Trochę
ciepła rodem z lata, potem nieco chłodu zapożyczonego ze wstępu
do długiej, wyczerpującej zimy.
Swoiste
preludium do zimowego spektaklu z naprzemiennością szaroburej
zgnilizny z jasnośnieżną bielą na niegdyś obutych w zieleń
gałęziach.
[pstryk]
Summer's
gone - jednoznacznie oznajmia Jimmy Kerr.
Pachnie
mi to palonymi liśćmi, wilgotną od deszczu ziemią, suchą trawą,
namokłym drewnem, zapowiedzią obłędnego aromatu pomarańczy z rozgrzanymi goździkami,
suszonym w trzewiach kaloryfera parasolem, zapachem świeżo upranego
grubego swetra...
[pstryk]
Włóczymy
się po lesie uprawiając maniakalne wręcz zbieractwo.
-
Musiu, a to się przyda..? - zapytowuje mnie Płowa
pokazując a to szyszkę, a to liść bądź kamyk...
A
jakże.
Rozgrzewamy
wosk, rozgrzewamy klej, wymaczamy liście,
wylepiamy home-made ozdóbki, cuda i insze
wianki.
W
tzw. międzyczasie na trasie przedszkole-dom regularnie
i zgodnie
z właściwym
o'clockiem prowadzam
na
autobusowy przystanek
Dunię.
Dunię
wraz z Luną.
Psem
absolutnie ukochanym.
Wypieszczonym.
Jedynym
dostępującym zaszczytu sypiania wraz z jasnowłosą właścicielką
w tym samym barłogu.
[kto
by pomyślał, że raz zakupiony w lokalnym lumpeksie zwierz z
ewidentnie przetrąconym karkiem i wywalonym na zewnątrz jęzorem
okaże się bezgranicznie wielbionym futrzakiem…]
-
Musiu, sprawdziłam, autobus będzie o szesnastej.
- oznajmia mi córka, w nosie mając fakt, iż jest wpół do drugiej
po południu raptem.
Ta sama córka nierzadko już o dziesiątej rano powiadamia mnie, iż wstała dziś o siedemnastej.
- We’d
wish… - zwykliśmy wówczas mawiać wraz z O.
Nie
wiem, doprawdy, skąd w niej to upodobanie do późnych godzin
popołudniowych.
[pstryk]
Zaczyna
czytać.
Składa
sama sylaby.
- Pu,
pa…, musiu, wiesz, że ja dzisiaj przeczytałam słowo ‘pupa’?! -
chwali mi się po zajęciach.
Faktycznie.
A
obok marketu z biało-oranżowym logo mogłabym spokojnie przejeżdżać
z zamkniętymi oczyma.
- O-bi,
musiu! - wykrzykuje z tylnego siedzenia bystra blondyna.
- Jedziemy po roślinki? - dopytuje ze znawstwem
małoletniej potomkini botanicznej maniaczki.
.................................................................................................................
Zaczęła
sama pisywać swoje książki.
O,
matko.
Lektury miewam... hmm... absorbujące.
...................................................................................................................
Tymczasem
godzinami wysiaduję klnąc nad zabytkowym Singerem, w uszy sączy mi
się muzyka, a ja szyję pościele, poszwy, pledy...
Zabezpieczam
się ciepłowniczo na długi, zimny czas...?
Samotny
i trudny.
Oh Leśna, ściskam cię.
OdpowiedzUsuńA ja trzymam kciuki za Helutkowe rodzeństwo:)
UsuńJezu no nareszcie! Przecież ja mam jakiś radar w mózgowiu!Codziennie zaglądam do wirtualnej skrzynki czekając na wieści od wirtualnej sąsiadki i dopiero teraz mi się przypomniało,że STĄD się "znamy" 🙈 czekam! :* :* :*
OdpowiedzUsuńNo właśnie, skrzynka mi zardzewiała. Takie czasy, pani.
UsuńLeśna, bój się Boga, nareszcie jesteś!
OdpowiedzUsuńTulę czule!
Na zimę zwłaszcza. Oby była słoneczna i lekka.
To ja - Juti, coś mi się źle ustawia...
Zaraz 'jestem'. Bywam raczej;)
UsuńDaję się utulić i mentalnie ignorując zimę wyglądam myślami do wiosny. Późnej.
Buzi, Juti:*
O matko jak to umknął mi ten post? Niemożliwe... A tu już zima się panoszy w pełni... U Ciebie cisza, u mnie nie lepiej ;-) całuję mocno, do Singera polecam wino :-*
OdpowiedzUsuń