- Oj, mamuśu, mamuśu…
[cmok w
policzek, chwilę potem ciach, pierdzioszek w szyję], mój ty nochalku mały, ojej!, ale masz zimne
łapki… -szczebiocze Dunia, hojnie rozdając swoją dziecięcą, zmałpowaną od
dorosłych czułość, którą spokojnie moglibyśmy w kostkach po 250 g sprzedawać.
- Potszebuje się
p(rz)ytulić – oznajmia innym razem z buzią wygiętą w podkówkę, po czym
silnie przywiera mi do żeber. – Juuuż.
– stwierdza i ulega odklejeniu od mego ciała.
Zgrzana jej ciepłem, nadtopiona jej emocjonalnością
niechętnie wypuszczam swoją (niemal już) czterolatkę z objęć.
- Boli cie? Gdzie cie
boli? – docieka razu pewnego, gdy uchlastawszy się świeżo naostrzonym nożem
wyrysowuję sobie na kciuku krwawą krechę. –
Zaczekaj, zaraz przyniosę ci plastejek.
I leci do swego kufra z pierdyliardem dziecięcych
przydasiów, po czym ze zmarszczonym czołem, uważnie przytwierdza mi (najczęściej kompletnie wyimaginowany) plastejek we właściwym miejscu.
Krwawa krecha w trymiga goi się sama od rozrzewnienia, które
w tym momencie rzuca mi się na rozmiękłe serce.
Na pocukrowe womity, na pomiodną zgagę, na rozrzewnienie
zwojeń mózgowych tudzież rozmiękczenie mięśnia sercowego najlepsze antidotum
stanowi psychiczny przechył w drugi biegun.
Oto Miss Hyde w pełnej krasie.
Jak ta lala.
Oto, proszsz państwa, oto, droga publiczności, prawdziwa
odsłona rodzicielstwa.
Oto bowiem, dziecięca wersja klinicznej cyklofrenii,
czyli granat z impetem rzucony w rozgorzałe ognisko.
Odbezpieczonym granatem może być cokolwiek.
COKOLWIEK, droga Publiczności.
A bo nie ta pasta do zębów, nie ten dżem do kanapki, a bo „szeeew!!!!”
w naciąganej właśnie na odnóże nogawce rajstop, bądź też niemożność przypięcia klamerkami ukochanego
koca do rozwartego celem wysuszenia mokrego parasola [autentyk, psia mać]; a bo „swędzi mnie noga”,
tymczasem (durna) matka zapomniała balsamu, następnie (uparta) matka uporczywie
odmawia spełnienia żądania natarcia swędzących obszarów smalcem i łojem; a bo za późno zareagowałam, za mało mam rąk,
za wolno się woda gotuje, za szybko
umyka kot…
Odbezpieczony granat jest wszędzie.
Tkwi w lodówce, łazience, łóżku, na
kanapie, w samochodowym foteliku, rękawie kurtki, czapce naciąganej na uszy, gabinecie
lekarskim nawiedzanego przez nas znachora, szafce z ciuchami, pudełku z
kredkami, na talerzu z obiadem… [ale ja nie chciałam
cukinii!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!],
na klatce schodowej (te windy, do licha, naprawdę jeżdżą zbyt wolno), w urzędzie [ja juz sce iść!!!!!!], podczas kąpieli [za zimno!/za gorąco!], przy podwieczorku [ale ja ściałam dżem agrestowy a nie truskawkowy!]
No masz ci los...
Śmiem twierdzić, iż własne mieszkanie mogłabym śmiało
obwołać wojskowym poligonem.
Jeno hełmu i czołgu mi brak.
Tak oficjalnie.
Bo na mentalnym stanie zbrojeniowym to u nas i moździerze, i
armaty, i kałasze, i bomby wodorowe... Do wyboru, do koloru.
A potem,
potem, gdy stoję dysząc ciężko nad blatem kuchennym (wierzcie
mi, piżgnięcie ostro drzwiczkami od szafki i te wszystkie k@%$#^y rzucane pod
nosem ostro drenują z sił witalnych), słyszę z pokoju:
- Mamaaa…, maaaamaaaa…
- Co jest? –
rzucam krótko wciąż nabuzowana cyklofreniczną adrenaliną, tudzież kortyzolem pod nieboskłon.
- ...bo ja bym cie ściała
przep(r)osić. – oznajmia mi czerwonokulfoniasta ma córka.
Wówczas witki mi miękną.
I opadają z furkotem.
Do kolan.
Oh My God! Toż to miód i na moje serce! Dzięki Ci, o Leśna siostro, za ten wpis! U nas jest TO SAMO! Tylko ja nie umiem tak ładnie tego opisać. Zasób słów mam zbyt mały na ten wachlarz emocji, który targa mną, ale i mężem coraz częściej...
OdpowiedzUsuń"Pokrój mi pierogi", a za sekundę "Ale ja chciałem sam!!!" A spróbuj się ze wszechwiedzącym nie zgodzić... Pioruny ciska, a nawet do rękoczynów przechodzi. Dom wariatów.
Ech. Połączmy się w bólu.
OdpowiedzUsuń😃
Martucha
Jezusiekichany toż ty mojego syna opisujesz nie córkę swoją! I jeszcze dodam od nas opcję 'szantaż': jak mam sie ubrać to nie ide do przedszkola, jak tylko jedna książka to jutro pięć. ...
OdpowiedzUsuńJa pierdziele i milion razy proś o to samo.
Podobno aby przygotowac sie doacierzynstwa należało dużo gadac do ściany.
Wariatkowo.
Przytulam! Oby im w koncu przeszło (choć coś czuję, że bedzie jeszcze gorzej 😂)
Ej, czy Ty przypadkiem się nie pomyliłaś i nie piszesz o Franku??? No wypisz, wymaluj mój syn...
OdpowiedzUsuńAch, Dziewczęta... pewnie niezbyt ładnie to zabrzmi, ale... cieszę się, że - jak się okazuje - bynajmniej nie mam na stanie potencjalnej pacjentki oddziału psychiatrycznego, jeno raptem najnormalniejszą (jakkolwiek kuriozalnie wobec faktów by to nie brzmiało;)) parolatkę na kwadracie.
OdpowiedzUsuńDom wariatów. Dokładnie tak jak Isa napisała. Dom wariatów z tymi naszymi dziećmi i ich skokami rozwojowymi;)
Leśna u mnie też tak mniej więcej było i bywa do tej pory.
OdpowiedzUsuńNajwiększe awantury, z krzykami, płaczem, groźbami wyprowadzki itp. wybuchają z najbłahszych powodów. Wiesz, że to nadchodzi, wiesz z pierwszej reakcji na "zapal światło, jak lekcje odrabiasz", że zaraz granat odpali. I nic nie możesz zrobić.
A pięć minut później: mamusiu, przytulisz przed snem?
Teraz ma 9 lat, a podobno potem będzie jeszcze gorzej. :)
Wężon, powoli oswajam się z tą myślą, że lepiej to raczej nie będzie. Byle gorzej nie było, to już będzie malina;)
Usuń