czwartek, 9 października 2014

Macht Spaß spazieren zu gehen


„Spacer dla dzieci to zdrowie i przyjemność. (…)malutkie dziecko podczas spacerów najczęściej śpi, ukołysane ruchem wózka. 

(…) spacer służy też matce, bo to ona zwykle opiekuje się niemowlęciem. Sama może wtedy odpocząć i odetchnąć świeżym powietrzem.”

______________________________________________________________________

No, kończ to żarcie, córko. Idziemy na spacer.
Posiedź chwilę w bujaczku, matka twa wrzuci coś na grzbiet, zgoni kota z niemowlęcej karocy i zapakuje ze dwie pieluchy, gdybyś się czasem miała osikać po pachy.

A czemuż już skwierczysz..? Nie chcesz wychodzić? Dziecko, oślepniesz mi i zdziczejesz w tych czterech ścianach. Nie dziwacz, wychodzimy.

Czekaj, rzucę okiem na termometr. Ile to dziś nam nagrzało..? 25 stopni? No, nie zmarzniemy.
Dawaj, Duńka, do środka. Leż i ładnie wyglądaj. Tu masz tetrówkę, możesz sobie przytulic do policzka. Oj, córko, nie rycz, no błagam, przecież już wychodzimy.

[#@&***!!! Czy ta cholerna winda jedzie z sąsiedniego bloku..? szybciej, na bogów!, bo mi tu ryk dziecięcia mury obali lada moment…]

- O, dzień dobry, sąsiadko. Na spacerek, co? Ojej, ale tak bez czapeczki?

- Bez. Nie przesadzajmy, na zewnątrz jest 25 stopni.

- Ale wiaterek powiewa…

[Rozumiem, że w mieście wieje na miarę tajfunu Bopha czy też innej Katriny..?]

- Wiaterki nam niestraszne. Dziękujemy za troskę.

- Takie małe dzieciątko… Powinno mieć czapeczkę…

[czy słychać było szczęk gwałtownie otwierającego się noża sprężynowego w mojej kieszeni..? odejdź, kobieto i nie zmuszaj mnie do przemocy]

- Jeśli będzie taka potrzeba, na pewno ubiorę córkę cieplej. Do widzenia, pani sąsiadko.

(...)
Rany boskie… Szlag by trafił te wszystkie schody, po których muszę cię wytaszczyć na świat. Ty wiesz, co ja bym zrobiła temu dżentelmenowi, który zaprojektował tę klatkę schodową? Ja bym, rozumiesz, coś mu urwała. 
A najpierw zgniotła kombinerkami.
Z całej siły.

No dobra, dałyśmy radę. Poszły konie po betonie, dziecino. W drogę.

- Dzień dobry, dzień dobry, co ja widzę, na spacer idziemy?
- Ano, idziemy. Trzeba się dotlenić.

- Ale dzidzia bez czapki..?

[bez czapki, bez skarpet, w ogóle cała goła jak święty turecki]

Chodźmy, córko. Uwolnijmy się od społeczeństwa zanim twoja matka osiwieje od jego troski o twoją gołą łepetynę.

(…)
No żesz, a teraz znowu czemu kwękasz, co? Bo co, drzewa gałązkami nie majtają ci nad głową? A skąd ci na tej miejskiej wybetonowanej pustyni mam wytrzasnąć drzewa wszędzie dookoła?
Zlituj się. Przecież jeszcze chwila, a przez te twoje wokalizy wylegitymuje mnie jakiś umundurowany patrol albo co gorsza – dopadnie para leciwych emerytek i nie dość, że będę musiała się tłumaczyć z twojego beku, to jeszcze pewnie z braku czapki.
No nie wyj… o, proszę, już się jakaś za tobą obraca.

- Oj, oj, jak to płacze. Pewnie głodne…

[tak jest, zagłodzone. nie dajemy dziecku żreć nic a nic, taki eksperyment, wie pani]

(…)
Uch… córko…bicepsy sobie niezgorsze wyrobię od dźwigania tych twoich kilogramów…
I co, lepiej na duszy jak matka cię wzięła na ręce? Jeśli masz pomysł, jak przy tym prowadzić twój pusty wózek skoro nie dysponuję ponadstandardową ilością rąk, wal śmiało, jestem otwarta na wszelkie propozycje…

(…)
Dziecko kochane, no przecież muszę cię odłożyć do wózka jeśli mamy się wtarabanić z tym całym nabojem po schodach do windy.
Nie wyj, proszę, bo mi się zaraz pół bloku zleci.

(…)
Matko bosko kochano… nerki sobie odbiję od tej nowej metody otwierania drzwi windy, by się z niej wydostać. Projektanta tej jeżdżącej klatki dla ludzi też bym chętnie jakimś ciężkim narzędziem potraktowała…

(…)
O! Teraz to się zasnęło, co? Po półtorej godzinie wycia w plenerach i gorączkowego wyszukiwania kiwających się nad łepetyną gałęzi, co by wizualnej rozrywki dziecku dostarczyć?
Po taszczeniu cię w tę i nazad po pierdyliardach barier architektonicznych - progach, krawężnikach, schodach? 
Po całym tym maratonie po dziurach eufemistycznie zwanych chodnikami?
Po powrocie do domu?
Teraz cię sen zmógł?!


______________________________________________________________________

Spacery z moją córką.
Uwielbiam.

Jak cholera.

______________________________________________________________________ 

Duniu, obiecaj mi, że następnym razem odbędziemy spacer bez tych wszystkich cyrków. Obiecaj.



31 komentarzy:

  1. Świadomie wybrałaś zdjęcie, gdzie Twoje słodkie dziecię figę pokazuje? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;)) Świadomie, świadomie... Niech każden jeden widzi, że z mojej córki zawzięta sztuka. Ale kiedyś jeszcze sobie to odbiję..;)

      Usuń
  2. kochana, ja nie w temacie - dziś popołudnie nieco koszmarne mam i teraz chaotycznie i nerwowo, podczas płytkiej sapiącej drzemki Koszałka ogarniam to, co sobie zaplanowałam (dwa tygodnie temu, hehe). napisałaś u mnie m.in., że idziecie w szczepionki nie skojarzone, że kłujesz osobno. I tu pytanko, czy idziesz z kalendarzem i osobno wkłuwasz trzy szczepionki za jedną wizytą, czy też godzisz się zawsze na jedną szczepionkę przy jednej okazji? Będę wdzięczna za info.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melka, nigdy za jedną wizytą. Nigdy. Never ever. Tylko z osobna - jedno kłucie przy jednym pobycie w punkcie szczepień.
      Ach, i czytaj uważnie ulotki. Bo np. można się stamtąd dowiedzieć, że jakaś szczepionka powinna być wkłuwana w inną nóżkę, niż tę, która była kłuta przy poprzedniej okazji, tak więc trzeba pilnować.
      Przytulam zestresowaną Mamuśkę:)

      Usuń
    2. Czyli lecisz z sanepidowymi? Czyli jak masz błonnicę-krztusiec-tężec to je wszystkie osobne kłuj kłuj? A w jakim odstępie czasu? Tak się tylko dopytuję, choć jeszcze drogi dla nas nie obrałam. Na pewno opóźniam (termin pierwszej wizyty w 12 tygodniu), ale rozważam koktajl szczepionkowy po wywiadzie z lekarzem i historią maluchów w naszej przychodni...

      Usuń
    3. Tak, Mela, przeciw wszelkim błonicom z resztą dziadostwa kłujemy osobno. W punkcie szczepień wyznaczają nam wtedy termin w odległości dwóch tygodni, ale my pojawiamy się najwcześniej po trzech. Jak już mówiłam w komentarzu u Ciebie - im starsze dziecko, tym lepiej dla niego.
      A co do szczepionek, to tak, jedziemy tymi refundowanymi przez niemiłościwie nam panujący NFZ, aczkolwiek "refundacja" to pojęcie mocno dyskusyjne jeśli wziąć pod uwagę, że te refundowane szczepionki są szczepionkami bardziej obciążającymi organizm malucha, dlatego też teoretycznie idąc programem "bezpłatnym" co jakiś czas realizujemy wzięte na życzenie recepty na bezpieczniejsze, bezrtęciowe szczepionki.

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Usunęłam, bo coś pokręciłam. Muszę dopytać. Przy pierwszej wizycie szczepiennej planowane jest WZW i błonnice. Czyli idąc Twoim tropem podajesz jedną lub druga opcję? Np błonnice w postaci szczepionki Infanrix DTPa aby uniknąć rtęci? a WZW innym razem. Daj znać plis, czy słusznie dedukuję :)

      Usuń
    6. Bardzo słusznie dedukujesz:)
      Potwierdzam: bierzemy receptę na Inf. DTPa, by ograniczyć rtęć (a propos tejże, dostałam właśnie baaardzo ciekawy artykuł w pdf na temat rtęci - taki ku przestrodze - jeśli chciałabyś, daj znać), przeciw WZW B dajemy dziecinę do kłucia osobno. Jeśli nam przykazują, by stawić się za dwa tygodnie, my pojawiamy się po trzech. Albo i czterech. Im Duńka starsza, tym lepiej dla niej.

      Za środowe kłucie Koszałka już zaciskam kciuki!:)

      Usuń
    7. Byliśmy. Straszny stresior. Dostaliśmy receptę, tyle, że szczepionki DTPa nie ma "w całej Europie" aż do grudnia. Nie ubolewamy z tego powodu. A teraz jeszcze obserwujemy cd po dłuuuugiej poszczepiennej drzemce. Choć uśmiechy już są... ech stresy Mamuśki!

      Usuń
    8. Taa, wiem, my też już w punkcie szczepień z ubolewaniem kiwamy głowami, że "co za pech, tej szczepionki do grudnia co najmniej się nie dostanie", a tymczasem maskujemy wielką uciechę i banana na gębie;)

      Tych szczepień nie znoszę.
      Kłują mi moja malutką córeczkę, ta płacze, a ja z całych sił zaciskam powieki, żeby nie ryczeć razem z nią.
      A potem nerwowe obserwacje i maniakalne mierzenie jej temperatury...
      Nie szczędzi los stresów mamuśkom, oj, nie szczędzi...
      Za Koszałka bezustannie trzymam kciuki (w końcu - przyszły zięć, o zięciunia dbać trzeba :P). Za jego Mamę także:)

      Usuń
  3. Melduję, że przeczytałam i z szerokim uśmiechem kiwałam głową ze zrozumieniem. Jezu, czemu te małe paszczęki tyle dźwięków wydają? Strasznie mnie stresuje, gdy dziecię się drze bez powodu (well, jakiś mieć musi, tylko nieznane jego symptomy są dla mamusi). Dziś teść się mnie zapytał:
    - Czemu on tak wyje?
    - Zapytaj się, może ci odpowie - odpysknęłam, po czym wkurzona wsadziłam go w nosidełko, zapakowałam do samochodu, zrobiłam dwa kółka po osiedlu i uśpiłam na amen - gnana poczuciem winy, że nie, nie umiem usypiać małego w łóżeczku, a wrzasku więcej nie zniesę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A na cóż Ci jeszcze wyrzuty sumienia?! No dajże spokój... Pocieszająco: ja też nie potrafię usypiać Duńki w łóżeczku (jedyna sytuacja, gdy panna dziedziczka toleruje ów mebel to nocne kładzenie lulu). Ba! Łóżeczko zdaje się parzyć ją w zadek niczym rozżarzone węgle. A pocieszę Cię jeszcze bardziej - w foteliku samochodowym TEŻ nie umiem tej sztuki.
      I co powiesz na to, hę?;)

      U niemowląt to zdecydowanie brak jest jednego pokrętła - takiego z napisem VOLUME ;)))

      Usuń
    2. Łomatko... może jakiś gustowny, mięciutki knebelek?

      U nas też nocą łoże jest tolerowane, nawet po karmieniu na leżączki daje się Gad odłożyć i po chwili wygibasów posapuje miarowo. A dlaczego w dzień nie? Się pytam?

      Usuń
  4. Leśna, no czysta prawda, co tu wiele mówić :)
    Mam dziecię, które nie lubi(ło) spacerów, więc wiem, co czujesz :)
    Ale, ale - zauważyłaś ten nawias?
    Dał Ci nadzieję?
    A jeśli powiem, że z córką było podobnie?

    Dwie metody zwykle działają na późniejszym etapie:
    a) spacerówka przodem do kierunku jazdy (toż to leżenie na płasko musi być nudne...)
    b) buła/chrupka do ręki

    Jesteśmy na etapie spacerówki i chrupki :) Jest lepiej!

    Wszystko przed Wami! :)

    Ale sprawa czapeczki i skarpet pozostaje niezmienna ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawias! Nawias cudny! Morda mi się cieszy:) Jest i dla nas nadzieja!
    Na razie w tej diabelnej gondoli spacery są hardcorem, zasuwam z tym wózkiem zestresowana, spocona i z rozbieganym spojrzeniem;)
    Tęsknię wyczekuję zatem spacerów w wydaniu ze spacerówką.
    Ale, ale. Spacerówka wypadnie nam w sam środeczek zimy... Zapytam głupio jak na debiutantkę przystało - wtedy w jakich warunkach można dziecinę wozić w spacerówce? Takie, dajmy na to, temperatury to jakie są dopuszczalne? Czytam sobie ten artykuł, co z niego dałam fragmencik na początku i po prostu nie dowierzam. Naprawdę mam Duni odmrażać nos do minus dziesięciu????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajna pani doktor neonatolog powiedziała mi, że spacery zimą tak, jak najbardziej, do -10 stopni! Ba! Widziałam kiedyś ciekawy program o Grenlandii i tam w żłobku, przy -20 stały sobie równiutko na ganku gondole i dzieci sobie wewnich spały :)

      Aaaa... kumpeli sprawdzony spacerowy trik - w gondoli dziedziczkę (ma 6 miesięcy) buch na brzuch! Wtedy sobie patrzy zadowolona dookoła i można jakiś telefon wykonać!

      Aaaa x 2 - inna kumpela była w instytucie matki i dziecka w warsaw city z zaropiałymi oczkami po wypróbowaniu tysiąca i jednej kropli (za co swoją drogą zostali skarceni). tam tyż kazali jej to oczko masować do skutku. a jak sytuacja u was się obecnie przedstawia?

      Usuń
    2. Ja jeździłam z córką zimą zawsze. Ale prawdę mówiąc, nie pamiętam, ile było stopni...

      Usuń
    3. Kurza twarz... mało mi się uśmiechają te zimowe przebieżki z wózkiem. Brrr... jestem strasznym ciepluchem, zimy nienawidzę i aż mnie zęby bolą od samej perspektywy wyłażenia zimą na świat...

      Mela, spacerowy trik kumpeli u nas się nie sprawdzi. Gdybym obaliła Duńkę na brzuch to spokojnie by ją wszyscy usłyszeli w promieniu 300 km co najmniej;) Nie lubi dziewczyna, no i co zrobisz...

      A z oczkiem to jest tak, że po przepłukaniu w szpitalu przez jakieś dwa tygodnie był święty spokój - oko czyste, żadnego ropienia. Teraz znów zaczyna trochę łzawić, jakieś poklejone rzęsy od czasu do czasu, no boję się trochę, żeby nie rozkręciło to jej się znowu w regularne silne ropienie. Zamierzam więc masować i chyba z tym świetlikiem zadziałam, bo nie uśmiechają mi się eksperymenty na moim dziecku z pierdyliardem kropli i antybiotyków.

      Usuń
    4. Git. Kumpela kumpeli była z tym samym problemem w Wawie w Instytucie Matki i Dziecka i też jej pańcia kazała masować (jak się powtarzam, to sorry) i pokazała jak to się robi. Jej dziecko ma 6 miesięcy i podobno do.. roku życia ma jej przejść. Mam się dowiedzieć, jak ten masaż powinien wyglądać i się podzielę.

      Dzięki za doprecyzowanie w kwestii szczepionek. I w ogóle for everything. Nie ma to jak trochę patosu na dobranoc. Cmok.

      Usuń
  6. Z posta na post odnoszę wrażenie, że trafiła wam się niezła aparatka ;-) Po kim to taka charakterna?
    Jesli nam sie trafią aparaty x 2, to oddam na przechowanie, albo "ki-pierun" ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to, po kim?! Po ojcu!;) Po mnie wzięła same zalety (tylko jeszcze nie widać) :P
      U Was będzie cud-malina. Spójrz no tylko, ile cioteczek dookoła, które wspomogą dobrym słowem, ukoją, po głowie pogłaszczą. Będzie dobrze:)

      My z O. stwierdziliśmy, że po TAKIEJ pierworodnej żadne "trudne" dziecko nas już nie zaskoczy. W sumie, dobra zaprawa. Faktycznie, ze śpiewem na ustach brałabym teraz drugie do kompletu, tak się zahartowałam :D

      Usuń
  7. Leśna, pocieszające jest też to, że podobno jak pierwsze da popalić, to drugie aniołek i na odwrót. Już się boję - jeśli się uda.
    To musisz na te spacery chodzić? Nie możesz na balkonie posiedzieć? Jak ja nie znoszę chodzenia bez sensu. My długo chodziłyśmy na rehabilitację, to były spacery do przychodni.
    Z tym leżeniem na brzuchu w gondoli trzeba uważać, bo słyszałam o takich aparatach, co rozkosznie leżały na brzuszku, rozglądały się po świecie, a potem szybciutko za brzeg i hyc na główkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wężon, Duńka wystawiona na balkon to gwarancja akustycznej rozrywki dla wszystkich na całym osiedlu. Próbowałam kilka razy, odpuściłam, bo nie mam sumienia skazywać dzieciaka na wycie w wózku z niezadowolenia, a reszty mieszkańców na słuchanie niemowlęcego wokalu.
      Tych spacerów bez sensu też nie znoszę. A jak jeszcze mają się wiązać z pchaniem wózka z ryczącą zawartością, wychodzenia odechciewa się jeszcze bardziej. A jednak przydałoby się, żeby drogie dziecię asymilowało także naturalną witaminę D, a nie tylko łykało ją w kapsułkach.
      No cóż. będę szlifować trotuary dalej i wyczekiwać zmiany na lepsze;)

      Jeśli pierwsze daje czadu, to drugie będzie do rany przyłóż? Ej no, podoba mi się ta teoria;) A Ty się słusznie bój;)

      Usuń
  8. Huhu a z tym balkonem to tak serio czy to pyszny dowcip? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mela, no wiesz, czy to żart to zależy od dziecka. :) mnie się nie raz udało potrzymać Laurę na balkonie, zamiast na spacerze. I tak spała. Mnie mama wystawiała w wózku pod drzewko na podwórku i tylko spoglądała z okna na parterze. Podobno byłam idealnym niemowlęciem.

    OdpowiedzUsuń
  10. Koleżanko Leśna, czy z Tobą można się skontaktować drogą mailową? Bo miałabym pytanie, a nie chcę Ci tutaj zaśmiecać pod postem;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koleżanko Ewelino, jak najbardziej:)
      lesna7@gmail.com

      Usuń