sobota, 27 maja 2017

Zapamiętam

- No, oczywiście mogą państwo zrobić te badania na własną rękę, ale - nie będę czarować - okaże się to dość kosztowne.- wyrzekła pani doktor, jedną ręką już wystukując niezbędne literki na skierowaniu.

Fakt. Okazało się.
Po raczej pobieżnym acz wystarczającym do uzyskania stanu z kategorii "migotanie przedsionków" oraz "motyli trzepot portfela" skanie cenników wyszło, że nieco ponad połowa niezbędnych badań pożre okrutnie sporą część pensji. Nie mojej. Moja, zasiłkiem nawożona, nawet w całości nie zdołałaby pokryć bodaj połowy kosztów poniesionych z tytułu badań laboratoryjnych.
A powiedziałabym nawet, że i trzysta procent na niewiele by się zdało.

Zapadła zatem decyzja.
W poweekendowy  poniedziałek, po odwołaniu pierdyliarda różnych zajęć i spotkań, miało nastąpić tzw. przyjęcie na oddział.
Na dni kilka.
Celem.

Tymczasem, po drodze, równo w dzień matki.
Wracam z dziecięciem z pezetu*
Marudnym, jak zwykle w ciągu ostatnich kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu tygodni. Skok jakiś rozwojowy albo inszy epizod, wskutek którego ojciec z matką mają ochotę udać się w siną dal, jak najdalszą od własnego domu.
Bez biletu powrotnego bynajmniej.

Zachodzę do domu - niespodzianka.
Urokliwy minibukiecik "od córki", do tego wiącha polnych kwiatów od ojca tejże córki.
[piękny, wzruszający gest, O.... dziękuję:*]
Czuję, jak z moich gruczołów łzowych cieknie równie łzawa fizjologiczna ciecz.


Wieczór wczesny wita nas jojczeniem, popłakiwaniem, kopaniem w szczebelki łóżeczka.
Ten późniejszy każe się delektować regularną histerią, nieprzytomnością, brakiem możliwości uśpienia własnego dziecka.
Noc - nieprzespaniem, niespokojnością, stresem i palpitacją serca o piątej nad ranem.
Ranek natomiast wita nas malowniczym pawiem.
Gorączką.
Dziecięcą apatią.
Rota_kuźwa_wirusem zlizanym gdzieś z barierki przy zjeżdżalni bądź też innej drabinki rodem z pezetu.

Odwołujemy szpital.

Definitywnie, TEN dzień matki [wraz z przyległościami] sobie popamiętam.
Na bank.
......................................................................................................

- Patrz - mówię do O. stojąc na balkonie i lejąc strumień wody na zieleninę - jak człowiek się cieszy, gdy po całym ciężkim jak ołów dniu uda się na mikrosekundę wywołać na twarzy własnego dziecka miniuśmiech...

O. kiwa głową.

Ów miniuśmiech wpisuję sobie niniejszym w zwoje mózgowe.

Zapamiętam.
Na bank.

.........................................................................................................

*pezet=plac zabaw - wobec puchnącej z dnia na dzień wiedzy i świadomości Duni coraz częściej zmuszeni jesteśmy do posługiwania się metajęzykiem. Szczególnie, gdy posługiwanie się słownictwem doskonale jej znanym skutkować może rodzinną dysharmonią na skutek podsłuchania treści niepowołanych;)



6 komentarzy:

  1. Leśna, jeśli już grypsery musicie używać, to wróżę wam radosny wiek dziecięcy:D Kto miał migotanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olga, uczciwie muszę wyznać: migotania doświadczam ja, matka. Ojciec bowiem udanie się kamufluje;)

      Grypsera! Masz rację. Toż my najzwyczajniej w świecie grypsujemy;)

      Usuń
  2. Wpadam z całusami i przytulasami. Jak zwykle pięknie, ciepło, rozczulająco. Co z tym sercem???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juti, z sercem (tfu! tfu!) w porządku.
      Badamy inne rejony.

      Mało Cię na Ziomalkowym:(

      Usuń
  3. Stęskniłam się za Wami. Nie zazdroszczę chorób i stresów. Nam przepadło baaaardzo już spóźnione szczepienie (druga dawka p/ospie wietrznej) - nam dosłownie, bo ja też się szczepię - na skutek krótkiej wizyty u sąsiadki i jej zasmarkanej (jak się okazało zbyt późno) dwójki. No ale to pikuś, może w lipcu się uda. Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siostro, vice versace z tą tęsknotą:/
      U nas szczepienia trzeba było poodsuwać w czasie na żądanie immunologa. Teraz, po szpitalnych zmaganiach chyba przyjdzie nam ponadrabiać. Z nawiązką.

      Usuń