… mein Gott, matka Henryczka to zaiste cicha bohaterka…)
 
W odwiedzanych sklepach nogi me same skręcają w dziecięce działy i niosą mnie w podróży między półkami z wszelkim dobrem.
(gdybyż jeszcze tylko mieć tak ze dwie walizeczki wypchane po brzegi mamoną…)


Z nabożnym wzruszeniem  składam pierwsze swoje zamówienie w jednym ze sklepów internetowych. Wybieram drobiazgi, przemyśliwuję decyzje, koryguję, dopieszczam, dokładam i wciąż nie dowierzam, że nabywam te materialne dobra dla najprawdziwszego małego Człowieczka. To mi się nie zdaje, to nie film, za dwa i pół miesiąca taka właśnie będzie moja rzeczywistość – usiana pieluchami, pachnąca mlekiem i małym dzieckiem.
 
- Dzień dobry, dzwonię do pani, bo nie określiła pani w formularzu zamówieniowym, jakiego koloru mają być te pieluszki flanelowe – słyszę miły głos w słuchawce.
- Nie określiłam, bo jest mi to absolutnie obojętne. Nie cierpię na żadną formę kolorystycznej fobii. – odpowiadam.
- Yyyy… - panią po drugiej stronie wyraźnie na moment zatyka – a pani oczekuje synka czy córki? Chciałam się po prostu upewnić, bo wie pani, wiele osób nawet sobie nie wyobraża, żeby miało ubrać chłopca na różowo, a dziewczynkę w niebieskie ciuszki.
- Cóż, – uspokajam rozmówczynię - zapewniam, że moja wyobraźnia nie ma podobnych ograniczeń i naprawdę może pani zapakować mi takie kolory, jakie pierwsze wpadną pod rękę. Na żaden wybór się nie obrażę.

Tym sposobem kolejny raz mam okazję przekonać się, że budząca rozbawienie, zaobserwowana w anglojęzycznych kręgach maniera, by kolorystycznie dopasować rzeczywistość do płci potomka, zalęgła się także na rodzimym gruncie. Nawet pieluchy należy zapewnić we właściwych barwach…





(skoro już się tak nurzamy w różano-błękitnych bąbelkach, czy wiecie, że na początku 20. wieku powszechną zasadą było, iż róż, ze względu na swój zdecydowany, mocniejszy kolorystyczny charakter dominował w przypadku chłopięcych ubranek, błękit zaś ze względu na swoją subtelność rekomendowano dziewczynkom..? Ot, taki wczesnodwudziestowieczny gender w garderobianej szafie.)

Zatem, jak przystało na lokalnych inicjatorów niemego protestu przeciwko kolorystycznemu terrorowi: kocyk zielony, pieluchy tęczowe, a matka ma ciemno przed oczami.
Gdyż trzydziesty tydzień za pasem.
Wnętrze z kisielu, nogi z galarety, delirium drżących dłoni.


Powoli zaczyna być wyraźnie z górki...



12 komentarzy:

  1. Hm, z tymi kolorami to u mnie jest tak. Gdybym miała dziewczynkę, to byłoby mi totalnie wszystko jedno, ba, pewnie bym preferowała odcienie niebieskiego, bo sama się w takowych lubuję. Jednak, jako że chłopiec u mnie zagościł, mam poczucie obciachu w przypadku np. różowy pajacyk dla synka. No nie wiem, nie pasuje mi i tyle. Wszelkie inne kolory ok, ale nie róże czy fiolety. Widać przesiąkłam stereotypami wzorca męskiego;)
    A poza tym, to łączę się w zagubieniu. Jeszcze nawet miejsca nie zrobiłam na to wszystko, a nagle zaczęły jakieś wory do mnie spływać od koleżanek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa sprawa z tymi stereotypami. Faktycznie, jakoś nie wzbudza sensacji ubieranie dziewczynek na niebiesko w ramach demonstrowania przekory, ale ustrojenie chłopca w róże już jakoś podpadałoby co niektórym na świadomą estetyczną krzywdę. Najwyraźniej róż w męskim kontekście wzbudza zbyt duże kontrowersje, by bawić się w rewolucjonistkę;)
      Napływu worów od koleżanek trochę zazdraszczam. Moje znajome to matki z dorodną nastoletnią młodzieżą, po której co najwyżej mogłabym liczyć na spadek w postaci T-shirtów z trupią czachą, miniówek odsłaniających nerki i neonowych dodatków na wywołanie natychmiastowej jaskry;)

      Usuń
  2. Warto nie kupować dla córki nic różowego.
    Dostaniesz po porodzie w nadmiarze ;)
    Ja nie miałam ani jednej różowej sztuki (Kudłata miała być chłopcem), po 4 miesiącach od narodzin już było jakieś pół na pół ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli w raptem 4 miesiące publiczność zdążyła się zorganizować i dostarczyła konfekcję w jedynym słusznym kolorze? Oklaski dla prężnego społeczeństwa;)
      U nas na szczęście dziecina wzięła po rodzicach oślą przekorę i nie chce dać się zdekonspirować, tym sposobem gromadzenie różowych falbanek tudzież błękitnych koszulek z czołgami w ogóle nie wchodzi w grę i zmusza osoby postronne do trwania w przyczajeniu i wyczekiwaniu. Gdy już dziecku znudzi się to incognito, zabarykadujemy dom przed różowo-niebieską inwazją i wywiesimy kolorystyczny regulamin do przestrzegania :P

      Usuń
  3. Doskonała rozmowa z paniusią telefonistką! Ładnie to tak się wybijać od szeroko akceptowalnych norm, he? A paniusi szkolenie z obsługi klienta=przyszłych matek na nic się tu nie przydało! Zdruzgotałaś jej poczucie bezpieczeństwa, hihi.

    Ale co ważniejsze: jak tam badanie? Napisz koniecznie, jak zdecyduje ono o Dniu Powitania! Buziak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam mieć jednak dość przyjemny ton głosu skoro pani z telefonu nie powycinała w zamówionych pieluchach dziur nożyczkami w ramach zemsty za trudy rozmowy ze mną;)
      Do badania jeszcze dwa tygodnie co najmniej. Na pewno dam znać o wynikach.

      Usuń
  4. Z innej beczki - polecone z dobrego źródła: znasz?
    http://www.mamania.pl/ksiazki/ksiega-rodzicielstwa-bliskosci,40

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. A sama już czytałaś? Przyznam szczerze, że oczywiście pojęcie "rodzicielstwa bliskości" nie jest mi obce, ale trochę jawi mi się jako wykreowana na siłę filozofia wychowawcza. Jak dla mnie odpowiedzialne rodzicielstwo zawsze jest ściśle powiązane z bliskością, inaczej to tylko bezrefleksyjny wychów potomstwa. Ale może niepotrzebnie się najeżam i warto by było doczytać głębiej..?

      Usuń
  5. jeszcze nie miałam w ręku, więc nie mam opinii. spytałam cię najsampierw ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. na miesiac przed tym, nim dowiedzialam sie o plci mojego dziecka, moja mama juz obstawiala, ze bedzie dziewczynka i na okolicznosc moich urodzin dala mi dzianinowy bialo-rozowy komplecik (spiochy, sweterek i czapka). rzeczywiatoac okazala sie chlopcem, a sweterek postanowilam synu zakladac mimo ogolnych protestow: "przeciez tu sa rozowe paseczki!!" sweter nosil mu sie bardzo dobrze, elastyczny, cieply, na zimowe pierwsze dni zycia w sam raz. gleboko gdzies mialam konwenanse. trzymam za was kciuki! pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymaj te kciuki i nie popuszczaj Lodołamaczko konwenansów!:)

      Usuń